​Karin Slaughter: Uśmiercam tyle samo kobiet, co mężczyzn

Autor fikcji literackiej nie wymyśli nic ponadto, co wydarzyło się w prawdziwym życiu - mówi Karin Slaughter, autorka bestsellerowych kryminałów. - Zawsze pamiętam o tym, że te tragedie przytrafiły się prawdziwym ludziom i muszę ich w jakiś sposób uhonorować, a nie wykorzystać.

Karin Slaughter
Karin Slaughtermateriały prasowe

Na polskim rynku ukazał się właśnie wstrząsający thriller Slaughter "Moje śliczne", w którym autorka Karin Slaughter porusza kwestię przemocy wobec kobiet.

Agata Rożnowska: Co twoim zdaniem należałoby zmienić w publicznej debacie o kwestiach przemocy wobec kobiet?

Karin Slaughter: Dziesięć procent mężczyzn, którzy dopuszczają się gwałtu liczy, że uniknie odpowiedzialności poprzez zmowę milczenia i często się to sprawdza. Większość kobiet nie zgłasza przestępstw, bo boją się systemu. Słyszały lub oglądały w telewizji zatrważające historie kobiet, które oskarżyły mężczyznę o gwałt i tym samym zniszczyły sobie życie. Pomyśl o tym w ten sposób: jeśli podałabym ci pudełko czekoladek i powiedziała, że dziesięć procent z nich wypełnionych jest trutką na szczury, poczęstowałabyś się?

- Gwałt to jedyne przestępstwo, w przypadku którego policja pyta ofiarę, czy ta chce wnieść oskarżenie. Wyobrażasz sobie, że twój samochód został skradziony, a policja pyta: “Czy chcesz, żebyśmy spróbowali dowiedzieć się, kto to zrobił, a jeśli nam się to uda, będziesz chciała naprawdę iść do sądu?". Albo gorzej: “Raczej nie chce pani składać zeznań, bo ludzie będą pytać dlaczego zaparkowała pani właśnie tam, później dowiedzą się, że ostatnie auto skasowała pani w wypadku - nie chce pani przechodzić przez tak nieprzyjemną lustrację".

Dlaczego twoim zdaniem kobiety, które padły ofiarą gwałtu czy innych form przemocy, są zazwyczaj obwiniane za to co im się przytrafiło?

- Społeczeństwo ocenia kobiety i mężczyzn na podstawie zupełnie różnych standardów. Kiedy mężczyzna zostanie w środku nocy na ulicy zaatakowany, pobity i obrabowany, współczujemy mu. Jeśli to samo przydarzy się kobiecie, pouczamy ją o niebezpieczeństwie związanym z samotnym wychodzeniem w nocy, pytamy, czy wystarczająco szybko oddała napastnikowi portfel, dorzucamy, że mogła być zgwałcona. Tym sposobem kobieta ponosi winę za coś, o co nigdy nie obwinilibyśmy mężczyzny.

- Ta sama dychotomia występuje na poziomie przemocy domowej. Litujemy się nad mężczyzną pozostającym w związku pełnym nadużyć. Kobiety obarczane są winą i nikt nie zastanawia się nad tym, dlaczego nie odejdą. Najbardziej niebezpiecznym czasem dla maltretowanej kobiety, kiedy grozi jej nawet morderstwo, jest moment, kiedy opuszcza swojego oprawcę. Często w niebezpieczeństwie są także dzieci, a poza tym jest jeszcze kwesta znana wielu wykorzystywanym kobietom - nie mają dokąd pójść.

- Łatwo jest mówić, że na jej miejscu wzięłabyś trójkę dzieci i poszła do przytułku dla bezdomnych, ale pomyśl, jakie byłyby tego konsekwencje i jak wyglądałaby twoja przyszłość, gdybyś nie miała wsparcia ze strony rodziny, możliwości zdobycia zatrudnienia, wykształcenia czy doświadczenia zawodowego, bo zostałaś w domu, by wychowywać dzieci. Łatwo jest mówić: “Mnie by się to nigdy nie przydarzyło" niż: “Tak mogłoby wyglądać moje życie".

Czy miałaś kiedykolwiek trudności z wydaniem twoich thrillerów tylko dlatego, że jesteś kobietą?

- Na samym początku otrzymywałam wiele negatywnych opinii jako kobieta pisząca szczerze o przemocy, szczególnie że jest to przemoc wobec kobiet. Oburzenie przychodziło zarówno ze strony kobiet, jak i mężczyzn. Z jednej strony było to dla mnie korzystne, bo moje powieści przyciągnęły sporo uwagi, z drugiej strony wolałabym być po prostu “pisarką", a nie “kobietą pisarzem". Nie wydaje mi się, żeby moje powieści czy te autorstwa Gillian Flynn lub Mo Hayder były ostrzejsze niż te Stiega Larssona, ani kogokolwiek, kto pisze teraz w jego imieniu.

Co cię inspiruje? Czy twoje książki to całkowicie fikcja, czy pojawiają się w nich historie oparte na prawdziwych wydarzeniach?

- W przypadku większości książek, nie mam pojęcia co mnie zainspirowało. Duży wpływ mają chwile, w której zadaję sobie pytanie "Co by było gdyby?". Co by było, gdyby Will Trent został wezwany do tego konkretnego śledztwa? Co by było, gdyby Sara Linton musiałaby podjąć się tej autopsji? To właśnie odpowiedzi na te pytania sprawiają, że piszę.

- Dociera do mnie także wiele informacji o przypadkach, które wydarzyły się naprawdę. Nie zdarzyło mi się jednak umieścić w książce żadnej ze znanych mi historii w całości. Zawsze pamiętam o tym, że te tragedie przytrafiły się prawdziwym ludziom i muszę ich w jakiś sposób uhonorować, a nie wykorzystać. Wybieram więc różne szczegóły z różnych spraw i sklejam je w całość. Mówi się, że autor fikcji literackiej nie wymyśli nic ponadto, co wydarzyło się w prawdziwym życiu.

Liczyłaś ile postaci zginęło w twoich powieściach?

- Nie liczyłam, ale zawsze zwracam uwagę na to, żeby uśmiercać taką samą ilość kobiet i mężczyzn. Stworzyłam też wiele postaci przerażających morderczyń, co nie jest zawsze łatwe, ponieważ kobiety są zwykle bardziej podłe w popełnianiu zbrodni. Bawi mnie to, że książki, w których najmniej jest trupów, uważane są za te najbardziej wstrząsające psychologicznie.

Jak zbierasz informacje do twoich powieści?

- Mam kontakty wśród agentów, naukowców, lekarzy i techników z biura śledczego w Georgii. Zawsze byli chętni, by wytłumaczyć mi właściwy przebieg działań. Bardzo irytuje ich opinia, że próbka DNA rozwiąże każdą sprawę lub że na miejscu zbrodni zawsze znajdzie się jakiś dowód. To nieprawda.

- Sama byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że DNA przydatne jest głównie w przypadku włamań, bo włamywacze są na tyle głupi, żeby pić twoje mleko i używać twojego balsamu do ust, zostawiając przy tym swój materiał genetyczny.

- Mam też znajomego z pogotowia w Teksasie, który doradza mi w sprawach medycznych. Jest wspaniałym nauczycielem. Właściwie wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałam na przestrzeni ostatnich lat, byli bardzo hojni pod względem poświęcanego mi czasu i ciekawych historii.

Czy miałaś kiedykolwiek koszmary związane z historiami, które opisujesz w książkach?

- Ani razu, ale czasem czytam szczegóły autopsji lub słyszę jakąś historię, które zostawiają coś mrocznego w mojej głowie. Dziwne jest to, że pomysł na "Moje śliczne" przyszedł do mnie we śnie. Brałam wtedy mocne leki z powodu uszkodzonego dysku kręgowego i miałam z ich powodu bardzo barwne sny. Zwykle takie wizje nie wydają się już wartościowe w surowym świetle dnia, ale po tamtej nocy zrozumiałam, że wokół tego, co widziałam we śnie, mogę stworzyć książkę.

Dlaczego warto przeczytać “Moje śliczne", twój najnowszy thriller?

- Książka ta pełna jest emocjonujących zwrotów akcji i trzyma w napięciu. Zadałaś mi wiele pytań związanych ze sprawami kobiet, ale nie jest tak, że ta książka uderza nimi prosto w twarz. To opowieść o dwóch siostrach, które znalazły się w przerażającej sytuacji i próbują się z niej wydostać. To także moja pierwsza książka napisana nie z perspektywy śledczego.

- Wciągnąć w śledztwo bohaterów i opisać rozwiązywanie przez nich zagadki jak najbardziej realistycznie było dla mnie sporym wyzwaniem. Świetnie się bawiłam pisząc tę książkę i mam nadzieję, że dla moich czytelników też będzie dobrą rozrywką.

Pięć słów, którymi opisałabyś "Moje śliczne"?

- Siostry. Rodzina. Morderstwo. Strata. Proces zdrowienia.

Którą z postaci "Moich ślicznych" najbardziej polubiłaś?

- Od początku wiedziałam, że Sam będzie sercem tej książki. Ma wiele cech mojego taty, choć jestem pewna, że jeśli cokolwiek stałoby się mi czy moim siostrom, mój ojciec najpierw wpadłby w morderczy szał, a dopiero później zapytał o nazwiska.

Karin Slaughter, "Moje śliczne"
Karin Slaughter, "Moje śliczne"materiały prasowe

Kiedy piszesz, masz jakieś szczególne nawyki? Jakiś szczególny strój, konkretny czas pisania itp.?

- Przez większość czasu piszę w pidżamie, więc nie mam ulubionego stroju, chociaż teraz, gdy o tym myślę, chyba zacznę przebierać się za czarodziejkę. Wstaję rano i piszę do momentu, w którym mam już dość, a później kładę się spać lub oglądam coś głupiego w telewizji, by później znów wstać i pisać.

- Pracuję głównie w mojej górskiej chacie, którą uwielbiam, bo tam mogę się całkowicie odizolować od świata. To taki mój kokon. Mój tata mieszka nieopodal, więc czasem, gdy otwieram rano drzwi, na progu czeka na mnie zupa czy chleb kukurydziany - upewnia się, że jem.

Jeśli mogłabyś wybrać sposób, w jaki umrzesz, co by to było?

Śmiertelny orgazm.

INTERIA.PL/Informacja prasowa
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas