Muniek i Jan Staszczyk: Rodzice modlili się za mnie w Medziugorje
Całe lata prowadził życie rockmana – były imprezy i używki. Bolało go, gdy dorosły już syn popełniał te same błędy. Muniek błagał Maryję, by uwolniła Janka od tego świństwa – tak jak kiedyś wyzwoliła jego.
Doskonale pamięta dzień, w którym odebrał żonę i nowo narodzonego synka ze szpitala. "Niesiesz człowieka, jesteś za niego odpowiedzialny" - myślał wtedy. Wie, że chociaż bardzo się starał być dobrym ojcem, nie ustrzegł się błędów. Nie zawsze był wzorem dla syna.
Jako młody chłopak sam mocno się pogubił. Jeszcze na studiach założył kapelę rockową. - Nie byłem świętoszkiem. Często mocno upadałem na pysk - przyznaje. Sława, pieniądze, kobiety i używki - to się wówczas liczyło. Nigdy nie odszedł świadomie od Boga, ale się od Niego oddalił. Szukał Go jednak, dlatego powstał hit "Bóg" z refrenem: "Tak bardzo chciałbym zostać kumplem Twym".
- Moje serce pragnęło kontaktu i relacji, ale nie byłem wtedy jeszcze na to gotowy - tłumaczy. Nie chodził regularnie do kościoła, kilkanaście lat się nie spowiadał. W pewnym momencie ogarnęła go wielka pustka. - Pamiętam, mieszkaliśmy z żoną i z dwójką małych dzieci na Żoliborzu. Mimo sukcesu, obecności bliskich, było mi wtedy jakoś dziwnie. Po prostu smutno, źle - wspomina.
Z czasem czuł się jeszcze gorzej. Zaliczał potknięcia i zdrady. Dopadła go depresja. W 2009 roku małżeństwo muzyka zawisło na włosku. Muniek twierdzi, że diabeł podsuwał mu wtedy myśli o samobójstwie. - Przyglądałem się ostrym przedmiotom - wyznaje. Podczas jednej ze spowiedzi ksiądz doradził mu wyjazd do Medziugorje.
Wie, że to zły trzymał go z dala od Maryi
Był 2013 rok. Na pielgrzymkę zabrał żonę. Gdy szli pod górę, do sanktuarium, dano im różańce. Wcześniej kojarzyły mu się z babciami - jako młody chłopak mieszkał w Częstochowie, naśmiewali się z kumplami ze starszych pań przesuwających paciorki.
Teraz było inaczej, modlił się szczerze. Potem odbyła się msza święta odprawiona po włosku. Choć ani on, ani jego żona nie znają tego języka, płakali rzewnymi łzami. - Poczułem się jak syn marnotrawny, który wrócił do domu. - Mamo, przepraszam, że tyle lat to trwało - mówił do Maryi, szlochając. - Musiałem jechać do Hercegowiny, by odkryć Matkę Bożą, którą miałem pod ręką na Jasnej Górze - żartuje dzisiaj.
Muniek jest przekonany, że to szatan trzymał go z dala od Maryi. Teraz często modli się na różańcu. Uważa to za mocny egzorcyzm. - Diabeł to taki koleżka, który stoi z boku i mówi: "Co się będziesz siłował. Przecież i tak nie zostaniesz świętym".
Tak naprawdę to król kłamstwa, straszny ściemniacz. Trzeba mieć świadomość, że istnieje, trzeba na niego uważać. - podkreśla. Dzięki nawróceniu Muniek uratował małżeństwo i rodzinę. Pogłębił też relację ze swoimi rodzicami. Chciał im zafundować wycieczkę na Kretę. "Zygmuś, to może byś z nami pojechał?" - poprosiła mama. - Na początku kręciłem nosem, bałem się, że będę się nudził - przyznaje.
Zgodził się i tak mu się spodobało, że wyjeżdżali razem jeszcze kilka razy. - To bardzo nas zbliżyło. Bardzo ich kocham - mówi. Zachęca wszystkich, by starali się rozmawiać, przebaczać. - Nie ma układów idealnych. W każdej rodzinie są jakieś błędy - mówi. Wszystko można przemodlić i wybaczyć. Muzyk pamięta w modlitwie o najbliższych. Kiedy widział, że jego syn się pogubił, zawierzył go Maryi w Medziugorje.
To było jak początki zakochania
Jan, tak jak kiedyś Muniek, żył daleko od Kościoła. A jednocześnie bardzo pragnął, żeby Bóg istniał. Kiedy wracał pijany z imprezy, prowadził z Nim długie monologi. Zaczął chodzić na msze.
- Był adwent, podczas kazania ksiądz mówił, że trzeba przyjąć Jezusa z czystym sercem - wspomina. Czuł się wtedy smutny, rozbity. Myśl, żeby przystąpić do spowiedzi, pojawiła się niespodziewanie, gdy zmywał naczynia. - Zadzwoniłem do ojca i poprosiłem, by polecił mi jakiegoś kapłana - mówi.
Kiedy umówił się na spotkanie z salezjaninem Dominikiem Chmielewskim, poczuł radość. Jakby mu ktoś zdjął z serca ogromny ciężar. - Ze mną było jak z synem marnotrawnym - przekonuje. Chciało mu się płakać - tym razem ze szczęścia. Dwa dni później wyznał swoje grzechy.
- Mógłbym porównać ten stan do początków zakochania - opowiada. - To szok dla człowieka, który nigdy nie zetknął się z tym namacalnie. Nagle orientujesz się, że wszystko, co babcia i ciocia mówiły o Bozi, jest prawdą - tłumaczy. Ksiądz podsunął mu książkę "Jego miłość Cię uleczy".
Przeczytał jednym tchem. Zrozumiał, jak wielki miał potencjał, by krzywdzić siebie. A teraz Bóg się nad nim zlitował. Jan postanowił się zmienić i przestać pić. - Wcześniej na początku tygodnia myślałem o balandze w piątek - zdradza. Gdy uwierzył w siłę modlitwy i zaczął codziennie odmawiać różaniec, wszystko się zmieniło.
Trzy miesiące nie wziął do ust alkoholu. - Czasem brak mi czegoś, co nazywam zespołem podniecenia przedmelanżowego. Tęsknię za uczuciem, gdy szykuję się na imprezę - zdradza. Ale odkrył, że wiara też bywa nieprzewidywalna. - Najbardziej fascynująca jest współpraca z łaską. Czuję się, jakbym miał trenera personalnego, najlepszego. On mi coś proponuje, ja się zgadzam i dzieje się samo - mówi. Wie, że bez Boga jego życie byłoby bez ładu i składu.