Maja Ostaszewska: Ostrzygłam włosy, pożegnałam się z "Beatką"
Aktorka Maja Ostaszewska przyjechała na trwający właśnie festiwal filmowy w Gdyni. Rozmowa z artystką o filmach, festiwalach i planach zawodowych.
PAP Life: - Na tegorocznym festiwalu w Gdyni w konkursie głównym pokazywany jest "W imię" - film Małgorzaty Szumowskiej z twoim udziałem. Czy w związku z tym ten festiwal jest dla ciebie ważny?
Maja Ostaszewska: - Na festiwal do Gdyni przyjeżdżam zawsze w ważnej dla mnie sprawie zawodowej. Tak też kojarzy mi się ten festiwal. "W imię" jest dla mnie istotnym filmem. Uważam, że Andrzej Chyra zagrał tam niezapomnianą, fenomenalną rolę. Jestem dumna, że mogę tu być z taką artystyczną wypowiedzią. Lubię festiwal w Gdyni. Uważam, że jest on bardzo ważny dla naszej kinematografii. Spotkanie twórców i konfrontacja z widzami jest nie do przecenienia.
A co myślisz o Gdyni?
- Uwielbiam ją. To jedno z moich ulubionych miast. Zawsze przyjeżdżam tu z radością. Gdynia jest świeża, żywa, są tu wspaniali ludzie.
Mieszkańcy Gdyni bardzo angażują się w ten festiwal. Oglądają filmy, wielką radość sprawia im rozmowa z filmowcami, dzieci zbierają autografy. Co o tym myślisz?
- Jako dziecko sama nigdy nie zbierałam autografów, ale uważam, że to jest naprawdę wzruszające. Nie lekceważę tego. Gdy tylko mogę, rozmawiam z widzami, rozdaję autografy. To jest bardzo ważne, ponieważ to właśnie dla nich robimy filmy.
Największe emocje towarzyszą festiwalowym gościom podczas gali zakończenia. Po czerwonym dywanie przechodzi wiele gwiazd, każdy jest ciekaw, kto zdobędzie nagrodę. Tobie w takich momentach towarzyszy stres, ekscytacja?
- Traktuję to jako rodzaj święta. Akurat w tej jednej chwili cieszę się, że bawimy się w ten czerwony dywan. Nie traktuję tego do końca serio. Jest to dla mnie świąteczna zabawa. To nasz filmowy karnawał.
W tym roku byłaś na festiwalu w Berlinie. Można choć trochę porównać go z Gdynią?
- To są zupełnie dwie inne imprezy, więc nie ma co porównywać. Festiwal w Berlinie to jedna z największych imprez filmowych na świecie. Często bywam za granicą też na festiwalach teatralnych. Byliśmy ostatnio w Nowym Jorku, w Awinionie. Uważam, że nie można porównywać lokalnych imprez do tak wielkich wydarzeń. Każdy kraj, w którym kręci się filmy, ma swój festiwal i to jest piękne. Jednak porównywanie Gdyni z Berlinem, Cannes czy Wenecją jest bez sensu.
Festiwalowi goście mogli zobaczyć w Gdyni także zwiastun filmu "Jack Strong", w którym zagrałaś. Jest to film historyczny. Lubisz mieć wpływ na wygląd swojej postaci przy tego typu produkcjach?
- Owszem. To jest dla mnie ważne. Oczywiście bywa tak, że reżyser ma swoją koncepcję. Wtedy nie staram się o nic walczyć. Reżyser jest głową całego projektu. W "Jacku Strongu" wygląd mojej postaci zależał przede wszystkim od Władysława Pasikowskiego. Postanowiłam za tym podążać. To jest bardzo ważne, ponieważ wygląd zewnętrzny naszych bohaterów jest istotnym elementem przy budowaniu całej postaci.
Jakie masz teraz plany zawodowe?
- Zaczynamy właśnie nowy sezon teatralny. Gramy "Kabaret warszawski" w Nowym Teatrze w Warszawie. Graliśmy już też "Kruma", z festiwalu jadę prosto grać "Opowieści afrykańskie według Szekspira". Mam też dobrą wiadomość dla fanów "Aniołów w Ameryce". Wracamy jesienią. Na razie mam w planach przede wszystkim teatr. Nagrywam też dużo audiobooków. Zakończyłam właśnie zdjęcia do serialu "Przepis na życie". Symbolicznie ostrzygłam włosy. Raz na zawsze pożegnałam się z serialową Beatką. Nieustająco mam w planie rozpoczęcie zdjęć do filmu Adama Sikory i Ingmara Wilquista. Jednak cały czas budżet nie jest domknięty, więc czekam.