Katarzyna Grochola: Nie ma zmiłuj

Potrafi tak opisać zwyczajne życie, że podczas czytania śmiech miesza się ze łzami. Jak będzie w najnowszej książce?

Katarzyna Grochola
Katarzyna GrocholaPiętka MieszkoAKPA

Olivia: Pisze pani felietony do gazet od piętnastu lat. Jak to się zaczęło?

Katarzyna Grochola: - To już piętnaście lat? Nie do wiary! Wydawało mi się, że minęło góra osiem. Gdy zaczynałam, nikt mi wtedy nie powiedział, że felieton jest najtrudniejszą formą literacką. Zajmowałam się odpisywaniem na listy czytelniczek w kolorowym piśmie i ktoś mi dał po prostu nową rubrykę.

Dziś pisanie felietonów proponuje się tylko celebrytom, którzy uważają, że to taki rodzaj pamiętnika, coś jak wpis na Facebooku. Ważne, żeby napisać coś kontrowersyjnego, czymś zaszokować czytelnika...

- Wychowałam się na felietonach Stefanii Grodzieńskiej. W tamtych czasach chodziło o to, żeby ludzi podnosić na duchu, a nie epatować tym, że publicznie napisze się „dupa”. Oj, pan to wykropkuje, prawda?

Czytelniczki kochają panią za ten programowy optymizm, który...

- ...wynika z potwornego pesymizmu i strachu przed życiem. To walka na wszystkich frontach, żeby nie dać się zastraszyć, zdołować. W pewnym momencie zdałam sobie jednak sprawę, że nie mogę zmienić całego świata. Nie mam wpływu na ludobójstwo w Rwandzie, ale mogę uratować kota, który przyszedł do mnie ze spalonym językiem - karmiłam go pasztetem za pomocą strzykawki i „lizałam” mu sierść mokrą chusteczką. Albo psa, który przybłąkał się do mnie w Grecji. Pies jest szczęśliwy i ja przy okazji również. A dziś szczególnie szeroko się uśmiecham.

Szczególnie?

- Bo moja córka wyszła za mąż. Gdyby mnie pan zapytał pół roku temu, czy ślub córki wywoła u mnie błogostan, to zaproponowałabym, żeby się pan popukał w głowę. A dziś jestem najszczęśliwsza na świecie. Choć nic się tak naprawdę nie zmieniło! Dorota z Adasiem są razem od jedenastu lat. Mieszkamy osobno, nikt się nie wyprowadzał, nie wprowadzał... A jednak wszystko jest inaczej.

- Poza tym to była wspaniała uroczystość. W całej Polsce lało, a tam, nad morzem, świeciło cudowne słońce. Dobrzy przyjaciele pięknie się bawili. Było dwieście pięćdziesiąt osób i morze wódki, a nikt się nie upił. Fajerwerki pod muzykę – a ja takie połączenie uwielbiam. No i dwaj ojcowie mojego wnuczka – czyli poprzedni mąż Doroty i Adam... Dla takiej chwili warto było żyć.

Coś się musiało zmienić, skoro tak mocno to pani przeżyła.

- Chyba poczułam, że nie muszę się już o Dorotkę martwić. To irracjonalne, bo ona mieszka osobno od osiemnastego roku życia. Po weselu wróciłam do swojego domu w Milanówku i wyraźnie odczuwałam zmianę energii. Duży spokój. Zajęłam się więc ogrodem i pisaniem, bo wie pan... jak przychodzą terminy, to nie ma zmiłuj.

Tekst: Sergiusz Pinkwart

Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas