Magdalena „Kajra” Kajrowicz: Facetom jest w życiu łatwiej
Chciała być aktorką dramatyczną, ale wielki sukces odniosła nie na scenie teatru, tylko na estradzie. Magdalena „Kajra” Kajrowicz razem z mężem Sławomirem Zapała tworzą jeden z najpopularniejszych muzycznych projektów w Polsce. Teraz zobaczymy ją w najnowszej edycji show Polsatu „Dancing with the stars. Taniec z Gwiazdami”, gdzie zatańczy z Rafałem Maserakiem. „Będę się mogła zatrzymać i skupić tylko na sobie” - mówi. Dlaczego uważa, że facetom w życiu jest łatwiej i czego spodziewa się po udziale w programie? Opowiedziała w rozmowie z Interią.
Interia: Jak wrażenia po pierwszych treningach? Co mówi twój partner Rafał Maserak?
Magdalena "Kajra" Kajrowicz: - Powiedział, że czeka nas dużo pracy. Ja uważam że czeka nas bardzo, bardzo dużo pracy. Uwielbiam mieć kontrolę nad wszystkim i nagle się okazało, że nad własnym ciałem kontrolę mam dość ograniczoną (śmiech). Nie przypuszczałam, że jest tak źle. Nie jestem w stanie wykonać prostych zadań, które Rafał mi daje. Na co dzień raczej nie ćwiczę. Do niedawna moją "siłką" był synek, którego trzeba było wszędzie nosić, dopóki nie zaczął chodzić. To były ćwiczenia 24 godziny na dobę. Dzięki temu bardzo szybko schudłam i wróciłam do formy po ciąży. Niestety podczas pandemii zastałam się okrutnie.
Lubisz taniec?
- Ruch sceniczny, plastyka ruchu to coś cudownego. Ruch wyraża emocje. Uwielbiam oglądać tańczące pary, uwielbiam Pinę Bausch, teatr tańca, musicale, Cirque de Solei. Język ciała jest bardzo światowy, uniwersalny, każdy go zrozumie. Ale mi to idzie jak krew z nosa.
Jesteś bardzo zajęta, gracie mnóstwo koncertów, nawet 200 w ciągu roku. Po co ci jeszcze ten "Taniec z gwiazdami"?
- To taki moment, w którym będę mogła się zatrzymać i skupić tylko na sobie. Oczywiście rodzina jest dla mnie najważniejsza, Sławomir, moja praca. Ale chciałam popracować nad sobą i nad swoimi słabościami, podotykać w sobie rzeczy, o których wiem, że je mam, a których w pracy i w życiu nie mogę pokazywać. Jestem uważana za megierę, zresztą naprawdę nią jestem. Tylko nie ruszam z "trójki" jak bohaterka naszego pierwszego singla, ale reszta to prawda. Moi koledzy z zespołu uważają mnie za faceta. Rola kobiety w moim życiu jest śladowa, może dlatego, że czuję się bezpieczniejsza, kiedy jestem silna, nie pozwalam sobie na żadne słabości i żyję w przekonaniu, że zawsze i ze wszystkim sobie poradzę. Facetom jest w życiu łatwiej.
Wiele lat temu Kinga Rusin powiedziała, że udział w "Tańcu z gwiazdami" pozwolił jej odkryć na nowo swoja kobiecość. Potem powtarzało to wiele uczestniczek. Ty też spodziewasz się takich efektów?
- Chyba tego właśnie potrzebuję - powrotu do siebie jako do kobiety delikatnej, subtelnej. Nawet już siebie takiej nie pamiętam. Nie pamiętam, żebym płakała... Moja mama mówiła mi zawsze, że mogłabym być milsza, cieplejsza. Odpowiadałam, że nie ma we mnie takich cech. A może jednak są i warto ich poszukać? Może da mi to taniec, praca nad sobą?
Ciężko pracujesz na treningach. Widziałam, że Rafał jest surowym nauczycielem. Krzyczy...
- Oczywiście, że krzyczy! I rządzi. Zagryzam zęby, przeklinam w duchu, ale Rafał doskonale wie, co robi. Jest fantastycznym nauczycielem, człowiekiem, tancerzem. Myślę, że w duchu każdy chce tańczyć z Maserem (śmiech). Jego energia, to jak pracuje z ciałem bardzo mi odpowiada. Jestem ze starej szkoły, gdzie nie ma zmiłuj. Kiedy jako dziecko trenowałam ratownictwo wodne, trenera nie interesowało czy jestem zmęczona. Odpychał mnie od brzegu i kazał płynąć dalej. Przechodzisz wtedy wszystkie granice bólu fizycznego, żeby przeskoczyć samą siebie we własnej głowie.
Dlaczego wybrałaś akurat ratownictwo wodne?
- Miałam sześć czy siedem lat, kiedy podczas wakacji kąpałam się w jeziorze i ktoś na mnie napłynął. Nie mogłam się wydostać na powierzchnię. Moja mama to widziała i postanowiła, że musze się jak najszybciej nauczyć pływać. Trafiłam do szkółki. Po tygodniu od kiedy weszłam do wody, zdałam na kartę pływacka, a potem już zaczęłam trenować. Byłam już jednak zbyt "stara", by osiągać wyniki na poziomie światowym. Bardzo mi się podobało pływanie synchroniczne, ale najbliższe takie zajęcia były we Wrocławiu, a my mieszkaliśmy w Wałbrzychu. Postawiłam więc na ratownictwo. To dyscyplina, która bardzo różni się od pływania, trudna techniczne, bardzo wymagająca kondycyjnie. Jest taka mordercza konkurencja na dystansie 100 metrów: płyniesz 50 metrów stylem dowolnym, sprintem. Robisz kozła, dwadzieścia pięć metrów płyniesz pod wodą, bierzesz manekina, który wazy 70 kilogramów i ciągniesz 25 metrów z powrotem. I robisz to na czas. Pęcherzyki płucne nie wytrzymują. Jak się ma takie doświadczenia fizyczne, to potem nie ma sytuacji, w której byś odpuściła. Kilka lat później, w szkole teatralnej spotykałam różnych profesorów i też nie było zmiłuj.
W twojej rodzinie są tradycje artystyczne?
- Mama pięknie maluje, ładnie śpiewa, ma wspaniałą rękę do ogrodów, poczucie estetyki i piękna! Wszystko, co robi - robi pięknie! Tata był wolnym duchem. Rodzice nie mieli nic przeciwko szkole aktorskiej, tylko musiałam wziąć kredyt studencki - który spłaciła moja, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Mój brat studiował wtedy na politechnice i było im bardzo trudno utrzymać dwoje dzieci na studiach. Do Krakowa jeździłam z wielkim plecakiem wypełnionym słoikami z przetworami mojej mamy, która przez 43 lata była instrumentariuszka na ortopedii w szpitalu górniczym. Tato, gdy był młody pracował w górnictwie. Niestety przez całe życie był chory, miał problemy z zastawką. Miał cztery zatory, piaty go zabił. Byłam wtedy w szóstym miesiącu ciąży. Tata nie poznał wnuka, nie zdążył być na żadnym naszym koncercie. To było dla mnie bardzo trudne. Ale miałam wtedy cudowną położną, która powiedziała, że nie mogę sobie pozwolić na żałobę, bo moje złe samopoczucie może wpłynąć na dziecko. Kazała mi odciąć te emocje. I odcięłam.
Tak po prostu?
- Tak. To jest strasznie dziwne uczucie. Jestem do taty bardzo podobna i to mnie pociesza. Gdy chcę z nim pogadać po prostu patrzę w lustro i tam go widzę. Tato bardzo mnie wspierał. Był trochę lekkoduchem, mama zawsze twardo stąpała po ziemi i bardzo dbała, żebyśmy byli z bratem dobrze wyedukowani i umieli sobie poradzić w życiu. Jak widać zrobiła to świetnie - za co z bratem jesteśmy jej ogromnie wdzięczni.
Co sobie wyobrażałaś, jak postanowiłaś zostać aktorką?
- Kiedyś po treningu koleżanka zabrała mnie na zajęcia grupy teatralnej. Zobaczyłam, co oni tam robią i pomyślałam "acha!". Zaczęłam chodzić na zajęcia, deklamować wiersze. Byłam wtedy przekonana, że cały świat jest zły, smutny, ponury, a ja jestem po to, żeby ludzie mogli zobaczyć we mnie swój smutek i się z niego oczyścić. Chciałam nieść kaganek radości, natomiast nie wiadomo dlaczego przez cierpienie.
Trudno w to uwierzyć, gdy się dziś na ciebie patrzy. Nie miałaś wtedy poczucia humoru?
- W ogóle! Nie miałam żadnego dystansu. Idąc do szkoły widziałam siebie na deskach teatralnych, chciałam przeżywać, recytować Norwida, grać Ofelię i popełniać samobójstwa.
W takim razie, co poszło nie tak?
- Poznałam Sławomira (śmiech). A on mi powiedział: "dziecko, popukaj się głowę. Smutku na świecie jest bardzo dużo, a ludziom trzeba dać radość". Poczucia humoru nie można się nauczyć, to trzeba mieć w sobie. Sławomir je ze mnie wydobył. Jestem człowiekiem, który musi mieć wszystko zaplanowane od A do Z. Najgorsze, co można mi zrobić, to powiedzieć, że czegoś nie wiadomo. Sławomir mi pokazał, że wcale nie trzeba wszystkiego wiedzieć do końca. Trzeba sobie zostawić przestrzeń na to, że jak coś się odpuszcza, to przychodzą nowe rzeczy. Z pieniędzmi jest podobnie - zbytnia oszczędność powoduje, że nigdy ich zbyt wiele nie ma. A jak człowiek zaczyna wydawać, robi miejsce na nowe i one zaczynają się pojawiać. Kiedyś byłam bardzo oszczędna, ale skoro miałam na życie pięć zeta i miałam do wyboru czy piję piwo czy jem obiad...
To jadłaś obiad.
- Oczywiście, że piłam piwo (śmiech). Byłam zawsze chłopczycą.
Pamiętasz wasze pierwsze spotkanie?
Przechodziliśmy fuksówkę, dziś już nie praktykowaną w szkołach teatralnych. Chodziłam przebrana za dziadówkę z tabliczką na szyi, ale to nie było dla mnie nic nadzwyczajnego, nie miałam z tego powodu traumy. Kiedy dostałam się do szkoły, dorabiałam w restauracji. Robiłam lody. Pamiętam kiedyś 20 seminarzystów stało przy mojej budce pod Wawelem...
Jak to się stało, że nie napisaliście jeszcze o tym piosenki?
Wszystko przed nami. Oprócz tego, że robiłam lody na ulicy w budce, chodziłam też na szczudłach po rynku z kolegą, recytowaliśmy wierszyki, żeby zarobić na jedzenie. To była bardzo szybka szkoła życia i w związku z tym fuksówka nie wydawała mi się wtedy taka straszna. Sławomira spotkałam w bufecie i musiałam powiedzieć: "Ja fuksica roku zerowego (...). Szanowny studencie Zapało dla ciebie zjadłam zupkę całą".
Jak zareagował?
- Ucieszył się. Wtedy miał bardzo dużo włosów, był taki fajny, pyzaty. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Rozeszliśmy się każde w swoja stronę. Potem spotkaliśmy się w Stanach Zjednoczonych. Sławomir pojechał tam na warsztaty aktorskie do Watermill Center pod kierunkiem Roberta Wilsona, a ja do znajomych zarobić trochę pieniędzy. Kiedyś przyszedł do mojej knajpy po zajęciach. To było żenujące wydarzenie. Nie poznał mnie! Ale zaczęliśmy się spotykać, a po powrocie do Polski ściągnęłam Sławomira do "Spotkań z balladą", gdzie występowałam.
Porzuciłaś role dramatyczne dla kabaretu?
- Nie porzuciłam. Pracowałam też w Operze Kameralnej i w Teatrze Starym a "Spotkania z Balladą" to był znakomity, bardzo popularny program. Ze wszystkich sztuk artystycznych estrada jest najtrudniejsza. Nie ma tu "czwartej ściany", która w teatrze daje ci poczucie bezpieczeństwa, nie ma kamery jak w filmie. Wychodzisz i albo cię kupią albo nie. Jesteś sam na sam z publicznością.
Wygwizdali cię kiedyś?
- Nie. Raz ktoś krzyknął, żebym pokazała cycki. Od kiedy mamy projekt muzyczny "Sławomir" nic podobnego się nie wydarzyło.
Kiedyś ktoś cię spytał czy chcesz wyjść z cienia, odciąć się od "żony Sławomira". Powiedziałaś, że to ty stworzyłaś żonę Sławomira więc nie musisz się od niej odcinać. Co to właściwie jest "Sławomir"?
- Projekt muzyczny, który nam obojgu dał bardzo dużo radości. Mieliśmy dość tego, że chodzimy na castingi, gramy różne role w teatrach i serialach, ale to wszystko jest zawsze od kogoś zależne. Czasami masz pracę, czasami nie, czasem ci płacą, a czasem czekasz na przelew miesiącami. Wiedzieliśmy, że jeżeli nie postawimy na siebie i na to, co kochamy to nie ruszymy z miejsca. Potrzebowaliśmy pieniędzy na rachunki, na życie w Warszawie i na to, żeby się rozwijać.
Zrobiliście "Sławomira" dla pieniędzy?
- To za duże uproszczenie. Zrobiliśmy to dla siebie, dla radości i żeby pokazać, co nas bawi. Kiedy zaczynaliśmy mieszkaliśmy w kawalerce na Pradze, na osiemnastu metrach. Pamiętam, że jak zwykle wydzierałam się na Sławomira z jakiegoś powodu. Źle posprzątał, czy nie wyniósł śmieci? Jestem jak bomba atomowa, wybucham raz a dobrze. Sławomir siedział akurat w moim różowym szlafroku, grał na gitarze i przyszedł mu do głowy wers: "Ty stara cholero, ty stara ty, cię diabli nie bierą, ni ch..ja ni". Spodobało mi się: "Dobre. Rozwiń to". Zaczął pracować i napisał cały tekst "Megiery".
I to był początek waszej nowej drogi. Od tego czasu minęło sześć lat, urodziłaś syna. Kiedy przedstawiałaś się w "Tańcu z Gwiazdami" na pytanie, kim jesteś odpowiedziałaś w pierwszej kolejności "mamą". Jak zmieniło cię macierzyństwo?
- Kordian urodził się podczas drugiego odcinka "Tańca z gwiazdami", w którym występował Sławomir, co ogłosił widzom Krzysztof Ibisz. A ja już podczas trzeciego odcinka byłam w studiu z dzieciaczkiem. Nieprawda, że dziecko ogranicza, wręcz przeciwnie - daje kopa. Kiedy nasz syn pojawił się na świecie, zaczęliśmy odnosić największe sukcesy! Gdybyśmy mieli więcej dzieci, kto wie jak daleko byśmy zaszli (śmiech). Przez trzy lata karmiłam go piersią, jeździł z nami w trasy. Nie sądziłam, że z roku na rok można się coraz bardziej zakochiwać w dziecku. Uwielbiam z nim być, bawić się, chodzić na plac zabaw. Najlepiej spędzony czas to kiedy idziemy w trójkę nad Wisłę, wyłączamy telefony, albo jedziemy na wspólne wakacje do Azji. Kordian kocha pływać, już nurkuje i zastanawia się kiedy będzie mógł oddychać pod wodą. Nie oddałabym tego za nic. Nie chciałabym być młodsza, zaczynać od nowa, kocham tu i teraz. Jest najlepiej.
***
"ALL INCLUSIVE" to kolejny zaskakujący singiel z nowej płyty Sławomira pod przekornym tytułem "The Best Of". Tym razem muzyk wraz z ekskluzywną małżonką - Kajrą (aktualnie uczestniczką "Tańca z Gwiazdami" w parze z Rafałem Maserakiem) zapraszają nas na wakacje, w którym wszystko mamy wliczone w cenie.