Łajdak, czyli kto?

„Związek z takim typem ma w sobie szczyptę ryzyka (…). Zawsze wierzymy, że to my zmienimy tego łajdaka w dobrego mężczyznę” – o tym, dlaczego kobiety lubią „niegrzecznych chłopców” opowiada Magdalena Kulus, autorka książki „Nie tylko o łajdakach”.

Magdalena Kulus
Magdalena Kulusarchiwum prywatne

Aleksandra Suława: Co musi zrobić mężczyzna, żeby zasłużyć sobie na miano łajdaka?

Magdalena Kulus: - Zależy jakiego łajdaka. To określenie z jednej strony jest bardzo mocnym epitetem, ale z drugiej, zawiera pewną dozę żartobliwości. Kiedy powiemy o mężczyźnie "łajdak" z przymrużeniem oka, to taki chłopak wyda nam się sympatyczny. Jednak gdy użyjemy tego słowa na serio, to  sprawa zrobi się poważna. Bo taki łajdak może zrujnować kobiecie życie.

Łajdak łajdakowi nierówny...

- Dla mnie największym łajdakiem jest ten, który kobietę rozkochuje, daje nadzieję, a potem ją zostawia. Facet, który lubi bawić się kobietami. W mojej powieści takim łajdakiem - bawidamkiem jest Florian. Młody, atrakcyjny chłopak, który ceni sobie dobrą zabawę, ale nie zależy mu na niczym więcej. Łajdakami są też ci, którzy nie biorą odpowiedzialności za swoich bliskich.

A jednak łajdacy w pani książce nie narzekają na brak powodzenia. Co przyciąga do nich kobiety?

- Jak napisała mi w mailu jedna z czytelniczek:  "Wszystkie jesteśmy tak samo głupie", jeśli chodzi o łajdaków. Jest ich mnóstwo, mają swój urok.  Nie bez powodu na babskich spotkaniach są jednymi z głównych bohaterów rozmów. Niby wiemy, że trzeba się ich wystrzegać, ale jest taki typ kobiet, które do nich lgną. Chociaż, rzadko decydują się spędzić z nimi życie.

Czyli łajdak jest dobrym kochankiem, ale fatalnym mężem?

- Oni mają w sobie coś, co przyciąga. Związek z takim typem ma w sobie szczyptę ryzyka, stanowi rodzaj wyzwania. Zawsze wierzymy, że to my zmienimy tego łajdaka w dobrego mężczyznę.

Z pani książki wynika prosty przepis na to jak radzić sobie z łajdakami i innymi życiowymi problemami: Rzucić wszystko i wyjechać. Najlepiej na wieś.

- To wydaje się najłatwiejsze. Wyjechać, a wszystkie problemy zamieść pod dywan. Jednak jeśli tak zrobimy, przytrafi się nam to samo, co przytrafiło się głównej bohaterce, "Łajdaków", Nastce. Te problemy, od których chcieliśmy uciec wcale nie znikną, tylko przyjadą razem z nami. Dopiero zmiana myślenia i trochę pracy nad sobą pozwolą nam się z nimi uporać. Trzeba zmienić siebie, a nie miejsce, w którym się jest.

Ale pewne miejsca bardziej sprzyjają tej "przemianie"

- Na takiej wsi, jaką opisałam w "Łajdakach" żyje się spokojniej, wolniej, mniej "internetowo". W takiej atmosferze jest łatwiej o zbudowanie głębokich relacji z innymi. Bardziej chodzi o dobór ludzi niż o miejsce.

To chyba ostatnio modne: Rzucam korporację i jadę w Bieszczady robić powidła.

- To raczej znak czasów niż moda. Dzisiaj świat tak gna, że dla niektórych ludzi ucieczka to jedyna szansa, żeby odnaleźć siebie. Pytanie jednak, ile taka osoba wytrzyma w tych Bieszczadach. W recenzjach mojej książki wielokrotnie pojawia się zarzut, że Nastka tak stereotypowo wyjeżdża na tą wieś. Jednak dla mnie ważny był nie sam wyjazd, ale przemiana jaka się dzięki niemu dokonała.

Pani lubi wieś, Nastka lubi wieś. Pani jest polonistką, Nastka jest polonistką. Pani kocha psy, ona kocha psy. Postać tej dziewczyny chyba nie jest wyssana z palca.

- Tworząc tę postać poszłam na łatwiznę. Najtrudniej pisze się książki o kimś, kim nigdy nie byliśmy. Kreując Nastkę, bardzo dokładnie przyglądałam się sobie, dlatego wyszła postać bardzo podobna do mnie. Ostatnio czytałam tekst Joanny Bator, w którym pisze o "zahaczkach". Tłumaczy, że pisarz czerpie z rzeczywistości, w której zauważył, dostrzegł jakąś ciekawą cechę, jakiś interesujący przedmiot, inspirujące wydarzenie, ale to jest tylko impuls, punkt wyjścia do tworzenia dalszej opowieści.

O co "zahaczyła" pani postać Nastki?

- O moją miłość do wsi i do psów. O liczną rodzinę. O dom na wsi. Ja mam chatkę nazywaną "Ruinką", Nastka ma "Maszkarkę".  Również o skłonność do podejmowania działania, zanim człowiek zdąży pomyśleć, czy to działanie w ogóle ma sens. Mamy podobny temperament.

I podobne doświadczenia z łajdakami?

- Tak jak każda kobieta, ja też przekonałam się na własnej skórze, co się dzieje, kiedy źle ulokujemy uczucia. Jednak ci książkowi łajdacy są wykreowani w dużej mierze w oparciu o opowiadania zasłyszane na babskich spotkaniach. I chyba udało mi się stworzyć całkiem realistyczne typy, bo dostaję maile od czytelniczek, w których piszą, że też miały albo mają w domu takiego łajdaka. Mężczyznę - wieszak, który jest niezwykle trudny do przegonienia. Z jednej strony jest bardzo miły i sympatyczny, a z drugiej przysparza wielu problemów.

Mam wrażenie, że jeszcze jedna z postaci jest pani szczególnie bliska. Chory chłopiec, Tomek.

- Kiedy pracowałam w stowarzyszeniu pomagającym osobom chorym na rdzeniowy zanik mięśni, poznałam bardzo wiele rodzin podobnych do rodziny Tomka. O matkach takich dzieci rzadko się mówi. To kobiety, które nie mają czasu nawet wyjść do toalety, bo zaraz słyszą wołanie swojego dziecka, które prosi, żeby coś przy nim poprawić. To matki, które odsysają swoje dzieci, podłączają je do respiratorów, cały czas przy nich czuwają. Takie kobiety każdego dnia dokonują niezwykłych rzeczy. Dlatego chciałam, żeby choć w małym stopniu zaistniały w społecznej świadomości, żeby w zalewie informacji o wyrodnych matkach pojawiły się również opowieści o tych, które całe życie poświęcają dla chorych dzieci.

W większości recenzji pani książkę określa się mianem "literatury kobiecej". Niektórzy pisarze uznaliby to za obelgę..

- Wokół tego typu literatury panuje zła atmosfera. Krytycy traktują ją pobłażliwie, a to pobłażanie bierze się stąd , że książki pisane przez kobiety i dla kobiet są zwykle pogodne, przepełnione sielskością, optymizmem, pogodą ducha i zawsze mają szczęśliwe zakończenie. A to nie jest to, co lubią krytycy.

A co lubią?

- Lubią, kiedy leje się krew, grasują pedofile i pojawiają się inne okropieństwa. Cierpienie jest w cenie. Natomiast to ciepło charakteryzujące kobiecą twórczość,  jest mniej spektakularne. I pewnie dlatego zbiera gorsze recenzje.

Co musi się stać,  żeby doceniono ten typ literatury?

- On jest doceniany. Jednak to inny rodzaj doceniania. Mniej spektakularny, dokonujący się w innych kręgach, niewidoczny. Krytycy dostrzegają jedno, czytelnicy drugie. Gdy przychodzimy do księgarni i patrzymy na listy bestsellerów, to w tych zestawieniach właśnie kobieca literatura zajmuje pierwsze pozycje. Głos czytelników pokazuje, że ten gatunek wcale nie jest drugorzędny.

Pani jest wśród tych czytelników bestsellerów?

- Tak. Nie przepadam za literaturą, która epatuje cierpieniem, bestialstwem, ciemnością, ale za taką która wyzwala pozytywne uczucia. Dlatego taką książkę napisałam. Nie zastanawiałam się, czy potem będą pisać o niej dobrze czy źle. Piszę, bo mam taką potrzebę, bo to lubię. I nawet nie myślę o tym, czy ktoś potem wyda tą moją twórczość. Tak było w przypadku "Łajdaków". Skończyłabym tę książkę, nawet gdyby miała leżeć w szufladzie.

Więcej informacji o książce "Nie tylko o łajdakach" znajdziesz na:

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas