Narobiłem sporo błędów...
Marek Krajewski - pisarz, który zna "labirynt złożony z samych tylko linii prostych" - o pisaniu, bohaterach swoich powieści i fascynacji przedwojennym Wrocławiem w rozmowie z dziennikarką INTERIA.PL Justyną Tawicką.
W tej całej tkance tkwi od jakiegoś czasu pewien człowiek - Eberhard Mock - radca kryminalny, który, nie jest może pozbawiony skrupułów, ale jest cyniczny, troszkę depresyjny. Jest człowiekiem z jakimś "pęknięciem", rysą, a zarazem jest bardzo "krwisty", autentyczny. Czy Pan lubi swojego bohatera i za co, jeśli tak?
Tak, bardzo go lubię. Ten bohater ma w sobie wiele moich cech, trudno zatem go nie lubić, ponieważ musiałbym nie lubić siebie, a to jest chyba uczucie destrukcyjne. Zatem lubię mojego bohatera. Lubię go za nieustępliwość, upór, za jego uparte dążenie do naprawiania świata, do ukarania mordercy - to jest taki śledczy pies sprawiedliwości. Lubię takich bohaterów, lubię takiego Eberharda Mocka i Edwarda Popielskiego - bohatera mojej nowej powieści "Głowa Minotaura".
Jest nowy bohater - on wysuwa się troszeczkę bardziej na pierwszy plan niż Mock. Nie żal było Panu odsunąć trochę radcę kryminalnego?
Nie, żadnego żalu nie odczuwałem, ponieważ postanowiłem w ogóle poddać pewnemu liftingowi moją twórczość . Wyekspediowałem Eberharda Mocka do Lwowa, gdzie znalazł kolegę - później nawet przyjaciela - Edwarda Popielskiego, z którym łączy go wiele wspólnych zainteresowań - obaj są filologami klasycznymi, miłośnikami starożytności, łaciny. W obu tych bohaterach widać także mój rys charakteru. Obaj ci bohaterowie są jednocześnie przekonani o niezwłocznej potrzebie naprawiania świata i łapania przestępców. Oni się zaprzyjaźniają ze sobą - jeden jest niejako dopowiedzeniem drugiego, choć w zasadzie między sobą się różnią niewiele. Zatem, o ile moi czytelnicy polubili Eberharda Mocka, to, liczę po cichu, polubią także w tej powieści Edwarda Popielskiego.
Zobacz wywiad z pisarzem:
"
Wrócę na chwilę jeszcze do Eberharda Mocka, którego, jak wiadomo, lubi większość kobiet. Zresztą większość czytelników Pańskich powieści stanowią kobiety. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, że kobiety lgną do tego typu bohaterów, ale jest to znamienne. Proszę powiedzieć, jak to jest, że z jednej strony bohater Pańskich książek Mock na jednym ramieniu ma "ślepy instynkt sprawiedliwości", a na drugim ramieniu ma jakąś taką tendencję do zauroczania się złem. Czy zło jest tym, co go kusi?
Nawiązując do Pani pierwszego pytania - nie ryzykowałbym stwierdzenia, że większość kobiet. Natomiast wiele. Wiele moich czytelniczek mówiło mi na spotkaniach autorskich, że Mock im się podoba. Kiedy się zdziwiłem i zapytałem jedną z nich dlaczego, przecież to jest alkoholik, damski bokser, człowiek niegodziwy, bywalec domów publicznych. Ona mi odpowiedziała - zdaję sobie sprawę, że ta odpowiedź brzmi jak z tanich poradników psychologicznych - że w każdej kobiecie jest coś z apostoła, każdej wydaje się, że naprawi nawet najgorszego drania. Dlatego Mock się podoba.
Natomiast wracając do pytania, czy on ulega fascynacji złem: nie. Jego zło nie fascynuje. On wie, że czasami trzeba dokonać mniejszego zła, żeby ukarać większe. I niestety, w odróżnieniu od innych bohaterów literackich i filmowych, Mock daje się temu złu zbrukać. On ma, tak jak my wszyscy, dobre ale i złe, ukryte często, cechy charakteru.
Poza tymi cechami charakteru ma też kodeks sumienia, który jest dla niego barometrem. Czy to jest tak, nawiązując do tego, co Pan powiedział o byciu apostołem, że Pan, poprzez pisanie tego typu książek, chce uporządkować świat?
Nie, mój cel jest zupełnie inny. Jest nim wyłącznie dostarczenie czytelnikowi godziwej rozrywki. Jeżeli jednak, przy okazji, uda mi się, jak mówią niektórzy życzliwi mi krytycy, przyczynić się do normalizacji stosunków polsko - niemieckich - oczywiście na poletku literatury popularnej - albo jeśli udaje mi się zainteresować historią mojego ukochanego miasta, w którym się urodziłem i wychowałem, czyli Wrocławia, to jest to nieświadome. Ale dobro, nawet wyświadczane mimo woli, powinno nas cieszyć. I mnie to cieszy.
Jak ważny jest dla Pana, jako człowieka i autora, mechanizm odwetu i zemsty?
Bardzo ważny, bo na nim właściwie opiera się każda moja książka. Zemsta zawsze mnie fascynowała. Od początku, kiedy jako dziecko zetknąłem się z literaturą kryminalną, sensacyjną, z filmem kryminalnym, byłem bardzo zainteresowany mechanizmem zemsty jako mechanizmem psychologicznym. Dlatego w moich powieściach ukaranie mordercy jest swego rodzaju zemstą dokonaną na tym mordercy. Stąd też pojawiają się w moich książkach makabryczne opisy.
Pytają mnie często dziennikarze i czytelnicy, skąd tyle makabry i okrucieństwa w moich powieściach. Odpowiadam wtedy, że bestia, monstrum, które popełniło zbrodnię popełniło ją w sposób tak odrażający, i to jest przeze mnie opisane, że gdy na końcu, niechybnie, monstrum zostanie ukarane, a świat naprawiony, wtedy czytelnik, pamiętając o tej makabrze powie: dobrze mu tak, słuszna go spotkała kara.
Czy Pan w swoich książkach przemyca tęsknotę za światem, którego nie ma? Mówię o Wrocławiu, o Lwowie.
Oczywiście osadzenie w scenerii XX - lecia międzywojennego, czy to w scenerii Wrocławia, czy Lwowa tego okresu jest związane z moimi fascynacjami tym okresem. To się wzięło stąd, że przezywałem bardzo mocno jako nastolatek lata najbardziej radykalnego po wojnie zastoju, a jednocześnie serwilizmu wobec Związku Radzieckiego. Czułem bardzo mocno, że mój kraj jest niesuwerenny, nie jest w pełni niepodległy. I wtedy pojawiała się tęsknota za czasami, kiedy Polska była naprawdę niepodległa, czyli za XX -leciem międzywojennym. Ten okres idealizowałem, to była taka moja arkadia, sielankowa sceneria wielokulturowego państwa, w którym wszystkie narody żyją w zgodzie. Oczywiście, kiedy zacząłem więcej czytać na ten temat, zobaczyłem, że ten obraz jest nieprawdziwy, jak każda sielanka. Ale zafascynował mnie bardzo. Zafascynowała mnie kultura tego okresu, status i zwyczaje inteligencji - choćby używanie przez nią łaciny. Ja jestem filologiem klasycznym i ten aspekt obyczajowości XX -lecia jest mi szczególnie bliski.
Jest Pan detalistą, nawiązuję chociażby do tego fragmentu książki, kiedy opisuje Pan ślady barierek w podziemnym przejściu dworca we Wrocławiu. Jak ważne jest bycie detalistą i pisarzem jednocześnie?
Jestem człowiekiem ze skłonnością do precyzyjnego opisu, czasami wręcz pedantycznego, niepotrzebnego, co mi niektórzy zarzucają. Ale taki już jestem, taki mam charakter. Urodziłem się pod znakiem Panny, może to dlatego. Panny ponoć słyną z dokładności i precyzji.
A spod jakiego znaku jest Eberhard Mock?
Też spod znaku Panny oczywiście. Ludzie spod tego znaku są podobno bardzo pieczołowici, dokładni, co nie znaczy, że nie robią błędów. Ja sam narobiłem sporo błędów, ale jakoś nie cierpię specjalnie z tego powodu, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że kto nie pracuje nie robi błędów. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś mi zwróci uwagę, pamiętam o tym. Umieszczam te uwagi czytelników w specjalnym folderze w moim komputerze i będą one uwzględniane przy kolejnych wydaniach.
Pańską książkę w dużej mierze czyta się wyobraźnią, czy Pan pisze obrazami?
Chyba nie. Oczywiście każdy człowiek myśli raczej obrazami, mało kto myśli w sposób usystematyzowany, wyrazowy. Jeśli roztrząsamy jakiś problem to raczej opieramy się na błyskach intuicji, na obrazach, nie budujemy w myśli filozoficznych traktatów. W związku z tym, tak jak wszyscy ludzie, myślę obrazem i jest to rzecz normalna dla autora powieści popularnych. Kiedy filozof, tworzy swoje dzieło, jego myślenie jest dyskursywne, opiera się na logice zdania. Natomiast u autora powieści kryminalnej jest tak, że jeśli ma jakąś scenę opisać, to ją sobie wyobraża. A co znaczy wyobrazić? To wyraz spokrewniony z wyrazem "obraz".
Powiedział Pan, że Mock jest nosicielem wielu pana cech. Ja chciałam zapytać o podstawowe różnice między Panami.
To ciekawe pytanie, jeszcze nikt mi go nie zadał. Ja nie jestem w ogóle brutalnym człowiekiem tak jak mój bohater, nie ulegam tak łatwo emocjom. Mam, w przeciwieństwie do niego, uregulowane życie rodzinne. Nie nadużywam alkoholu. A poza tym wiele podobieństw.
W "Festung Breslau" Mock, który jest poparzony po incydencie dreźnieńskim, nosi na twarzy maskę. Ile masek ma Mock pod tą maską?
Jeszcze kilka, na pewno jest to maska błazeńska, kiedy na przykład wyrwany z objęć kochanek musi nagle opuścić jakieś zaciszne gniazdko i udać się na poszukiwanie mordercy. Wtedy pod maską błazna ukrywa rozczarowanie, frustrację. Inna maska to maska układnego obywatela III Rzeszy, chociaż on głęboko nienawidzi Hitlera i nazistów. Aby żyć w tym kraju w latach 30., 40. trzeba było nosić maskę. Mock nigdy w moich powieściach nie zostaje SS-manem, nie ma nic wspólnego z aparatem zbrodni. Tego bym mu nie darował, takiego bohatera nigdy bym nie stworzył. Kolejna to maska czułego kochanka, Adonisa. On często taką maską nakłada, by uwodzić kobiety, chociaż tak naprawdę traktuje je instrumentalnie.
Gdzie możemy znaleźć informacje na Pana temat w Internecie?
Strona wydawnicza to www.marekkrajewski.pl oraz moja prywatna strona autorska www.marek-krajewski.pl.
Zapraszamy Państwa do czytania "Głowy Minotaura" i wielu innych powieści Marka Krajewskiego. Dziękuję za rozmowę.