Jestem staromodna jeśli chodzi o rodzinę, ale... ze ślubem mam jakiś problem

Katarzyna Bujakiewicz (43 l.) opowiedziała nam o tym, co jest ważne, a co zupełnie nieistotne dla kobiety po czterdziestce i dlaczego dojrzałość ma wiele plusów.

Katarzyna Bujakiewicz
Katarzyna BujakiewiczPaweł WrzecionMWMedia

Jest w związku od ponad 8 lat, ale dopiero niedawno się zaręczyła. O dacie ślubu jeszcze nie myśli. Ani dla kariery, ani dla sławy nie opuściła ukochanego Poznania. Teraz dom jej i córki Aleksandry (5 l.) jest również we Włoszech - tam, gdzie pracuje narzeczony. Od wielu lat działa aktywnie w Drużynie Szpiku oraz Fundacji AST, mocno zaangażowana w projekt Dzieciaki Chojraki, którego celem jest wybudowanie Kliniki Onkologii Dziecięcej w Poznaniu.

Czy po 40. urodzinach coś się zmieniło? Spoważniałaś, zaczęłaś nosić się bardziej nobliwie, przestałaś coś robić, bo... nie wypada?

Katarzyna Bujakiewicz: - Wypada, nie wypada, jakoś nie czuję tych swoich czterdziestu lat. Owszem, są w metryce, ale na co dzień o tym nie pamiętam. Styl mi się nie zmienia, od lat chodzę ubrana "dresowo". Ale może taka jestem "z domu". Bo jak przypomnę sobie mamę, gdy była w moim wieku, to też nie wyglądała i nie zachowywała się na swoje lata. Tańczyła na imprezach do rana, chodziła w dżinsach. Miała świetne nogi, więc lubiła nosić mini. I nawet dziś chętnie zamieniamy się na ciuchy, choć nie wszystko pasuje jak ulał. Bo mamy różne sylwetki - mama jest szczupła dołem, a ja odwrotnie. Gdy była czterdziestoletnią panią, ja miałam już 20 lat - mogła zająć się tylko sobą. Dlatego wczesne macierzyństwo jest pod tym względem lepsze - można z radością przeżywać drugą młodość, a nie biegać za dzieckiem jak ja. No, ale czasy się zmieniły i dziś kobiety później dojrzewają do macierzyństwa. Śmiejemy się z przyjaciółką, że u nas przyszło to z kilkunastoletnim opóźnieniem. Oczywiście czuję, że już nie jestem młoda, bo... mówią do mnie "per pani" (śmiech).

A babcia? Też była modnisią?

- Odkąd pamiętam babcia chodziła tak samo ubrana, miała kok i nie malowała się. Używała tych samych perfum, nosiła te same rzeczy. Stroiła się tylko, gdy wychodziła z domu. Moja matka chrzestna po 60. poznała swego obecnego męża i nie uważała, że w tym wieku nie wypada się już zakochać. Ale, gdy inna ciocia w wieku 40. lat zaszła w ciążę, to była w rodzinie sensacja! Kto to widział? Że nie pora, że nieodpowiedzialna, że wstyd.

Ty urodziłaś tuż przed 40.

- I nie wywołało to już sensacji. Czasy się zmieniły. Teraz wiele kobiet czeka, aż znajdzie odpowiedniego partnera, ustawi się zawodowo, zorganizuje sobie życie. I o ile późne macierzyństwo ma wady, to ma też wiele zalet. Jest przemyślane, odpowiedzialne. Nie masz poczucia, że dziecko coś ci odebrało.

Bo już zdążyłaś zrobić karierę, urządzić życie, stracić kilka razy głowę dla nieodpowiedniego faceta.

- I znaleźć tego właściwego. Bez ryzyka, że będę czterdziestką, która puści się w wir szaleństwa z małolatami, by odrobić stracone lata (śmiech). Ja mam to za sobą. Już się wyszumiałam.

No i dlatego bez żalu zostawiłaś pracę i zajęłaś się domem?

- Zostawiłam pracę, ale nie życie (śmiech). Wtedy moje życie towarzyskie wręcz rozkwitło. Bo ile można karmić, przewijać, kąpać... Piekłam ciasta i zapraszałam przyjaciółki. Było wesoło. Wiele z nich też właśnie urodziło dzieci.

A potem spoważniałaś, przestałaś coś robić, bo... nie wypada?

- Jedyna decyzja, którą podjęłam nie ze względu na wiek, a dlatego, że mam dziecko to ta, że nie będę rozbierać się w filmie. Gdyby mi ktoś taką rolę zaproponował, myślę, że nie byłabym w stanie przez to przebrnąć. Zwyczajnie bym się krępowała.

A wypada włożyć mini? Wiele stylistek twierdzi, że po 40. wypada już tylko długość do kolana.

- Wiele dziewczyn po 40. wygląda doskonale w krótkiej spódniczce. Nie ma nic niewłaściwego w tym, że dojrzała kobieta ubiera się jak nastolatka. Chyba w modzie już nie ma czegoś takiego jak "wypada - nie wypada".

Nawet dżinsy z dziurami na kolanach i ramoneska?

- Chodzę w jednym i drugim. Przeczytałam, że dla mojej figury takie dżinsy nie są dobre. Ale nic nie wspominali o wieku (śmiech). Moda już dawno przestała pytać o wiek.

A uroda?

- No wiesz, czuję upływ czasu. Ale nie przejmuję się tym. Czasem koleżanki opowiadają, jak z przerażeniem patrzą w lustro, bo przybyła im kolejna zmarszczka, a skóra straciła nieco jędrność. Ja w okolicach 35. urodzin zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem. Uznałam, że nie wszystkim muszę się podobać i nie zawsze będę młoda. Ale idąc z duchem czasu, postanowiłam założyć konto na Instagramie. Zrobiłam sobie selfie. Make-up i "no make-up", bo tak lubię najbardziej, o ile w ogóle się maluję. Ktoś napisał: "Kiedyś to była taka ładna aktorka". Ale uważam jak Julia Roberts, która powiedziała, że nie będzie nic poprawiała w swojej twarzy, bo każda jej zmarszczka to historia jej życia - każdy uśmiech, każda łza. Pamiętam, gdy miałam 20 lat wciąż mi się w sobie coś nie podobało. Wszystko było nie tak. Niedawno oglądałam zdjęcia sprzed lat i pomyślałam: Czego ja od siebie chciałam? Byłam taka ładna!

Monica Bellucci powiedziała, że dzisiejsza pięćdziesiątka to dawna trzydziestka...

- No właśnie, a popatrz, jak ona wygląda. Ma 50 lat, urodziła, gdy miała 45 lat i... zagrała dziewczynę Bonda! Zapatrzmy się w nią.

Dziś, jak dowodzi choćby przykład twojej cioci, nawet na ślub nie jest za późno. A co z twoim ślubem?

- Nie wyobrażam sobie siebie w tej konwencji. Jestem staromodna jeśli chodzi o rodzinę, konwenanse, bo jestem z poznańskiego mieszczańskiego domu, ale ze ślubem mam jakiś problem. Ale gdy pytasz, co wypada, a co nie wypada po czterdziestce, to chyba nie wypada włożyć białej sukni i welonu zarezerwowanego dawniej dla dziewic. Czy widzisz mnie biegnącą w "bezie" do ołtarza? To oczywiście wymówka, bo mogłabym iść w innej sukni. Ale jako poznanianka podchodzę też do sprawy praktycznie - wspólnie zarabiamy na nasze życie i miałabym teraz z tego budżetu zmarnować pieniądze na jakieś bezsensowne przyjęcie weselne?

Wcale nie musisz robić wesela. Może być cichy ślub w górach...

- Nasza córka od kilku lat, ilekroć jesteśmy w jakimś hotelu, próbuje nam zorganizować w nim ślub i wesele. "Poproszę ślub dla mamy i taty" - mówi. Więc pewnie kiedyś ugniemy się dla Oli. Ale sami nie mamy takiej potrzeby. Choć wszyscy wciąż pytają: No to kiedy? Na razie były zaręczyny, to i tak duży postęp po 8 latach bycia razem. Tradycyjne, z pierścionkiem, w górach, w Wigilię, jak w "Listach do M.". Pierścionek rodowy jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Mama mojego Piotra dała mi go już dawno: "Pilnuj, bo to będzie twój pierścionek" - powiedziała. Schowany był głęboko, żeby nie zginął. Kiedy Piotr go wyjął w Wigilię, żeby się zaręczyć, zaczęłam się śmiać. Ale pierścionek przyjęłam.

Mama pewnie się ucieszyła?

- No właśnie, ja nie wiem nawet, czy moi rodzice wiedzą, że jestem zaręczona. Ale zadzwoniłam do koleżanki i zażartowałam: "Nareszcie mogę mówić - oficjalny narzeczony".

Wasz związek - dwojga dojrzałych ludzi - ma trwałe podstawy?

- Zawsze się śmiejemy, że gdybyśmy spotkali się 10 lat wcześniej, pewnie dawno nie bylibyśmy razem. A tak, poznaliśmy się we właściwym momencie - gdy już człowiek wie, co jest ważne, czego chce, a czego nie zaakceptuje. Mamy już dojrzałość. Jest nam bardziej lub mniej dobrze ze sobą, lubimy razem spędzać czas, jesteśmy parą przyjaciół. Pochodzimy z takich samych domów. Mówi się: "patrz w gniazdo" i uważam, że to jest bardzo ważne. Mamy te same priorytety, zasady, a nawet pasje. Te wartości są ważne. Mimo że Piotr siedzi teraz w górach, a ja w Warszawie, nie zrobimy nic głupiego.

A co teraz jest dla ciebie ważne? Dom? Rodzina?

- Dają poczucie bezpieczeństwa. Dlatego, gdy Piotr rzucił pracę w reklamie i wyjechał pracować w góry jako trener przygotowania fizycznego, po prostu pojechałam za nim.

Rzucił dobrze płatną robotę? Ale przecież macie dziecko, kredyt...

- Rzeczywiście nieźle zarabiał, ale miał dość. To praca, która nigdy się nie kończy. Zobaczył, że nie ma czasu na to, co ważne. Więc zostawił to i został trenerem - najpierw w Austrii, teraz we Włoszech. Mnie akurat skończyli się "Lekarze", a w "Na dobre i na złe" mam tylko kilka dni zdjęciowych. Wpadam więc do Poznania na chwilę, potem znów pakuję dziecko, psa i jadę. Mam szybki, bezpieczny samochód. Ta moja Škoda sprawdza mi się w dalekich podróżach do Włoch. Bo teraz dom mam również tam. Wiodę życie matki, żony i gospodyni domowej (śmiech).

Przyjaźń jest ważna?

- Najtrwalsze są te z młodości. Moje przyjaciółki to taka grupa wsparcia. Spotykamy się, żeby ponarzekać na facetów, oplotkować świat. A czasem zadzwonić o 4 nad ranem. Wtedy zwykle dzwonię do Oli. Rozumiemy się bez słów. Zawsze mnie wysłucha, ostudzi. Druga przyjaciółka od trudnych tematów to Dorotka. Jest psychiatrą, więc jej rady są zawodowe (śmiech). Po czterdziestce doceniasz mądrą przyjaźń.

Jakie jeszcze są zalety bycia dojrzałą kobietą?

- O, choćby takie, że jestem lepszym kierowcą. Co jakiś czas biorę udział w szkoleniach, które organizuje Škoda. Bo wszyscy uważamy się za mistrzów kierownicy, a tak nie jest. Co jeszcze? To, że uważam na to, co jem. Staram się odżywiać zdrowo, nie wrzucam w siebie wszystkiego. Zakupy robię u zaprzyjaźnionych osób, odbieram truskawki ze sprawdzonego źródła, mam też "metę" na drób i cielęcinę oraz warzywa bez pestycydów. Czterdziestka zmusiła mnie do ostrożnego odżywiania. Odrzuciłam słodycze, apetyt zaspokajam bakaliami. Bo wiem, że zbędnych kilogramów już tak szybko nie zrzucę. Nie przejmuję się też błahostkami. Duży wpływ na to mają moje spotkania z dziećmi na oddziałach onkologicznych i ich rodzicami. Kiedy wracam ze szpitala, myślę: czym są moje kłopoty w porównaniu z tragedią tych ludzi? Wystarczy spojrzeć w oczy tym matkom. Staram się też żyć tak, jak chcę, a nie tak, jak oczekują tego ode mnie inni.

Ty tak żyłaś już wcześniej. Po "Magdzie M." powiedziałaś: "Dość. A co z moim życiem?" I zniknęłaś.

- Pamiętam, jak kończyliśmy serial. A miałam wtedy dwa seriale, kilka filmów i spektakle w teatrze. Siedziałam u fryzjera i czytałam artykuł o wypalonych kobietach. Pomyślałam: to o mnie! Wycofałam się. Spakowałam plecak i z przyjaciółkami pojechałyśmy w rajd rowerowy po Europie.

Zaszyłaś się w swoim Poznaniu, z dala od warszawskiego blichtru, lansu i snobizmu?

- Nigdy mnie ten świat nie pociągał. Ale po czterdziestce odpuściłam sobie. Bo już nic nie muszę. Jeśli coś robię, to dlatego, że chcę. Pomagam dzieciom czy zwierzętom, które stoją na mojej drodze.

Aktorzy grają w kilku serialach jednocześnie. Ty nie dostajesz propozycji czy rozważnie je wybierasz?

- Nie chcę grać we wszystkim. Nigdy nie zależało mi na karierze. Choć zawsze ważne były pieniądze. Nigdy się u mnie nie przelewało, a że jestem z Poznania, zawsze musiałam mieć coś odłożone na czarną godzinę. Kiedy grałam tylko w teatrze, brałam chałtury, by coś dodatkowo uciułać. Ale sława? Popularność? Nigdy nie musiałam być w centrum zainteresowania, nigdy nie miałam potrzeby: wszystkie światła na mnie. Ja lubię zwyczajne życie. Bo w życiu najważniejsze jest... życie.

Rozmawiała Beata Biały

Katarzyna Bujakiewicz
Katarzyna BujakiewiczAndras SzilagyiMWMedia
Świat kobiety
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas