Grzegorz Skawiński: Staram się nie liczyć lat
Uważa, że rockową skórę może nosić nawet 80-latek. „Wewnętrznie czuję się bardzo młody”, zapewnia Grzegorz Skawiński z zespołu Kombii. Nam mówi, jak dziś wygląda jego rockandrollowe życie.
Spotykamy się po koncercie "Kombii symfonicznym". Jak to robisz, że wciąż chce ci się występować?
Grzegorz Skawiński: - Może to zabrzmi trochę pompatycznie, ale całe życie miałem wrażenie, że to nie ja wybrałem ten zawód, ale to on wybrał mnie. Nie da się przecież przez tyle lat występować bez pełnego zaangażowania i pasji. Ja codziennie poświęcam czas muzyce, ona zawsze jest ze mną, nawet kiedy jestem na wakacjach. Dlatego udaje mi się odradzać w kolejnych wcieleniach muzycznych. Muzyka to moja największa miłość, w dodatku odwzajemniona.
Kto dzisiaj przychodzi na koncerty Kombii?
- Wśród fanów zaobserwowałem dość mocne przegrupowanie. Widzę na koncertach zarówno starszych fanów, ale - co nas niezmiernie cieszy - jest też coraz więcej młodzieży. Wyrasta więc nowe pokolenie, które zaczyna nas poznawać. Oni słuchają zupełnie innego Kombii niż "starzy" fani.
Niektórzy uważają cię za popowego artystę. To cię złości?
- Absolutnie nie. Cała sztuka w pewnym sensie jest popem. Ale nie jestem popowy w sensie show-biznesowym. 90 procent wywiadów, których udzieliłem, było o muzyce. Należę do pokolenia ludzi, które wyznaje trochę inne wartości. Zawsze chciałem być znany ze swojej aktywności scenicznej, chociaż zdaję sobie sprawę, że fanów bardzo interesuje nasze życie prywatne. Myślę, że jednak byliby trochę rozczarowani, gdyby znali codzienność większości artystów.
Podobno prowadzisz bardzo zwyczajne życie.
- Można tak powiedzieć. Jestem związany z Trójmiastem. Właśnie przeprowadziłem się z Sopotu do Gdańska. W moim życiu po prostu musi być morze. Obok nowego mieszkania wybudowałem sobie profesjonalne studio nagraniowe Maska. Nazwa nie pochodzi od maski teatralnej, tylko od właściciela (śmiech). Od listopada wynajmuję je także innym artystom.
Chcesz zostać łowcą talentów?
- Chciałbym, aby w moim studiu pojawiały się osoby utalentowane, które będę wspierał swoim doświadczeniem. Mówiąc krótko, będę "produkował" nowe twarze, choć sam nie zamierzam jeszcze schodzić ze sceny. Przez najbliższe lata nadal będę się zajmował muzyką.
Ostatnio szukaniem nowych artystów zajmują się jurorzy talent shows. Podobno miałeś wystąpić w takim programie?
- Tak, dostałem propozycję zostania jurorem. Wziąłem nawet udział w castingach... Niespecjalnie mi się wtedy powiodło. Nie chcę robić nic na siłę. Ale gdyby znowu pojawiła się propozycja, na pewno bym ją rozważył. Prawda jest taka, że niektórzy z telewizyjnych jurorów spokojnie mogliby wystąpić w charakterze uczestników. Gwiazdka, która dopiero od dwóch lat coś znaczy w tej branży, już rwie się, aby oceniać innych. Najwyraźniej dzisiaj kompetencja muzyczna nie ma tak wielkiego znaczenia. Współczesna telewizja lubi kontrowersje, a takie postaci ich dostarczają. Czasami, gdy zdarzy mi się obejrzeć talent show, przecieram oczy ze zdumienia.
Masz kogoś konkretnego na myśli?
- Mam, ale nie powiem (śmiech). Na szczęście dla przeciwwagi w telewizji są też takie osoby jak Kora, artystka bardzo doświadczona, znakomita wykonawczyni z historią i wiedzą o muzyce. Ona może dużo powiedzieć kandydatom na gwiazdy. Akurat kontrowersje w jej wykonaniu bardzo mi się podobają. W dodatku nie uważam, aby robiła coś poniżej swojej godności czy wbrew legendzie.
Dostałeś też propozycję od producentów "Tańca z gwiazdami".
- Dostałem takie zaproszenie do jednej z pierwszych edycji. Nie tylko do "Tańca z gwiazdami", ale też do formatu "Gwiazdy tańczą na lodzie". Powiedziałem wtedy zdecydowane "nie". Nie będę się ośmieszał, w dodatku przed kolegami z branży, chociaż akurat na łyżwach jeżdżę bardzo dobrze.
W ogóle jesteś w dobrej formie fizycznej.
- Kilka lat temu postanowiłem o siebie zadbać i zrzuciłem sporo kilogramów. To dla mnie ważne, aby jeszcze jakoś się trzymać. Tylko czasami pozwalam sobie na przybranie dwóch, trzech kilogramów, ale później natychmiast biorę się za siebie. Nie wchodzę codziennie na wagę, od tego najłatwiej dostać paranoi. Moja dietetyk ostrzegła mnie, że częste ważenie to najszybsza droga do kompleksów.
Myślałem, że życie rockandrollowca wyklucza zdrową dietę.
- Ostatnimi laty prowadzę zdecydowanie mniej rozrywkowy styl życia. Ograniczyłem poważnie spożycie alkoholu, chociaż go nie wyeliminowałem, bo to po prostu niemożliwe. Mówiąc krótko, kac coraz bardziej zaczyna mi przeszkadzać. Po ostatnim koncercie byłem z siebie bardzo dumny, bo skończyło się tylko na lampce wina.
Można więc powiedzieć, że stare czasy już nigdy nie wrócą.
- Zaufaj mi, ja już swoje w życiu wypiłem. Nie wspominając o innych rzeczach. Ale dziś już wystarczy. Po prostu, jeśli się chce dłużej być w branży, trzeba ograniczyć spożycie.
Niedawno skończyłeś 60 lat. Martwi cię upływający czas?
- Staram się nie liczyć lat. Wewnętrznie czuję się bardzo młody. Chciałbym, aby moje ciało podążało za głową, chociaż dzisiaj wiem, że stan umysłu jest ważniejszy niż sprężystość mięśni. Wciąż zachowałem pogodę ducha, chociaż nie jest to oczywiście cielęcy optymizm.
Gdy patrzysz w przeszłość, które momenty wydają ci się najważniejsze?
- Było ich mnóstwo i one się ciągle dzieją. Ważne są dla mnie momenty, które dopiero się odbędą. Na razie nie składam broni, a muzyka jest sensem mojego życia. Nie wyobrażam sobie bez niej swojej przyszłości. Chcę występować do momentu, aż sam nie poczuję, że to staje się śmieszne albo żałosne.
Sześćdziesięciolatek w w rockowej skórze może być czasem śmieszny...
- Uważam, że skórę równie dobrze może nosić osiemdziesięciolatek. To już zależy od stanu umysłu. To samo dotyczy tatuaży. Przecież się ich nie pozbędę, będą ze mną do końca życia. Oczywiście staram się nie przekraczać pewnych granic, nie szarżować z modą. Nie muszę już być na siłę awangardowy.
Masz stylistę?
- Nie. Zawsze się ubierałem sam i nie pamiętam, abym miał jakieś spektakularne wpadki. Oczywiście kilka ich było, ale to zdarza się każdemu. Ostatnio miało to chyba miejsce podczas festiwalu w Opolu, kiedy ubraliśmy się bardziej kolorowo niż zwykle. Nie wiem, co nas podkusiło...
Twój znak rozpoznawczy to ciemne okulary.
- Ale nie zawsze je zakładam, chociaż rzeczywiście one zrosły się z moim scenicznym wizerunkiem. Żałuję, że nie mogę zdobyć swoich okularów z lat 80. Nawet udało mi się nawiązać kontakt z firmą optyczną, która chce zrobić replikę tamtych, kultowych. To śmieszne, ale to była jakaś straszna tandeta, kupiona w Berlinie. To był przypadek, ale kiedy je zobaczyłem, od razu wiedziałem, że muszę w nich wystąpić na scenie. Niestety, kiedyś położyłem je na rozgrzanym reflektorze i zwyczajnie się stopiły. Później już nigdy nie udało mi się znaleźć podobnych.
Nagrasz coś jeszcze z Agnieszką Chylińską?
- Spotkaliśmy się rok temu w Sopocie, ale na tym spotkaniu rozmawialiśmy niemal wyłącznie o życiu. Jeśli kiedyś poczujemy, że jeszcze chcemy zrobić razem muzykę, to ją zrobimy. Na razie takich planów nie ma.
Widzisz w Agnieszce jeszcze tamtą zbuntowaną dziewczynę z O.N.A.?
- Widzę dojrzałą kobietę, bardzo zgrabną i zadbaną. Agnieszka chyba rzeczywiście potrzebowała przemiany i ona jej służy. Dziś ma trójkę dzieci, męża i dom na utrzymaniu. To więc naturalne, że musiała się trochę zmienić. Natomiast w ogóle nie widzę problemu, żeby Agnieszka wciąż robiła ostrą muzykę. Mimo tych wszystkich fatałaszków, w których się pojawia, nadal ma fantastyczny wokal i talent, który zdarza się raz na wiele lat. Takiej charyzmy nie da się podrobić. Jestem przekonany, że Agnieszka wciąż pielęgnuje w sobie ten rockowy pazur.
Topór wojenny najwyraźniej został zakopany.
- My już dawno sobie wszystko wyjaśniliśmy, między nami nie ma żadnej konfliktowej sytuacji. Głęboko w to wierzę, że jeszcze się kiedyś muzycznie spotkamy.
Przyjaźnisz się z kimś w show-biznesie?
- Z Nergalem. Nawet chodzimy razem na obiadki rodzinne, a moja znajoma projektowała wnętrza jego klubu. Adam jest od zawsze wierny sobie i swojej muzyce, potrafi też wykorzystać różne sytuacje medialne, ale w życiu prywatnym jest raczej takim "ciepłym demonem" (śmiech).
Oskar Maya