Już nie chcę milczeć

Po śmierci ukochanego męża Urszula (50) długo nie mogła dojść do siebie. Dopiero dzięki nowemu mężczyźnie znalazła w sobie siłę, by zacząć życie jeszcze raz. Jej droga do szczęścia nie była jednak prosta...

Urszula/fot. Andreas Szilagyi
Urszula/fot. Andreas SzilagyiMWMedia

Wasza miłość była nadzwyczajna.
- Gdy tylko zobaczyłam Staszka, wiedziałam, że chcę mieć z nim dziecko. To było przeczucie ogromnej miłości. Bardzo imponowało mi, że jest starszy i ma tak duże życiowe doświadczenie. Kiedy się spotkaliśmy, był w separacji z poprzednią żoną. Cierpiał, że zostawił swoje dzieci z poprzedniego małżeństwa. Pamiętam, jak płakał, że nie ma już z nimi bliskiego kontaktu, że one się od niego oddalają.

Dwa lata po śmierci męża podjęłaś niełatwą decyzję - związałaś się z mężczyzną, który był młodszy od ciebie o dwadzieścia lat.
- To nie była łatwa sytuacja. Tomek jest facetem, który kilka lat pracował z moim zespołem. Widział naszą ogromną miłość ze Staszkiem i bardzo szanował nasze uczucie. Gdy stało się najgorsze, wspierał mnie i ocierał łzy. Przy nim czułam, że potrafię się otworzyć. Był cierpliwy i troskliwy jak nikt inny.

Wkrótce los cię zaskoczył - okazało się, że spodziewasz się dziecka.
- Ze Staszkiem długo staraliśmy się o córeczkę. Nie udało się. Z Tomkiem wyjechaliśmy na Kretę, żebym mogła do wszystkiego nabrać dystansu. I wtedy okazało się, że cuda się zdarzają. Zaszłam w ciążę, choć miałam już przecież 43 lata.

Nie bałaś się tego, że jesteś dużo starsza od Tomka?
- Nie. Jestem odważna i spontaniczna. Czasem te cechy wiodą mnie na manowce, ale czasem pomagają.

Oboje zrozumieliśmy, że uzależnienie to choroba, z którą trzeba umieć sobie radzić przez całe życie

Dlaczego?
- Był uzależniony. Długo nie potrafiliśmy sobie we dwoje z tym poradzić. Z dnia na dzień było tylko gorzej i gorzej. Nie umiałam tego zatrzymać. Z błędnego koła wyrwało mnie wsparcie rodziny. Dzięki bliskim zrozumiałam, że nie powinnam się wstydzić i ukrywać problemu. Kobieta w takiej sytuacji nie może się poddawać i godzić na uzależnienie partnera. Zmiana jest trudna, ale możliwa. Kiedy powiedziałam Tomkowi, że brak mi sił i nie potrafię dłużej z nim być, oprzytomniał. Dotarło do niego, że wszystko traci.

Od czego był uzależniony twój mąż?
- Od kilku rzeczy: od alkoholu, od narkotyków... Jednak już cztery lata jest czysty. Walczy z nałogiem, a ja jestem z niego dumna. Znowu próbujemy utrzymać naszą miłość, mieszkamy razem. To ciężka praca! Ale ze wszystkim można sobie poradzić, jeśli jest wola po obu stronach. My mamy syna.

Jak namówiłaś Tomka na terapię?
- Do leczenia nikogo nie można zmusić. Mąż sam musiał podjąć decyzję. Dopóki byłam mu psychicznym oparciem i ukrywałam problem, nie czuł wystarczającej motywacji, by walczyć. Musiałam pozwolić mu upaść na samo dno. To było dla mnie bardzo trudne. Jestem bardzo empatyczna. Gdy ktoś mnie rani, zawsze próbuję zrozumieć, dlaczego tak postępuje. Ale w sytuacji uzależnienia to był błąd.

Urszula/ fot. Andreas Szilagyi
MWMedia

- Trzeba o tym mówić, nie wstydzić się. Mój Tomek cały czas jeździ na spotkania z ludźmi, którzy mają podobne problemy. Oni wiedzą, jak postępować, gdy zbliża się kryzys. Samemu trudno się leczyć. Oboje zrozumieliśmy, że uzależnienie to choroba, z którą trzeba umieć sobie radzić przez całe życie.

Musisz trzymać się jakichś zasad jako kobieta uzależnionego mężczyzny?
- Nie chodzimy już tak często na imprezy. To nie jest tak, że przy nas nie można napić się alkoholu, ale staramy się unikać takich sytuacji. Ja czasem wypiję drinka czy dwa, ale nawet na lekkim rauszu zmienia się percepcja odczuwania świata, a ja nie przepadam za tym stanem. Mam wrażenie, że alkohol zatrzymuje rozwój człowieka, podcina mu skrzydła.

Jaki jest twój starszy syn Gutek?
- Zawsze mieliśmy dobry kontakt. On nigdy mnie nie oceniał, nawet kiedy popełniałam błędy. Trochę żałuję, że po śmierci Staszka nie potrafiłam zapanować nad wszystkim.

- Syn miał wtedy czternaście lat, a to jest trudny wiek dla chłopca. Po osiemnastce natychmiast zamieszkał z kolegami. Potrzebował poszukać własnego pomysłu na życie. Jednak przerobił tę lekcję i teraz postanowił, że najważniejsze jest zdanie matury. Znowu mieszkamy razem. I pracujemy. Gutek na moich koncertach zajmuje się odsłuchem.

A młodszy syn, Szymek, jaki jest?
- Miał być dziewczynką z ciemnymi loczkami, okazał się chłopcem o jasnych włoskach i anielskim charakterze. Jest znacznie spokojniejszy od Gutka, u którego zawsze musi się coś dziać. Ostatnio na przykład Gutek kupił sobie ścigacz.

Boisz się o niego?
- Muszę zaakceptować jego pasje. Zaufać, bo lęk jest złym doradcą. Kiedyś męczyły mnie wyrzuty sumienia, że kiedy Gutek dorastał, ja robiłam karierę. Kiedy miał niespełna rok, zostawiłam go u babci na kilka miesięcy i pojechałam do Stanów. Dziś już bym tak nie zrobiła. Ale wiem też, że nie ma sensu się wiecznie obwiniać. Bo takie uczucia tylko szkodzą.

Tak jak rzucanie talerzami...
- Tego już nie robię, najwyżej trzaskam drzwiami (śmiech). Teraz gdy mam zły humor, staram się złość zamienić w energię.

Dużo biegasz. Wróciłaś do formy.
- Po ciąży nosiłam rozmiar ciuchów 46 i ważyłam ponad 70 kg. Czułam się źle na scenie, a w telewizji wyglądałam jak monstrum. Uświadomiłam sobie, że nie muszę gotować kilkudaniowych obiadów. Człowiek tak naprawdę niewiele potrzebuje, by żyć.

Tęsknisz za starymi czasami, koncertami?
- Pamiętam słowa księdza Jana Twardowskiego: "Nie płacz, że miłość odeszła. Ważne, że była". Gdybym próbowała powtarzać pewne rzeczy w innych okolicznościach, w innym składzie, to już nie byłoby to samo. Teraz wszystko jest inne, bardziej dojrzałe i tego chcę się trzymać. Z dojrzałości płynie dużo dobrego. Staram się z niej wycisnąć, ile się da.

Rozmawiała Iwona Zgliczyńska

Czytaj więcej w najnowszym wydaniu magazynu o gwiazdach SHOW. W sprzedaży od 26 kwietnia.

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas