Katarzyna Zielińska zdradza rodzinne sekrety

Katarzyna Zielińska przyznaje, że odkąd została mamą jest jeszcze większą pedantką. "Nagrody stoją na półce z moim bożkiem z Bali, który symbolizuje szczęście" - mówi aktorka i przyznaje, że bożek ten faktycznie przynosi jej szczęście.

Katarzyna Zielińska
Katarzyna ZielińskaPaweł WrzecionMWMedia

Paulina Persa, PAP Life: Spotykamy się w bardzo domowych warunkach - jest pani typem bałaganiary czy raczej pedantki?

Katarzyna Zielińska: Podobno panny to pedantki, a znak zodiaku zobowiązuje... Natomiast, jeśli zapytać o to mojego męża, odpowie, że jest wręcz przeciwnie (śmiech).

Ma inną wizję porządku?

- Tak. Ja mam taki bałagan, ale usystematyzowany. Jestem kobietą-sroką, wszystko gromadzę, natomiast uczę się oddawać, żeby te rzeczy miały drugie życie, żeby przewietrzać mieszkanie, żeby tworzyć nową przestrzeń.

Czy pojawienie się w pani życiu dzieci jakoś wpłynęło na pani postrzeganie porządku?

- Odkąd mam synów, rzeczywiście jestem większą pedantką - przy dzieciach trzeba mieć wszystko pięknie ułożone. Mogę nawet zdradzić, że czasem sama siebie zaskakuję - jak wchodzę do mieszkania, mówię: wow, jak ja tego wszystkiego przypilnowałam? Zresztą mój starszy syn jest pedantem - to akurat bardziej po tacie, więc to nieprawda, że mężczyźni wszędzie rozrzucają skarpety, absolutnie nie. U mnie w domu jest wręcz przeciwnie. Czasem mnie to nawet denerwuje, wręcz chciałabym, żeby tak czasem porozrzucał więcej tych zabawek, żebym miała co sprzątać (śmiech).

Jakie jest pani ulubione miejsce w domu?

- Zarówno w moim domu, jak i w domu rodziców, najbardziej lubię kuchnię. Ważne dla mnie jest, żeby znajdował się w niej duży stół, na którym będzie można rozłożyć dużo rzeczy, żeby móc przy nim długo siedzieć i rozmawiać. Taką ulubioną domową przestrzenią na pewno jest też ta moja część sypialniano-garderobiana, gdzie przed spektaklami wiszą moje różne kreacje ze spektakli, które już np. nie są grane, a coś mi przypominają, więc wiszą i zbierają kurz. Łazienkę też lubię, bo to tam z kolei mam wszystkie olejki, które przywożę z podróży. Jednak najważniejsza jest kuchnia i żeby było w niej miejsce dla całej rodziny.

Jako aktorka ma pani na swoim koncie kilka nagród. Czy ma pani jakieś specjalne miejsce w domu, gdzie je trzyma?

- Tak. Ostatnio nawet aranżowaliśmy regały do nowej przestrzeni i mąż mnie zapytał: a gdzie ty to postawisz? Także zrobiłam takie specjalne miejsce.

Niczym ołtarzyk?

- Nie, choć Telekamery stoją na półce z moim bożkiem z Bali, który symbolizuje szczęście i faktycznie przynosi szczęście. Natomiast też twierdzę, że to są takie rzeczy, które mobilizują i nie warto ich chować. Nie chodzi o to, że wszystkim gościom, którzy do mnie przyjdą chcę się nimi chwalić. Jednak, kiedy rano wstaję i patrzę np. na tę Telekamerę i jak tak myślę, że tyle ludzi na mnie głosowało, od razu chce mi się iść do pracy. To jest taki fajny znak, że w życiu warto robić to, co się kocha. Taka motywacja.

Wspomniała pani, że widzi te nagrody, kiedy rano wstaje - tzn. że to miejsce jest w sypialni?

- Nie - widzę je, jak przechodzę do pokoju. Też te nagrody raczej są w jednym miejscu, nie są porozrzucane po całym domu.

A dzieci się nimi bawią?

- Nie, właśnie dzieci na szczęście sprytnie je omijają. Może są za ciężkie (śmiech).