Nie schodziłam z parkietu
Chór kościelny, zespół pieśni ludowej, potem wesela. Już jako kilkulatka chciała śpiewać. Lubiła też zaszaleć na dyskotece.
Kiedy myślę o swoim dzieciństwie, nie mogę wyjść z podziwu, jak niezwykłą i dzielną kobietą jest moja mama. Wychowała mnie i moich dwóch braci zupełnie sama. Choć miała na głowie i dom, i pracę, zawsze znajdowała dla nas czas. Dorastałam otoczona wielką miłością", mówi Paulina. Kiedy dziewczynka miała cztery lata, zmarł jej ukochany tata Stanisław. Głową rodziny musiała zostać mama przyszłej celebrytki, Maria Sykut. "Bardzo się starała, abyśmy z braćmi mieli szczęśliwe dzieciństwo. Pracowała w Instytucie Weterynarii. Często ją odwiedzaliśmy w pracy. Obok był wielki las, w którym biegały zwierzęta. Chowaliśmy się za drzewami i czekaliśmy, aż do paśnika podejdzie sarna. A niemal całe lato spędzaliśmy nad pobliskim basenem - w Puławach, przy ulicy Bema", wspomina prezenterka.
Puławy do dziś są jej azylem i ukochanym miejscem na świecie. Codziennie po szkole Paulina biegła do domu kultury. Tam śpiewała, tańczyła i przygotowywała się do kolejnych występów i konkursów. "Odkąd pamiętam, bardzo chciałam śpiewać. Najpierw zapisałam się do chóru kościelnego, potem trafiłam do Zespołu Pieśni i Tańca Ludowego Powiśle. Podczas mojego pierwszego występu przed dużą publicznością zaśpiewałam pieśń »Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska«. Nigdy tego nie zapomnę", mówi ze śmiechem. W tamtym czasie wyróżniała się nie tylko talentem wokalnym, ale również wyglądem. Nosiła krótkie włosy, wojskową kurtkę i kolorowe szaliki. "Wyglądałam jak mała artystka", żartuje.
Była spokojną i grzeczną dziewczynką, ale potrafiła przysporzyć mamie zmartwień. "Pamiętam, jak kiedyś zeskoczyłam z werandy domu mojej babci. Upadłam na głowę, uderzając czołem w betonową płytę. Do dziś mam bliznę. Ciągle się zresztą wywracałam. Miałam okropnie poobijane kolana", wspomina gwiazda Polsatu. Któregoś razu wybrała się z kolegami z kościelnego chóru na ognisko. Jej mama miała złe przeczucia. "Ale przecież tam będzie ksiądz. Co może mi się stać?", uspokajała ją dziewczynka. Kilka godzin później okazało się, że Paulina wpadła do dołu pełnego porozbijanych butelek i mocno zraniła się w nogę. "Przyjechało pogotowie, a ja myślałam tylko o jednym - trzeba zawsze słuchać mamy", żartuje.
W tamtym czasie Paulina była wzorową uczennicą. Dopiero jako licealistka trochę odpuściła. "Zajmowały mnie moje pasje - muzyka i malarstwo. Na naukę nie poświęcałam już tyle czasu, ale wyszło mi to na dobre", mówi. Namiętnie słuchała wtedy Varius Manx, Hey, Stanisława Soyki, Grzegorza Turnaua i jazzu. Uwielbiała tańczyć! "W soboty chodziłam z przyjaciółmi na dyskoteki. Praktycznie nie schodziłam z parkietu! Następnego dnia miałam zakwasy", mówi ze śmiechem. Mama czasem się martwiła, ale miała do córki zaufanie. "Zawsze jej mówiłam, dokąd i z kim idę", podkreśla prezenterka. Maria Sykut akceptowała wybory córki i bardzo jej kibicowała. "W liceum miałam już swój zespół, z którym tworzyliśmy własną muzykę. Jeździłam też na warsztaty jazzowe, lekcje do Akademii Muzycznej w Katowicach i na warsztaty do Eli Zapendowskiej", mówi Paulina. W weekendy śpiewała na weselach, żeby zarobić. "W zespole grał tata mojej przyjaciółki. Wiedział, że śpiewam, dlatego gdy odeszła ich wokalistka, zaproponował mi jej miejsce", opowiada. Paulina występowała z zespołem wiele lat. "Na ich oczach dorastałam. Byli dla mnie jak druga rodzina", mówi. Jej popisowym numerem był "Don’t Speak" zespołu No Doubt i "Pogoda ducha" Hanny Banaszak. "Znam też wszystkie weselne przyśpiewki. Niektóre są sprośne. Zawsze miałam problem z wyśpiewaniem ich do końca, bo są bardzo śmieszne", dodaje Paulina.
Młoda wokalistka próbowała swoich sił w talent shows - w "Szansie na sukces", "Drodze do gwiazd" i "Idolu". W ostatnim otarła się o finał. "Nigdy nie żałowałam braku zwycięstwa. W moim życiu wydarzyło się potem wiele wspaniałych rzeczy. Wygrana nie była mi do niczego potrzebna", mówi. Faktycznie, po występie w "Idolu" dostała zaproszenie na casting do programu "Muzyczne listy". Prowadzi go do dziś. Bez trudu łączyła wtedy prowadzenie programu z pracą w weekendy, dziennymi studiami na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i śpiewaniem. "Jedyny minus był taki, że nie miałam czasu, by nawiązywać głębsze relacje z rówieśnikami z kulturoznawstwa. Nie mieszkałam tak jak oni w akademiku, nie miałam czasu na studenckie imprezowanie. Każdego dnia dojeżdżałam 45 kilometrów z Puław na uczelnię do Lublina. Żyję bardzo intensywnie, od kiedy skończyłam 17 lat, ale jestem szczęśliwa", tłumaczy.
Zawsze słuchała intuicji. "Czułam, co powinnam robić. Prowadzą mnie miłość i pasja. Mama przekazała nam, co jest w życiu najważniejsze. Dzięki niej potrafiłam znaleźć swoją ścieżkę i wiem, że tata zawsze »trzyma mnie za rękę«. Mam nadzieję, że jest ze mnie dumny".
Justyna Kasprzak