Jestem z siebie zadowolony
Maciej Zakościelny, główny bohater nowej komedii romantycznej Ryszarda Zatorskiego "Tylko mnie kochaj", to dość niezwykłe zjawisko na polskiej scenie aktorskiej.

Okrzyknięty "gorącym nazwiskiem" zanim jeszcze zagrał pierwszą główną rolę kinową, wyrasta na pierwszego amanta polskiego kina. W "Tylko mnie kochaj" wciela się w 27-letniego Michała, współwłaściciela biura architektonicznego, który jest typowym przedstawicielem generacji "yuppi": luksusowy samochód, modne mieszkanie, drogie ubranie. Wszystko zmienia się, gdy "dostaje strzała w serce i nabiera świadomości miłości". W filmie partnerują mu - i walczą o jego względy - dwie Agnieszki: Dygant (Agata) i Grochowska (Julia).
Maciej Zakościelny w rozmowie z Tomaszem Bielenią opowiada o sztuce aktorskiej, jej powinnościach oraz fakcie, że ważniejsze u aktora jest "co", niż "jak".
Mógłby pan zdradzić, ile zarobił pan na występie w filmie "Tylko mnie kochaj"?
Tego samochodu, którym tam jeżdżę, na pewno bym sobie nie kupił [filmowy Michał posiada BMV 645i, który można kupić za ok. 350 tys. złotych - przyp.red.]
Ile razy widział pan już film?
Pełną wersję tylko raz, podczas warszawskiej premiery.
Jakie wrażenia?
No, ładna bajka.
Jak się podoba panu własna rola?
Zrobiłem wszystko, co mogłem i co chciałem, nawet więcej niż wymagano. Jestem z siebie zadowolony.
A czego wymagał od pana reżyser?
Reżyser zazwyczaj wymaga realizacji swoich wcześniejszych założeń. Ale ja nie staram się ograniczać do tego wymaganego minimum. Próbuję jeszcze dodać coś, co wychodzi ode mnie. [od Macieja Zakościelnego wyszła m.in. scena z mierzeniem ubrań w sklepie odzieżowym - przyp. red.]
Dlaczego zdecydował się pan na udział w tym filmie?
W Polsce robi się mało filmów, więc rozważam każdą propozycję, jaką otrzymam. I choć zdarzyło się, że odmówiłem już udziału w paru filmach, tu postanowiłem się zdecydować. Tak naprawdę ja jeszcze nigdy nie zagrałem, nawet w serialu, takiej roli: rysowanego grubą kreską yuppi. Ta rola dawała spore możliwości do pofantazjowania. Choć zanim zaczęliśmy zdjęcia, spędziliśmy z reżyserem dużo czasu omawiając scenariusz.
Rozumiem, że współpraca z Ryszardem Zatorskim układała się owocnie...
Ryszard Zatorski nie jest w kontrze do aktora, tylko kocha aktora. Kocha aktorów, z którymi pracuje. Aktor, który pracuje z Zatorskim, ma poczucie, że jest wyjątkowy. On mu dodaje skrzydeł. A to jest bardzo ważne w relacji między reżyserem a aktorem.
Jeśli tej relacji nie ma, to nie ma mowy o wymyśleniu czegoś dobrego, bo wiele scen, mimo że były już wcześniej zaplanowane, powstawało spontanicznie, w trakcie pracy na planie. Nie można tracić takich perełek, nie można rezygnować z czegoś takiego.