Każdy ma coś do powiedzenia

Staram się zrozumieć swoich rozmówców, jestem otwarta nawet na ich błędy czy potknięcia, nie przywdziewam szat prokuratora i sędziego, więc nie oceniam - mówi INTERIA.PL znakomita polska dziennikarka, autorka wielu książek, mistrzyni wywiadu Teresa Torańska.

Teresa Torańska/fot. Teodor Walczak
Teresa Torańska/fot. Teodor WalczakEast News

W latach 70. współpracowała z tygodnikiem "Kultura", później z paryską "Kulturą". Międzynarodowy rozgłos przyniosła jej książka "Oni" opublikowana w połowie lat osiemdziesiątych. Jest to zbiór niezwykłych wywiadów z byłymi komunistycznymi decydentami i dygnitarzami, który został przetłumaczony na trzynaście języków. Wydała również m.in. "My", "Byli" i "Jesteśmy. Rozstania '68". Od 2000 roku pracuje w "Dużym Formacie", dodatku do "Gazety Wyborczej".

Jedną z ostatnich książek opublikowanych przez Teresę Torańską jest "Są. Rozmowy o dobrych uczuciach". Wśród rozmówców znajdują się m.in. Katarzyna Popowa-Zydroń, Edmund Wnuk-Lipiński, Ewa Balcerowicz, Bronisław Komorowski, Wanda Wiłkomirska i Michał Głowiński. Są to rozmowy o dramatycznych wydarzeniach, próbach poradzenia sobie z nimi, z bólem, samotnością, wstydem, słabością. Jednocześnie są to rozmowy o porządnych ludziach, przyjaźni, nadziei i miłości. Także w czasach, gdy cena bycia przyzwoitym była bardzo wysoka.

Wojciech Krusiński, INTERIA.PL: Czy miewa Pani tremę przed rozmowami?
Teresa Torańska: Przed spotkaniami autorskimi w ogóle nie mam tremy, choć kiedyś mdlałam na samą myśl o nich. Ale idąc na rozmowę, na pierwsze zetknięcie się z nowym człowiekiem, mam.

Za każdym razem?
Za każdym, ponieważ nie wiem, co zastanę, czy nawiążę kontakt, czy uda mi się go otworzyć, wykrzesać z niego szczerość. Wtedy jest trema. Myślę jednak że jest to również podniecenie połączone z niepewnością.

Co wyniknie z rozmowy?
Tak. Bo jak idzie młody do starszego, dużo starszego, to jest sytuacja, że ten starszy zawsze może myśleć: "nie wyjdzie, trudno, niech się młody na mnie uczy". Ze mną jest inaczej. Osoby, które godzą się przez telefon na spotkanie oczekują ode mnie, że to będzie dobra, uczciwa i ważna rozmowa, która odbije się jakimś echem. I ja nie mogę ich zawieść. A zawsze jest jeszcze obawa, że nie każdy człowiek nadaje się na rozmowę.

Nie każdy umie rozmawiać?
Nie każdy temat nadaje się na rozmowę. Robiłam kiedyś rozmowę ze starszą panią, niestety nie nadawała się do klasycznej rozmowy, dlatego musiałam napisać reportaż o niej. To jedna rzecz. Po drugie, człowiekowi wydaje się, że ma dużo do opowiedzenia, ale czasami okazuje się, że inni powiedzieli o tym samym lepiej. Każdy ma jednak do powiedzenia coś. Tyle tylko, że jedni na dwie strony, drudzy na pięć, a jeszcze inni na pięćdziesiąt. I to jest ta różnica. To coś jednak nawet na jedną stronę trzeba bardzo poszukać. A ja, umawiając się na rozmowę, daję nadzieję, że to będzie dobre i pojawi się w druku. I jak już mówiłam - nigdy do końca nie jestem pewna, co z tego wyjdzie. Dlatego miałam obawę chociażby przed spotkaniem z Katarzyną Popową-Zydroń.

Profesorką Rafała Blechacza, zdobywcy I nagrody na XV Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina.
Przed spotkaniem na oczy jej nie widziałam, mignęła mi tylko przy Blechaczu w telewizji. Myślę sobie, kurcze, fantastyczny człowiek, ona nic nie mówi. Ale przecież nie pojadę do Popowej-Zydroń i nie powiem, że chcę zrobić dużą rozmowę na okładkę, bo może się przecież okazać, że rozmowa nie wyjdzie, nie nadaje się. Więc zastosowałam trick. Objechałam najpierw osoby związane z Blechaczem, dopiero na końcu do niej. Po godzinie pyta: "o czym to ma w końcu być, o Blechaczu czy o mnie?". Mówię: "Pani profesor, chciałabym spróbować o Pani".

Jak zareagowała?
Z taką jeszcze niepewnością. "A, to co innego" - powiedziała. "To muszę się zastanowić". "Pani tyle już powiedziała, że nie ma co się zastanawiać" - odpowiedziałam.

I wyszła bardzo szczera, poruszająca rozmowa.
Jak się ludzie już decydują na spotkanie ze mną, mniej więcej wiedzą czego się spodziewać. Mam ten komfort, na który naprawdę ciężko zapracowałam, że kiedy dzwonię, moje nazwisko coś mówi. Wtedy, po pierwsze, nie pytają się, gdzie to będzie opublikowane, po drugie mówię: "chcę spróbować", bo - jak już mówiłam - nigdy nie jestem pewna rozmowy. I jak ktoś się zgadza to wie, że nie ma kłamać, bo mógł od razu odmówić, a więc od razu się godzą na to, że będzie to uczciwa rozmowa, czasami do bólu. Taka jak np. z Edmundem Wnukiem-Lipińskim. Od razu wyczuł, o czym chce rozmawiać.

O śmierci najpierw syna, a potem żony. Zgodził się od razu?
Tak, tylko myślał, że więcej wiem (śmiech). Bo ja nie wiedziałam, że on ma córkę. To wyszło pod koniec rozmowy telefonicznej. Nagle usłyszałam jakiś dziecięcy głos i zapytałam, czyj to. Duża część tej rozmowy została przeprowadzona już przez telefon, ponieważ on odpowiedział: "Maria Magdalena", a ja na to "Boże, dobrze, że córka". Ten fragment znalazł się w rozmowie. Bo jak człowiek się nastawi, że ma bohatera, którego musi opisać, to już jest czujny od pierwszego momentu.

Porusza Pani często bolesne momenty w czyimś życiu. Łatwiej rozmawia się o rzeczach zawodowych czy osobistych?
Dla mnie łatwiej rozmawiać o rzeczach zawodowych, dlatego że rozmawiając o sprawach osobistych biorę odpowiedzialność za mego bohatera, bo on powierza mi cząstkę swojego życia. Czuję się odpowiedzialna, żeby czasami nie powiedział za wiele, by później nie żałował, że popełnił ekshibicjonizm. To strasznie ważne, by nie miał do siebie pretensji, dlatego biorę również odpowiedzialność za to, że to, co powie nie będzie się obracało przeciw niemu. Podobna odpowiedzialność jest przy reportażach. Dziennikarz nie jest od tego, by pogrążać człowieka, który jest uwikłany w jakąś sytuacją życiową. Mówię o prywatnych osobach i prywatnym ich życiu, nie o politykach.

Ale czasami pod wpływem chwili prosi Pani o rozmowę, tak jak to było z Ewą Balcerowicz, kiedy komisja śledcza badająca sektor bankowy uznała, że jak nie może wezwać Leszka Balcerowicza, to przynajmniej wezwie jego żonę.
Uznałam, że dzieje się niegodziwość i muszę zareagować natychmiast. Trafiłam na taki moment, kiedy poczuła się wytrącona ze swojego rytmu i naprawdę zagrożona w swojej prywatności.

Dzięki tej rozmowie poznaliśmy jednak Leszka Balcerowicza z innej, rodzinnej, perspektywy.
Tak, on by tego nie powiedział. Nigdy by tego nie powiedział.

Co sprawia, że akurat przy Pani osoby decydują się opowiedzieć, często bolesne, historie ze swojego życia?
To chyba cechy osobowe decydują, że szybko skracam dystans i przede wszystkim staram się zrozumieć, jestem otwarta nawet na ich błędy czy potknięcia, nie przywdziewam szat prokuratora i sędziego, więc nie oceniam. Nie. Chcę zrozumieć, dlaczego to zrobił, dlaczego tak się zachował.

Czy można nauczyć się rozmawiać?
Nauczyć się też można, człowiek się cały czas uczy, ja też się uczyłam, ale najważniejsze było, że odkryłam to w sobie. Wcześniej próbowałam różnych form dziennikarskich, ale odkryłam, że to mi najbardziej leży. Zorientowałam się, że coś jest we mnie, co wyzwala w ludziach potrzebę opowiadania o sobie. To na pewno. Zapewne kresowa natura, wie Pan, bo ja się wychowałam wśród kresowiaków.

Charakterystyczny styl bycia?
Bardzo. Widać to zresztą u Bronisława Komorowskiego, też wychowanego wśród kresowiaków.

Dużo o swojej rodzinie opowiedział Pani podczas rozmowy.
Dużo. Jak patrzę na niego, od razu widzę inny sposób bycia, poruszania się, poczucie humoru, taki luz trochę oraz specyficzną dla kresowiaków zdolność szybkiego kojarzenia odległych od siebie - zdawałoby się - sytuacji i dystans do siebie. Kresowiacy naprawdę potrafią się śmiać z siebie. To zresztą fascynujące, jak w tej małej Polsce, region decyduje o tym, jak się kto w jakiej sytuacji zachowuje.

Skąd w ogóle pomysł, by napisać książkę o dobrych uczuciach?
Bo był zalew złych uczuć wokół, to był czas okropny, nie wiem czy Pan pamięta.

Był dość niedawno...
Właśnie, a ja musiałam się po prostu oderwać od tego, psychicznie oderwać, bo myślałam, że zwariuję. Wtedy powiedziałam sobie: "Nie, to nie nieprawda, to nie te złe uczucia decydują o tym, że świat idzie do przodu, że w ogóle żyjemy, że jesteśmy w stanie się uśmiechać". Postanowiłam więc porozmawiać o dobrych uczuciach, pokazać, że one wciąż istnieją. Tak powstała książka "Są".

Pani następna książka?
O Irenie Sendlerowej. Strasznie się męczę. Boże, czy jestem w stanie ją napisać?...

Rozmawiał: Wojciech Krusiński

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas