Krucha jak motyl
Do tragedii Whitney Houston przyczyniło się nie tylko toksyczne małżeństwo z Bobbym Brownem. Jej przekleństwem były też: słaba psychika i sukces, który przyszedł zbyt wcześnie.
Whitney zmarła w apartamencie hotelu Beverly Hilton w wyniku zatrucia alkoholem, środkami nasennymi i kokainą. Gdy porucznik Marc Rosen spisywał protokół, na łóżku wciąż leżała suknia, w której artystka miała się pojawić na imprezie rozdania nagród Grammy. Whitney była panienką z dobrego domu, gdzie zawsze rozbrzmiewała muzyka. Jej mama Cissy też była piosenkarką i koncertowała m.in. z Dionne Warwick, Elvisem Presleyem czy Arethą Franklin (chrzestną Whitney). Początkowo za wychowanie dziewczynki odpowiadał przede wszystkim jej ojciec John, pieszczotliwie określany przez nią "Panem Mamą". "Zmieniał mi pieluchy, gotował, czesał, ubierał" - zachwalała go w jednym z wywiadów Whitney. Już w wieku jedenastu lat dziewczynka została solistką w dziecięcym chórze przy kościele baptystów.
Po rozwodzie rodziców, jako nastolatka, znalazła się pod opieką mamy i zaczęła częściej wyjeżdżać z nią w trasy koncertowe. Aby pogodzić szkołę i karierę muzyczną, Whitney pracowała dwa razy ciężej od rówieśników. Musiało to odbić się na jej psychice. "W dorosłe życie wchodziłam niedojrzała emocjonalnie. Nie miałam czasu, żeby dorosnąć", mówiła. Houston walczyła też z innym problemem. "Była bardzo nieśmiała. Choć zawsze się uśmiechała i była miła dla wszystkich, widziałam w niej ogromny lęk, który szczególnie na początku paraliżował ją przed wyjściem na scenę", wspomina ją przyjaciółka Nikki Haskell. Jednak Houston była tak zjawiskowa, że podczas występu w Carnegie Hall zachwycili się nią wydawcy magazynu "Vogue" i zaproponowali siedemnastolatce sesję!
Whitney była pierwszą czarnoskórą modelką na okładce magazynu "Seventeen". Mimo tych sukcesów, nie chciała pracować jako modelka, marzyła wciąż o karierze na scenie. Wszystko nabrało rozpędu w 1983 roku, kiedy podpisała kontrakt z Clivem Davisem, kierownikiem wytwórni Arista. Pierwszą i drugą płytą podbiła listy przebojów i trafiła na sam szczyt! A potem rozpaczliwie goniła to, co udało jej się osiągnąć na początku - uważają znawcy muzyki. Być może na topie znalazła się zbyt szybko? W drugiej połowie lat 80. cała Ameryka nuciła jej hity "Greatest Love of All" czy "I Wanna Dance with Somebody". Po tym przyszedł sukces filmu "The Bodyguard" z 1992 roku. Soundtrack do tego obrazu rozszedł się w siedemnastu milionach kopii, a przebój "I Will Always Love You" grała każda stacja radiowa. Partnerujący jej w filmie Kevin Costner wspomina, że Whitney mimo sławy i sukcesów zastanawiała się często: czy jestem dość dobra? Czy jestem wystarczająco ładna? Czy mnie polubią?
Szkoda, że w prawdziwym życiu nie miała takiego opiekuna, jak Frank Farmer z "Bodyguarda". Bo mąż piosenkarki, Bobby Brown, raper wychowany w gangsterskiej dzielnicy Bostonu, wprowadził Whitney w świat narkotyków. Byli bardzo złym małżeństwem. Często dochodziło między nimi do rękoczynów. Co gorsza, świadkiem dramatycznych wydarzeń była ich córka Bobbi Kristina. A Whitney przez wiele lat nie potrafiła wyzwolić się z tego toksycznego związku. Sfrustrowana artystka uciekała od problemów w kolejne używki. W jednym z wywiadów przyznała, że próbowała kokainy, marihuany, brała różne lekarstwa i nadużywała alkoholu. Anorektyczną sylwetkę tłumaczyła stresem. Gdy przychodziło chwilowe opamiętanie, próbowała wyzwolić się z nałogów. Niestety, terapie odwykowe nie okazały się skuteczne. Nie pomógł jej też rozwód z Brownem w 2007 roku. Choć Houston pragnęła wrócić na scenę, a jej ostatni album zebrał dobre recenzje, to już trasa koncertowa okazała się fiaskiem. Wszyscy liczyli, że na gali rozdania nagród Grammy zabłyśnie na nowo. Jednak znaleziono ją martwą na dzień przed tą imprezą. Czyżby gwiazda nie wytrzymała napięcia, wiedząc że ma wystąpić przed ważnymi osobami z branży? Czy znów dała o sobie znać jej krucha psychika? Wszystko wskazuje, że mistrzyni w wyśpiewywaniu emocji nie potrafiła sobie z nimi poradzić w prawdziwym życiu.
Andrzej Grabarczuk