Mariusz Czerkawski: Nie taki macho
Twardziel, który pije ryżowe mleko. Świetny golfista, a ostatnio mistrz fitnessu. Nam Mariusz Czerkawski opowiedział, co myśli o kobietach i jakie ma relacje z byłą żoną i z córką.
Oskar Maya: Pamiętasz serial "Czterdziestolatek"?
Mariusz Czerkawski: - Ostatnio zobaczyłem go na którymś z kanałów i specjalnie zatrzymałem obraz, aby dobrze przyjrzeć się Karwowskiemu (śmiech).
Ty masz 42 lata i niespecjalnie go przypominasz. Zauważyłeś, że dziś faceci w tym wieku nie kapcanieją, tylko rzucają się na sport, bo chcą młodo wyglądać?
- Na pewno rzucają się o wiele bardziej niż jeszcze kilka lat temu. Wszyscy moi znajomi równolatkowie coś robią: grają w tenisa, golfa, jeżdżą na rowerach. Ostatnio najmodniejsze są cross fit, triatlon i maratony.
To akurat męskie, ale dzisiejsi mężczyźni walczą też ze swoimi dziewczynami o dostęp do lustra. Ile czasu ty przed nim spędzasz?
- Może ze dwie, trzy minuty. Nawet, jak widzisz, noszę trzydniowy zarost, a we włosy wcieram produkt, po którym nie trzeba się czesać. Metroseksualizm mi nie grozi, choć ostatnio zacząłem jednak częściej używać kremów, bo skóra już nie jest taka jak kiedyś...
Wydałeś właśnie poradnik "Bądź fit". Chcesz być męską wersją Ewy Chodakowską?
- Ja nie zamierzam zmieniać świata ani zdobywać wyznawców. Nie będę też jeździł po Polsce i robił zbiorowych treningów. Oczywiście doceniam sukces Ewy, ale nie mam ambicji być trenerem wszystkich Polaków. Moją ambicją jest podzielenie się doświadczeniem, które zdobyłem podczas swojej kariery. Już kiedy byłem zawodowym sportowcem, wiele osób pytało mnie, w jaki sposób trenuję.
Trening to jedno, a co z dietą?
- Nie liczę kalorii, nie staję codziennie na wadze. Mam szczęście, bo moja żona jest z wykształcenia coachem zdrowia i żywienia. Nie napycham się już makaronami, chociaż kiedy trenowałem i spalałem po cztery tysiące kalorii dziennie, kluchy były podstawą mojego odżywiania.
Jak ci się udało tak szybko znaleźć pomysł na życie po zakończeniu kariery?
- Nie będę ukrywał, że grając w najlepszej lidze hokejowej na świecie (NHL - przyp. redakcji), zbudowałem sobie finansowe zaplecze. Dzięki temu, zająłem się pasjami. Najpierw tenisem, a jeszcze później golfem, na który namówił mnie kolega. Miałem mnóstwo wolnego czasu, więc jechałem sobie z kijem golfowym do Wilanowa i przez kilka godzin wybijałem piłki na driving range (strzelnicy golfowej). Tam spotkałem innych ludzi, którzy żyli podobnie jak ja. Golf jest bardzo popularny na całym świecie, ma mnóstwo znakomitych ambasadorów. Justin Timberlake i Clint Eastwood zainwestowali nawet we własne pola golfowe, Hugh Grant gra niemal codziennie. W golfa grają byli sportowcy: Michael Jordan, hokeista Wayne Gretzky, pływak Michael Phelps. U nas świetnymi golfistami są także byli sportowcy: Jurek Dudek, Zbigniew Boniek czy Mateusz Kusznierewicz.
Wygląda to na zajęcie przeznaczone wyłącznie dla bogatych próżniaków.
- Niekoniecznie, bo przede wszystkim w nas, byłych zawodowych sportowcach, wciąż jest potrzeba rywalizacji. Chociaż masz trochę racji, że trzeba mieć wolny czas, aby nauczyć się dobrze grać w golfa. Biegacz może sobie potrenować godzinę dziennie i uzyskać dobre wyniki. Z golfem tak się nie da. Przede wszystkim trzeba mieć gdzie grać, a żeby rozegrać jedną partię, musisz mieć naprawdę dużo wolnego czasu. Ale na przykład w Szkocji czy w Hiszpanii golf wcale nie kojarzy się ze sportem dla elit. Tam są pola państwowe, jak u nas orliki.
Czy po zakończeniu kariery był taki moment, że nie wiedziałeś co dalej robić w życiu?
- Tak było, zanim się urodził nasz syn Iwo. Bywały dni, kiedy nastawiałem budzik na godzinę dwunastą. Całe noce spędzałem na nocnych przekazach z meczów hokeja w NHL. To zresztą było wspaniałe: świadomość, że nie musisz rano wstawać i katować się na treningach. Nagle nie było stresu, dwudziestu tysięcy ludzi na trybunach. Sam mecz, sam show jest piękny, ale nikt sobie nie zdaje sprawy z tego, jaka długa droga do niego prowadzi. Miałem całe życie zaprogramowane jak w zegarku. Wystarczyło, że otworzyłem kalendarz i wiedziałem, co będę robił o konkretnej godzinie na wiele miesięcy do przodu. To dawało poczucie bezpieczeństwa, więc po zakończeniu kariery nagle musiałem nauczyć się sam organizować sobie wolny czas.
Chcesz, aby twój syn został sportowcem?
- Nie jestem zwariowanym rodzicem, który za wszelką cenę zamierza stworzyć mistrza. Ale Iwo, pięciolatek, już wie, że chce być sportowcem. Już ma odpowiednie narzędzia do uprawiania sportu: kij hokejowy, łyżwy, rakietę tenisową, a nawet kij do golfa. Codziennie mi mówi, że chce być kiedyś lepszy ode mnie, a na pewno chce zostać hokeistą.
Za to twoja córka, która mieszka w USA, podobno poznała osobiście prezydenta Obamę?
- Tak, kilka lat temu Julia została wyłoniona w konkursie dla wybitnie uzdolnionych uczniów. Zaproszono ją do Białego Domu wraz z grupą dzieciaków, które miały podobnie wysoką średnią w liceum.
Julia ma amerykańskie obywatelstwo?
- Amerykańskie oraz szwedzkie. Odziedziczyła po mnie sportowe geny - jest jedną z lepszych zawodniczek w swojej drużynie koszykarskiej. Ostatnio nawet zagraliśmy razem i strasznie mnie zlała, nie miałem szans.
W jakim języku rozmawiacie?
- Po szwedzku i angielsku - przynajmniej mogę trochę sobie przy niej potrenować te języki. Julia całe życie rozmawiała z mamą po szwedzku, w szkole oczywiście mówi po angielsku. Wiesz, córkę, odkąd skończyła dwa latka, wychowuje mama. Nie miałem więc za bardzo wpływu na to, że moje dziecko nie nauczyło się mówić po polsku.
Julia nie miała żalu, że nie było cię w jej życiu?
- Zawsze mieliśmy superkontakt. Może dlatego, że w dobry sposób rozstałem się z jej mamą. Po prostu uznaliśmy, że każde z nas chce robić w życiu coś innego.
Podobno świat macho się skończył. Trwa era wyzwolonych kobiet.
- Ostatnio dowiedziałem się, że mężczyźni wybierają na swoje partnerki życiowe kobiety ułożone, które zajęłyby się domem i dziećmi. Takie są wymarzone żony większości facetów, ale kobiety myślą zupełnie odwrotnie! Dla nich ideałem jest facet, który nie tylko przyniesie do domu pieniądze, ale ma też w sobie pewne szaleństwo. Potrafi czymś swoją kobietę zaskoczyć, zabrać na spontaniczny wypad na kajaki. Kobiety nie szukają już spokojnych "ciap" jak wspominany wcześniej inżynier Karwowski.
Mieszkając w Szwecji, chyba trochę się napatrzyłeś na wyzwolone kobiety...
- W tej kwestii chyba nigdy nie dogonimy Szwecji. Tam, gdziekolwiek wchodzisz do restauracji, normalnym widokiem jest dziesięć głośnych kobiet bawiących się przy szampanie i homarze. Wszystkie płacą za siebie, a czasem na tego homara z szampanem zaproszą jeszcze faceta. Ostatnio wszedłem do restauracji w Sopocie i zobaczyłem grupę biesiadujących pań, które siedziały przy uginających się stolikach, otoczone skaczącymi wokół nich kelnerami. Bezbłędnie odgadłem, że były to Szwedki.