Mój sekret? Wspaniały mąż!
Największe odkrycie "Bitwy na głosy"! Jej drużyna idzie jak burza. Ale dla Haliny najważniejsze jest to, że gdy wraca do domu, czekają tam ukochani mężczyźni.
Kiedy odeszłaś z zespołu Brathanki, nagrywałaś piosenki, których nikt nie usłyszał. Martwiło cię to?
- Byłam spokojna. Wiedziałam, że to nie był mój czas. Przez ten czas kombinowałam z różnymi stylami muzycznymi. Szukałam siebie i... nie znajdowałam.
Siedem lat bez płyty. Dlaczego tak długo czekałaś?
- Ludzie mówili mi nieraz: "Wrzuć na luz i wydaj tę płytę". A ja nie potrafię pracować na pół gwizdka. Poza tym, gdybym musiała stanąć przed dylematem, za co wyżywię rodzinę, nagrałabym cokolwiek. Ale nie musiałam, bo mój mąż Łukasz wziął na siebie odpowiedzialność za nasze finanse. Pod tym względem jestem wielką szczęściarą. Oczywiście, czasem słyszałam od niego kilka gorzkich słów, że przesadzam, że on sam pozbiera moje piosenki i w końcu wyda je na swoją odpowiedzialność... (śmiech).
Czyli twoim sekretem jest dobry mąż?
- Cudny jest! Wspaniały! Tydzień temu zadzwoniłam do domu bardzo zmęczona: "Proszę cię, Łukasz, naucz Piotrka obsługiwać pilota do telewizora. Bo jak w niedzielę rano po "Bitwie na głosy" przyjdzie do mnie do łóżka z pytaniem, jak włączyć telewizor, to oszaleję". Kiedy wróciłam w nocy do domu, patrzę: jedno łóżko puste, drugie też. Zaglądam do gabinetu i okazuje się, że oni tam obaj śpią, by mnie rano nie obudzić. Łukasz jak zwykle stanął na wysokości zadania, i to kompletnie bez marudzenia.
Widziałam zdjęcia waszej rodziny: ty, Łukasz, mały Piotruś, Małgorzata Potocka i Jan Nowicki. Wydajecie się wszyscy bardzo szczęśliwi.
- To żadna filozofia, my po prostu bardzo się lubimy. Cenię Małgosię i Jana za to, że są nietuzinkowi. Oboje idą przez życie pod prąd, wbrew klasycznemu modelowi ludzi z ich pokolenia. Szanuję ich za to.
Jak dogadują się mężczyźni w rodzinie Nowickich?
- Czasem przyglądam się relacjom Łukasza, naszego syna Piotra i dziadka Jana (Nowickiego - przyp. red.). W tej rodzinie z pokolenia na pokolenie przekazywane są określone wartości.
Rozpieszczasz swoich chłopców?
- Wzajemnie lubimy sobie robić niespodzianki. Dzięki temu cały czas się zaskakujemy i co za tym idzie, w naszym domu nie ma nudy.
A jakim dzieckiem jest twój syn?
- To mój kochany aniołek. Jest w zerówce, w przedszkolu. Bardzo się z tego cieszę, że nie musiał iść do szkoły, bo uważam, że dzieciom potrzebny jest jeszcze ten rok beztroski. Zwłaszcza chłopcom, którzy wolniej rozwijają się pod względem emocjonalnym.
Piotruś jest utalentowany muzycznie?
- Gra na skrzypcach, podobno całkiem nieźle, tak mówi nauczyciel Ale ostatnio powiedział mi, że wybierając instrument, pomylił się. Chodziło mu o gitarę (śmiech).
W programie "Bitwa na głosy" ludzie z twojego zespołu są wyjątkowo emocjonalni. To był klucz, jakim się kierowałaś przy wyborze?
- Od początku stawiałam na emocje i pracę. Wiele osób mówi teraz, że w grupie cieszyńskiej to widać. Ludzie wrażliwi sami mnie do siebie przyciągnęli.
Jacy są ludzie z Cieszyna?
- Precyzyjni, solidni, nie odpuszczają. Stara austrowęgierska szkoła wychowania jest przekazywana dzieciom z pokolenia na pokolenie. Ma być porządek i zrobione od początku do końca. To jest już zakodowane w naszej podświadomości.
Mówisz: wierzę w przeznaczenie. To nie jest frazes?
- Podczas castingu w Cieszynie podeszła do mnie dziewczyna i zaczęła narzekać, że nic jej się nie udaje. A ja na to: "Popatrz na siebie z innej strony. Właśnie pokonałaś blisko dwieście osób i dostałaś się do grupy trzydziestu najlepszych wokalistów. Nie jesteś w pierwszej szesnastce, ale co z tego? Może uda się
następnym razem?!". Moim zdaniem jak ktoś widzi w swoim życiu same porażki, nie odniesie sukcesu. We mnie zawsze był taki chory optymizm. Na przykład teraz czuję, że po kilku latach prób, błędów i zmagań moja muzyczna droga zaczyna się prostować. Układanka zaczęła do siebie pasować.
Bo charakter kształtują też trudności.
- Jeśli rodzice przesadnie chuchają i dmuchają na swoje dzieci, one już potem o nic nie muszą walczyć. Często nie potrafią wkładać energii w swoją pracę, bo nigdy nie musiały się wysilać. Nadrabiają tupetem. A dzieci, którym było pod górkę, potrafią walczyć, by się przebić.
Twierdzisz, że ludzie co siedem lat się zmieniają. Jaka jesteś teraz?
-
Silniejsza, asertywna i potrafię tupnąć nogą. To są cechy, których kiedyś bardzo mi brakowało. Gdy
trafiłam do Brathanków, czułam się jak dziecko we mgle. Dobre wychowanie nie sprawdza się w show-biznesie. Teraz potrafię siebie słuchać. I cieszę się, że moje zdanie jest dla mnie ważne. Nie twierdzę, że najważniejsze i że nigdy go nie zmieniam. Zmieniam, ale tylko jeśli uznam, że ktoś ma rację. Lubię sprawdzić wszystko na własnej skórze.
Jesteś trudną osobą?
- Nie! Bardzo tolerancyjną. Czasem koleżanki są na mnie złe, że rozpuszczając Łukasza, rozpuszczam też ich mężów (śmiech). Ale tak już całkiem serio to uważam, że małżeństwo nie polega na zniewoleniu drugiej osoby. Trzy razy do roku Łukasz jeździ na
swoje męskie wyjazdy i nie mam z tym najmniejszego problemu. Teraz w maju rusza na rowerze do Armenii.
- Koleżanki czasem pytają mnie: "Halina, jak ty na to możesz pozwalać?". A ja: "Przecież Łukasz ma swoje życie. Nie ożenił się ze mną, bym go trzymała na łańcuchu w kuchni czy garażu" (śmiech).
Myślisz o drugim dziecku?
- Nie!
Nigdy?
- (śmiech) W grę wchodzi jedynie wpadka.
Małżeństwo to ciężka praca?
- Nieeeee! My po prostu żyjemy sobie i się lubimy. Nie myślimy, nie pracujemy nad naszą relacją zbyt ciężko. Wszystko samo się toczy. I jest genialnie.
Iwona Zgliczyńska