Małgorzata Pieczyńska: Żyję w zgodzie ze sobą i czuję się młodo
– Aktorstwo to moja pasja, ale w życiu ważne są też rodzina, dom i zdrowie – podkreśla. – Fajnie, że mój mąż myśli podobnie...
Biletami Warszawa-Sztokholm mogłaby wytapetować dom. Wciąż jest w podróży! W Polsce ma pracę i ukochanych rodziców, w Szwecji czeka na nią jej własna rodzina. Dlatego cierpliwie kursuje tam i z powrotem, nawet tylko z torebką w ręku. Jednak choć jest bardzo zajęta sprawami zawodowymi i rodzinnymi, znajduje też czas na działalność społeczną i charytatywną.
Zostałaś ambasadorką kampanii "Piękna bo Zdrowa". Jak do tego doszło?
Małgorzata Pieczyńska: To dla mnie zaszczyt, że mogę w niej uczestniczyć. Może stało się tak dlatego, że ludzie kojarzą mnie ze zdrowym stylem życia, odżywiania i jogą... Z dbałością o zdrowie po prostu! Problem raka szyjki macicy jest w Polsce ogromny! Jeśli dzięki tej akcji uratuje się życie choć jednej kobiety, to warto!
Co chcesz powiedzieć kobietom?
- Badajcie się! Bo rak wcześnie wykryty jest uleczalny. Mam na to dowód. Blisko dwadzieścia lat temu zachorowała moja mama. Na szczęście zawsze dbała o swoje zdrowie i każdego roku robiła badania kontrolne. Gdyby nie to, że została bardzo szybko zdiagnozowana, nie byłoby jej dziś na świecie. A tak ma 83 lata i nadal cieszy się życiem.
W Szwecji, gdzie mieszkasz, kobiety bardziej dbają o zdrowie?
- Tam standardem są coroczne badania kontrolne na koszt państwa. Dostajesz zaproszenie na USG ginekologiczne i cytologię. Podana jest godzina i rodzaj badania. Jeśli nie możesz w tym czasie, dzwonisz i zmieniasz termin. To rutyna tak oczywista jak mycie zębów. W Szwecji problem raka szyjki macicy nie istnieje. Ale ja i tak zawsze dbałam o zdrowie. Tego nauczyła mnie mama, choć w Polsce ta świadomość była przed laty dość niska.
To dlatego wciąż wyglądasz "na trzydziestkę"?
- To miłe, dziękuję (uśmiech). Myślę, że każdy wiek ma swój sens i piękno. Żyję w zgodzie ze sobą, czuję się młodo. Być może dzięki jodze, którą praktykuję od 10 lat. Na pierwsze zajęcia trafiłam przypadkowo, zaciągnęła mnie przyjaciółka. Z początku myślałam, że to sztuka dla ludzi natchnionych i nawiedzonych, którzy siedzą po turecku, palą kadzidła i medytują... Tymczasem okazało się, że joga nie tylko uspokaja, wycisza, relaksuje. Również rozciąga i wzmacnia mięśnie, dotlenia. Teraz chodzę codziennie. Jeśli nie mogę, ćwiczę w domu lub w hotelu.
- Pozycje, czyli "asany" to trzeci punkt ośmiostopniowej jogi. Pierwsze dwa przypominają Dekalog. Najważniejsza zasada jogi to: nie krzywdź innych, samego siebie, zwierząt. Jogini często są wegetarianami i weganami. Mój mąż, Gabryś jest mięsożerny, nasz syn Victor miewa wielomiesięczne okresy, kiedy nie je mięsa. Wszyscy preferujemy ekologiczne jedzenie bez chemii i jeśli kupujemy produkty zwierzęcego pochodzenia, np. jajka czy nabiał, to ważny dla nas jest dobrostan zwierząt, od których produkty te są pozyskiwane.
Od ślubu minęło już ponad 30 lat, a mąż nadal jest w tobie zakochany. Jak to robisz?
- Nie wiem (uśmiech). Rzeczywiście, czuję się kochana, a mój każdy powrót do domu w Szwecji to wielkie wydarzenie. Gabryś czeka na mnie z kolacją i kwiatami. Najważniejsze to trafić na właściwego człowieka... Choć kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, on był po dwóch rozwodach, a ja po jednym...
Dwa razy się nie udało, to skąd pewność, że tym razem jest to miłość na całe życie?
- Zakochałam się i poszłam za uczuciem jak w dym. Wiele lat mieszkaliśmy z synami męża. Nie powiem, że te relacje zawsze były łatwe, ale daliśmy radę.
A byłe żony?
- Oszlifowały brylant, który mi się trafił (uśmiech).
Gabriel jest szwedzkim biznesmenem polskiego pochodzenia. Jak się poznaliście?
- Przyjechałam do Szwecji z filmem "Jezioro Bodeńskie". Po pokazie reżyser, Janusz Zaorski powiedział, że idziemy na kolację w chińskiej knajpce z jego przyjacielem. Od razu zwróciłam wtedy na Gabrysia uwagę. Do Sztokholmu przyjechałam tylko na 4 dni, więc oboje wyłożyliśmy karty na stół. Opowiedzieliśmy o sobie i postanowiliśmy pojechać razem na wakacje, po których podjęliśmy decyzję. Nie było czasu na "podchody"...
Beata Biały