Nie martwią mnie zmarszczki

Choć skończyła 40 lat, nie planuje wizyty u chirurga plastycznego. I tak czuje się młoda. Katarzyna Skrzynecka opowiada o szalonej urodzinowej imprezie i spokojnym życiu u boku męża.

Choć skończyła 40 lat, nie planuje wizyty u chirurga plastycznego.
Choć skończyła 40 lat, nie planuje wizyty u chirurga plastycznego.MWMedia

Niedawno obchodziłaś też urodziny. Czy czterdziestka to czas podsumowań?
- Dla wielu ludzi to kamień milowy. Dla mnie - takie same fajne urodziny jak inne, tyle że okrągłe.Uważam, że trzeba być wdzięcznym losowi za każdy przeżyty w zdrowiu rok i z uśmiechem wchodzić w kolejny. Tak naprawdę o tym, czy jesteśmy młodzi, czy starzy, świadczy nasz umysł i nasza dusza. Po sześćdziesiątce możesz być pogodnym, pozytywnym człowiekiem, mieć energię i wygląd 30-latka. A możesz też jako 22-latka mieć wiecznie zgorzkniałą, wredną paszczę i wyglądać jak stary wuj.

Aktorki po trzydziestce panicznie boją się zmarszczek. Ty też?
- A skąd! Nie martwią mnie mimiczne zmarszczki. Przez to, że mam wiecznie roześmianą buzię, już w wieku 17 lat dorobiłam się "kurzych łapek śmiechowych". Zaprzyjaźniłam się z nimi i absolutnie nie mam zamiaru niczego sobie wstrzykiwać.

Jak świętowałaś urodziny?
- To był fantastyczny wieczór, kolacja w ulubionej toskańskiej restauracji, z rodziną i przyjaciółmi, w szampańskiej atmosferze. Dobra muzyka i parkiet pełen roześmianych przyjaciół. W gronie naszej artystycznej ekipy (m.in. Piotrek "Gąs" Gąsowski, Hania "Śleszka" Śleszyńska, Joasia "Lisza" Liszowska, Majka "Jeżu" Jeżowska, Robert "Rozi" Rozmus) mamy taką zabawną tradycję, że na urodziny piszemy dla jubilata specjalne piosenki, oczywiście im bardziej niecenzuralne i śmieszne, tym lepiej. Na przyjęciu urodzinowym towarzystwo uroczyście owe dzieła odśpiewuje, a jubilat i goście pokładają się ze śmiechu.

- W tym roku usłyszałam: "(...) i wypij drinka, bo czterdziestkę skończyła dziś Skrzynka" - niestety tego, co w domyśle, nie mogę zacytować (śmiech). Ja zaś odpowiedziałam strofką (na melodię "Sing, Sing"), nawiązując do mojego nieszczęsnego spóźnialstwa: "A za sześć kolejnych dych/ kiedy wcielą mnie do grona starych dryb/ zamiast mnie kostucha/ niech wyzionie ducha/ w życiu bywa różnie... Płyń, płyń moja piosnko, płyń/ zanim złożą Skrzynię wśród drewnianych skrzyń/ każdy wie rozumny/ że do własnej trumny/ też się, kurczę, spóźnię".

Otaczasz się wyjątkowo pogodnymi ludźmi.
- Unikam ludzi wrednych, zawistnych. Jeśli muszę z takimi pracować, staram się to robić szybko i bezboleśnie, a potem uciekać jak najdalej.

W Twojej rodzinie nie było artystów.
- Rodzina żartuje, że same "słoniowe uszy". Po kim odziedziczyłam słuch, nie wiem, ale bez wątpienia jestem dzieckiem z prawego łoża (śmiech). Moi rodzice zawsze byli miłośnikami dobrej muzyki i sztuki. Odkąd pamiętam, chodziliśmy razem do teatru, na koncerty... Obudzili we mnie tę pasję. A kiedy okazało się, że mam w tym kierunku predyspozycje, posłali mnie do szkoły muzycznej. Włożyli mnóstwo serca i pracy w to, żebym się mogła kształcić w różnych kierunkach i wybrać to, co mnie pasjonuje najbardziej. Jestem im za to ogromnie wdzięczna.

Jak zareagowali, gdy dostałaś się do obsady kultowego "Metra"?
- Byli bardzo dumni. Studiowałam na drugim roku Akademii Teatralnej, a wieczorami pracowałam w teatrze. Było trudno, bo żeby uzyskać pozwolenie od wykładowców na granie w teatrze lub filmie, trzeba było mieć superwysoką średnią.

"Metro" to był wielki sukces. Udział w nim był dla ciebie dużym przeżyciem?
- O tak, był stres i adrenalina, pot i łzy. Była też wielka satysfakcja. W pamięci przechowuję ciekawe "perełki". Pamiętam dziewczyny koczujące pod teatrem na Darka Kordka i napisy na murach: "Kochamy Groniec, a Skrzynecka to p...". Albo odwrotnie.

Dwa lata po debiucie dostałaś nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Zasypywano cię propozycjami, byłaś na szczycie i wtedy odrzuciłaś pewną rolę... Żałujesz?
- Chodziło o dużą liczbę tzw. rozbieranych scen, których wolałam wtedy uniknąć. Czy to był błąd? Czasami nagość na ekranie jest uzasadniona, sceny miłosne pokazane są pięknie i subtelnie, ale częściej chodzi niestety tylko o przysłowiową "babę z gołym cycem". A jak już jest młoda aktorka, to w ogóle fajnie, żeby pokazała trochę ciała.

- Może parę lat później, gdy już wypracowałam swoją wartość jako aktorka, nie musiałabym mieć takich obiekcji. Ale na początku mojej drogi nie chciałam być postrzegana jako osoba, która zaczyna od paradowania nago po ekranie.

Katarzynę Skrzynecką łączy z mężem nie tylko miłość, ale także przyjaźń / fot. J.Antoniak
MWMedia

- Na szczęście mam wrażenie, że brukowa prasa w ostatnich czasach jakby nieco opanowuje się w mnożeniu zjadliwych, plotkarskich materiałów. Tę rolę przejmują infantylne plotkarskie portale internetowe, gdzie przepełnione nienawiścią rzesze anonimowych internautów opluwają wszystko i wszystkich. Ja klasyfikuję to jako swoistą chorobę: atak kwasów żółciowych na mózg. To musi tych oszołomionych frustratów strasznie boleć. Na szczęście żaden przytomny i inteligentny człowiek na takie rynsztokowe portale nie zagląda i tego bełkotu nie czytuje.

Jak świętowałaś jubileusz pracy artystycznej?
- Teatralny jubileusz obchodziłam premierą monodramu "Sex, metro i mp3" w Teatrze Bajka. Publiczność nagrodziła spektakl brawami na stojąco. Kwiatów było tyle, że nie byłam w stanie pomieścić ich w ramionach. A muzyczny jubileusz będę celebrować 22 kwietnia premierą mojej nowej płyty. Nosi ona przekorny tytuł "FOR TEA", czyli "do herbatki", ale czyta się "forti", czyli tak jak angielskie czterdzieści.

- Na płycie znajdzie się piętnaście premierowych utworów. Jestem autorką większości tekstów, skomponowałam też znaczną część muzyki. Utwory anglojęzyczne to prezent od moich gości specjalnych, wśród nich jest Gordon Haskell, Jud Friedman i Steve Dorff, kompozytorzy m.in. pięknych przebojów Whitney Houston i Céline Dion. Byli tak mili, że napisali nie tylko utwory, ale i piękne rekomendacje na mojej płycie. Usłyszeć tak dobre słowa od tak znanych i szanowanych na świecie muzyków to ogromnie dla mnie cenne.

- Przy pracy nad płytą bardzo wsparła mnie też Urszula Dudziak, mój absolutny guru. Poparła ten projekt dobrym słowem i swoją fachową recenzją. Z jej zdaniem szalenie się liczę, bo jest nie tylko wybitną wokalistką i jedną z nielicznych polskich artystek tak znanych i cenionych na świecie, ale także wspaniałym człowiekiem, kochającym ludzi, życie, muzykę. Mam nadzieję, że i słuchaczom moja płyta przypadnie do gustu.

Pozytywna energia aż od ciebie bije. Widać, że jesteś kobietą spełnioną nie tylko zawodowo, ale także prywatnie.
- Tak, myślę że to fajny moment w moim życiu. Wszystko dobrze się układa. I zawodowo, i prywatnie. Spokojnie i szczęśliwie żyjemy sobie z moim mężem Marcinem, bardzo się wzajemnie wspieramy w pracy i w życiu. To ogromnie ważne, by dwoje ludzi, oprócz miłości i namiętności, łączyła przyjaźń. To mocna baza, która daje nadzieję na długie lata szczęśliwego małżeństwa. Oby tak było z nami. Choć w dzisiejszych czasach podobno lepiej nie przyznawać się głośno: "tak, jestem szczęśliwym człowiekiem", bo możesz zyskać wielu bezinteresownych wrogów.

Macie z Marcinem wspólne pasje?
- Tak, podróże. Zamiast wydawać pieniądze na kolejne fatałaszki czy nowszy model auta, wolimy zwiedzić najdalsze zakątki świata. Czasem wystarczy tydzień takiego odpoczynku, by wrócić do pracy z naładowanymi akumulatorami i wielką energią.

Czego życzyłaś sama sobie z okazji urodzin?
- Będę szczęśliwa, jeśli mój nowy album przypadnie słuchaczom do gustu. W teatrze pod koniec roku planujemy premierę dużego musicalu, pełnego dobrej muzyki i pięknego tańca - miło, jeśli okazałby się sukcesem. A prywatnie...

Oboje z mężem bardzo byśmy się cieszyli, gdyby któregoś pięknego dnia udało nam się powiększyć rodzinę. Ale przede wszystkim życzę sobie, by nigdy nie zabrakło nam pogody ducha i poczucia humoru.

Justyna Kasprzak

Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów! Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 11 kwietnia!

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas