Moim życiem była muzyka
Od dziecka wiedział, czego chce. Łukasz Zagrobelny (34) postawił wszystko na jedną kartę i wygrał. To jego sposób na sukces.
Grając na akordeonie, czasem z tęsknotą patrzyłem na podwórko. Nie biegałem za piłką, nie miałem czasu na podwórkowe znajomości. Moim całym zżyciem była muzyka. Ale nie żałuję. Miałem szczęśliwe dzieciństwo, choć inne niż wszyscy.
Byłem zazdrosny o młodszego brata. Mateusz był synusiem tatusia, a ja mamusi.
Jemu wszystko było wolno. W zabawny sposób wykorzystywał słabość ojca do niego, a robił to w najróżniejszych sytuacjach. W dodatku był pyskatym, wygadanym, zodiakalnym Koziorożcem. Biliśmy się z byle powodu. Dziś się z tego śmiejemy. Dopiero parę lat temu złapaliśmy ze sobą lepszy kontakt.
Jestem specyficznym leniem. Jak nic nie robię, to na maksa, ale jak się w coś zaangażuję, to też na maksa. Technikum ekonomiczne o profilu eksploatacja pocztowa wybrałem z lenistwa. Ktoś powiedział, że nie będę się tam musiał wiele uczyć. Już wtedy wiedziałem, że chcę się zajmować muzyką, chodziłem do szkoły muzycznej drugiego stopnia. Ale maturę musiałem zrobić,
by pójść na studia. Okazało się, że nauczyciele w technikum przywiązują dużą wagę do przedmiotów zawodowych, jak makroekonomia, statystyka i matematyka. Wypowiedziałem wojnę nauczycielowi fizyki, który za wszelką cenę chciał mnie jej nauczyć. W efekcie powtarzałem rok.
Mój tata zawsze mówił, że jego znajomość muzyki ogranicza się do tego, że może powiedzieć, czy w danym momencie jego syn gra, czy nie gra. Sam ma firmę budowlaną. Mam wrażenie, że zawsze wolał, bym miał bardziej określony zawód: prawnika czy lekarza.
Chyba nigdy nie powiedział wprost, że jest ze mnie dumny. Ale teraz, gdy widzi mnie w telewizji, może pochwalić się znajomym: "O, to mój syn".