Jan Englert: Byłem zarozumiały
Szybko odniósł sukces, który zawrócił mu w głowie. Równie szybko zaczął łamać damskie serca. Właśnie mija 60 lat od jego debiutu. Aktor wciąż jest w formie, ale dziś jest wierny jednej kobiecie.
Bardzo szybko trafił do branży filmowej, bo już jako 13-latek rozpoczął pracę na planie pierwszego filmu "Kanał" Andrzeja Wajdy. Jana Englerta (72) wypatrzył jednak Janusz Morgenstern. "Pamiętam, że wszedł rano z nauczycielką do klasy, popatrzył po twarzach i wskazał na mnie. Byłem przekonany, że chodzi o to, że tego dnia zapomniałem kapci do szkoły. Zabrano mnie do dyrektora i powiedziano mi, że mam jechać na ulicę Dolną, a na ulicy Dolnej mnie ktoś sfotografował. No i tak to trwa do dziś", wspominał Englert podczas swojego benefisu.
Przygoda z aktorstwem szybko zawróciła mu w głowie. "Tak mnie nudziła szkoła po zagraniu w filmie, że miesiąc byłem na wagarach. Na szczęście miałem mądrych nauczycieli, uznali, że pewnie będę aktorem", wyznał w jednym z wywiadów. Jan nie tylko został znanym aktorem, ale też ulubieńcem kobiet. Polki wzdychały do niego przez lata. "Kobiety mnie stworzyły. Zawsze byłem babski król, bo lepiej dogadywałem się z płcią piękną. Nawet w szkole mnie tak nazywali", wyznał w ostatnim wywiadzie dla SHOW. Do kobiet, które stworzyły aktora, należy mama Barbara. Praktycznie sama wychowała Jana i jego brata.
Od dziecka pewny siebie
"Urodziłem się w 1943 roku. Po mnie urodziły się jeszcze moje siostry bliźniaczki, w lipcu 1944 roku, w przeddzień powstania. Nie przeżyły. Potem przyszedł na świat brat. Dopóki mama była z ojcem, nie zrobiła matury. Dopiero kiedy rodzice się rozwiedli, to - samotnie nas wychowując - zdała maturę i skończyła studia. Pamiętam stukot maszyny po nocach, brała prace zlecone, żeby zarobić na nasze utrzymanie. Nigdy już nie wyszła za mąż, a przecież kiedy została sama, miała tylko 31 lat. Miałem w tym swój udział, pilnowałem jej", powiedział w jednym z wywiadów.
Dzieciństwo Englerta toczyło się na gruzach Warszawy. Do dziś pamięta stolicę, która podnosiła się z popiołów. W wieku 13 lat trafił na plan "Kanału", co uświadomiło mu, że aktorstwem chce się zająć na poważnie. "Na egzaminach do szkoły teatralnej byłem tak zarozumiały, że Damian Damięcki do dziś mi wypomina, jak podszedłem do niego na korytarzu i powiedziałem: »Ty i ja pewniaki, reszta niech się martwi «. Śpiewałem Alibabki i tańczyłem, proszę sobie wyobrazić, kujawiaka. Na egzaminie ruchowym trzeba było się rozebrać, a ja miałem trądzik młodzieńczy na plecach, wstyd tych krost na plecach boli mnie do dziś", opowiada w jednym z wywiadów.
Szybko zaczął karierę i szybko poznał swoją pierwszą żonę. "W wieku 18 lat po kryjomu ożeniłem się z Basią Sołtysik. Przez pierwsze pół roku ukrywałem to przed mamą. Na pewno poczuła się zdradzona, bo przecież nic nie zapowiadało tego, że jej harówka da efekty, że ja i brat coś osiągniemy. Byłem wtedy na drugim roku studiów", dodał.
W wieku 21 lat Englert skończył studia. Nie musiał czekać na propozycje filmowe i teatralne. Rok 1970 był dla niego przełomowy. Urodził mu się syn Tomasz, a Polska zachwyciła się jego rolą Zygmunta w serialu "Kolumbowie".
Gorące romanse
"Kiedy miałem 30 lat, faktycznie zachłysnąłem się sam sobą. Pewnie mi się w głowie przewróciło po pierwszych sukcesach", powiedział SHOW. "Nagle zostałem najpopularniejszym aktorem w kraju. Myślałem, że dalej jestem skromny, a mnie zwyczajnie odbiło. Pokończyli mi się mistrzowie, wydawało mi się, że sam jestem mistrzem. Każdy przez to musi przejść, jak mu się powiedzie", dodał w jednym z wywiadów.
Popularność i słabość do pięknych kobiet źle jednak wpływały na jego małżeństwo. Żona, która do tej pory odnosiła sukcesy zawodowe, zajęła się wychowaniem dzieci. W 1973 roku na świat przyszły bliźniaczki Małgorzata i Katarzyna. Englert natomiast rzadko bywał w domu i skupiał się na karierze.
W połowie lat 70. zapałał gorącym uczuciem do Krystyny Kołodziejczyk, żony znanego reżysera teatralnego. To uczucie jednak szybko się wypaliło. W 1979 roku, na planie filmu "Ojciec królowej", poznał aktorkę Dorotę Pomykałę. Szybko się w sobie zakochali, a ich romans trwał prawie 10 lat, ale Englert nie potrafił odejść od żony. Na rozwód zdecydował się dopiero po 33 latach małżeństwa.
Zamieszanie w życiu prywatnym nie miało wpływu na sprawy zawodowe. Jan grał w kolejnych produkcjach, od 1981 roku wykładał też w warszawskiej szkole teatralnej. To właśnie tam poznał swoją obecną żonę Beatę Ścibakównę (47), która na początku lat 90. była jego studentką. Ślub wzięli w 1998 roku. Od tego czasu tworzą udane małżeństwo, pomimo różnicy wieku, która wynosi 25 lat.
"Mąż jest doświadczonym mężczyzną i tę dojrzałość przelewa na mnie. Wiem, że mogę na niego liczyć. Każde z nas ciężko pracuje. Gdy jest się spełnionym prywatnie i zawodowo, wszystkie problemy rozwiązuje się łatwiej" - Ścibakówna zdradziła swoją receptę na udany związek w niedawnej rozmowie z SHOW.
W 2001 roku na świat przyszła ich córka Helena. Englert miał wtedy 58 lat i zdawał sobie sprawę, że to późny wiek na ponowne zostanie ojcem. "Oczywiście późne ojcostwo zmienia mężczyznę. Zmusza do tego, by w tym podwójnym ojco-dziadostwie być bardziej ojcem niż dziadem", wyznał w ostatnim rozmowie z naszym magazynem. Jednak kolejne dziecko dodało mu mnóstwo energii i w 2003 roku został dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego.
Sam nie ma przekonania, czy sprawdza się w roli szefa. "Nie jestem specjalnie asertywny, więc nie wiem, czy się w ogóle nadaję do kierowania. Ale widocznie coś we mnie musi być, skoro wszelkie funkcje, które sprawowałem (dziekana, rektora, dyrektora - przyp. red.), nie były z mianowania, ale z wyboru. Skoro koledzy mnie wybierali, to znaczy, że posiadam jakieś cechy wymagane na kierowniczym stanowisku", wyznał w wywiadzie dla SHOW.
Nie stękam, że się starzeję
Pomimo dojrzałego wieku aktor może pochwalić się świetną formą. Twierdzi, że to głównie zasługa genów. "Znam takich, co uprawiają sport, a wyglądają jakby mieli sto lat. Poza tym to jest też sprawa charakteru. Cały czas jestem czynny zawodowo. Nie stękam, że się starzeję, a inni są lepsi", powiedział nam Englert.
Jednak aktor zdaje sobie sprawę z upływającego czasu i coraz częściej nachodzą go myśli dotyczące tego, co ostateczne. "Po raz pierwszy w życiu - ze względu na niedomagania zdrowotne - zacząłem się sobie przyglądać jako okazowi na odchodzenie. Wsłuchiwać się w siebie. Pan Bóg był dla mnie szczodrobliwy, do późnego wieku nie miałem kłopotów ze zdrowiem, nie zastanawiałem się nad umieraniem", wyznał w jednym z wywiadów. "Chyba dopiero rok temu zrobiłem krok w smugę cienia. Nie lubię tego. Chowam się, chciałbym być dzielny, zdrowy i mieć 17 lat", dodał.
Aktor podchodzi jednak do tematu śmierci z delikatnym uśmieszkiem i dystansem. Może dlatego, że stał się, jak sam mówi, specjalistą od mów pogrzebowych. "Teraz, kto nie umrze, to do mnie, żebym mówił. Pewnie także z racji zajmowanego stanowiska. Mówię - co mam robić? Odmawiam, kiedy nie byłem blisko z nieboszczykiem, ale jak byłem, uważam to za swój obowiązek. W związku z tymi zamówieniami mam już nawet pomysł na swój własny pogrzeb. Wymyśliłem, że zrobię dowcip i poproszę w testamencie, żebym sam wygłosił dla siebie mowę pogrzebową puszczoną z taśmy. Będzie się zaczynała od słów: »Ponieważ nikt na moim pogrzebie nie powie tak pięknie jak ja sam«", dodał.
Magdalena Makuch