Na służbie u Franciszka
Na rozmowę Maja Ostaszewska umawia się z nami w Łazienkach. Uwielbia ten park. W każdy wolny dzień przychodzi tu na spacer z synkiem.

Franciszek właśnie skończył rok. Przyznaję, że zwariowałam na punkcie synka. Nieustannie mnie zachwyca i wzrusza. Nadał nowy sens mojemu życiu, wyraźne priorytety i radość każdego dnia. Jest podobny do Michała, swojego taty. Ma takie same niebieskie oczy, jego uśmiech. Franek pojawił się na świecie w idealnym momencie. Od trzech lat jestem w szczęśliwym związku. Oboje z Michałem bardzo pragnęliśmy dziecka, czuliśmy, że jesteśmy na nie gotowi. Teraz synek - co oczywiste - wypełnia dużą część mojego dnia, spędzam z nim każdą wolną chwilę, i on, i ja tego potrzebujemy. Żartuję, że przez kilka najbliższych lat jesteśmy na służbie u Franciszka, ale to najmilsza służba, jaką można sobie wyobrazić. Franio jest pogodny, czuły i ciekawy świata.

Zawsze pociągali mnie mężczyźni o silnej osobowości. Tacy, którzy mają potrzebę wolności, pasję, a jednocześnie są mądrzy, ciepli i odpowiedzialni. Właśnie taki jest Michał (Michał Englert, syn aktorki Marty Lipińskiej i Macieja Englerta, dyrektora Teatru Współczesnego w Warszawie - przyp. red.). Ma też ogromne poczucie humoru. Znaliśmy się od dawna, zawsze uważałam, że jest fantastycznym człowiekiem, i bardzo go lubiłam. Pierwszy raz popatrzyliśmy na siebie inaczej niż kumple, kiedy na jednej z imprez na Festiwalu Teatru PR i Teatru TVP w Sopocie zaczęliśmy ze sobą tańczyć. Przetańczyliśmy całą noc. Od początku czułam, że jestem z właściwym mężczyzną. Doskonale się rozumiemy. Michał jest operatorem filmowym, oboje funkcjonujemy w tym samym środowisku, ale wykonujemy różne zawody, więc nie ma między nami cienia rywalizacji, która mogłaby się pojawić na przykład w związku aktorskim. Michał ma na mnie dobry wpływ, przy nim się uspokoiłam. Jest też wspaniałym ojcem.
Po urodzeniu Franka zrobiłam sobie siedmiomiesięczną przerwę. Nie miałam niepokoju, że zniknę zawodowo. Z jednej strony byłam bardzo szczęśliwa i w ogóle nie brakowało mi pracy, z drugiej strony tak się złożyło, że prawie rok temu, we wrześniu, była premiera "Katynia" Andrzeja Wajdy. Pojawiłam się na kilku konferencjach prasowych, na premierze, później na festiwalu w Berlinie. Do pracy wracam powoli. Najpierw na wiosnę pojechałam ze spektaklem "Anioły w Ameryce" Krzysztofa Warlikowskiego do Paryża. Zarówno w Berlinie, jak i w Paryżu Franio był ze mną. W lipcu skończyłam zdjęcia do serialu historycznego "Czas honoru" Michała Kwiecińskiego. Zagrałam też drugoplanową rolę w fabule Juliusza Machulskiego "Ile waży koń trojański?". Moja bohaterka to wyrazista, wredna baba - ciekawe doświadczenie, bo zazwyczaj gram te dobre i wrażliwe. Zaproponowano mi też udział w filmie Agnieszki Holland "Prawdziwa historia Janosika". Jestem podekscytowana tym projektem, bo nazwisko Holland działa na mnie magnetycznie.
Jestem aktorką już dziesięć lat. Mimo to ciągle się uczę, jestem w drodze. Jednak to wystarczająco dużo czasu, żeby poznać ten zawód, rozwinąć warsztat, zyskać świadomość siebie jako aktorki. Mam to szczęście, że cały czas dużo gram, czuję się spełniona, doceniana, dostałam wiele nagród. Ale z drugiej strony prawda jest taka, że nie siedzę w domu i nie przebieram w scenariuszach. U nas powstaje tak mało fabuł z dużymi rolami kobiecymi, że trudno jest nie wziąć co jakiś czas udziału w czymś, co nie jest szczytem marzeń. Bywa, że mnie to frustruje. Zawodową bazą jest dla mnie teatr. Daje mi poczucie stabilizacji i możliwość ćwiczenia warsztatu.
Iza Komendołowicz
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru PANI. Więcej przeczytasz na Styl24.pl
Maja Ostaszewska
Czytaj: Na służbie u Franciszka









