Gdy ogień przychodzi po cichu. Historia pożaru we wsi Posielanie
Nieszczęście nigdy nie czeka na dobry moment. Pokazuje to dramatyczna historia pożaru w gospodarstwie rodziny z Podlasia. Wystarczyło kilka minut, by państwo Pietrulińscy odczuli siłę groźnego żywiołu. Inni, po takich dramatach, zadają sobie pytania: Co można było zrobić? Jak się przed tym uchronić? Oni wiedzą. Mieli zabezpieczenie, które pomogło im walczyć z przeciwnościami losu.

Zbigniew Pietruliński, sołtys wsi Posielanie w gminie Augustów i pracownik firmy zajmującej się produkcją jachtów, spędzał wieczór na podwórku razem z rodziną. Letnia noc była bardzo ciepła. W oddali słychać było świerszcze i rechotanie żab. Nikt nie przeczuwał, że za kilka minut ogień sięgnie dobytku gospodarzy, a syn, strażak ochotnik, będzie ratował nie cudze, a własne podwórko.
Zaczęło się od światła
- Było już po pierwszej w nocy. Żona wstała napić się wody. Spojrzała przez okno i zobaczyła łunę - jakby drzewo się zaświeciło - wspomina pan Zbigniew. - Sekundę później usłyszeliśmy krzyk szwagierki: To piorun uderzył wprost w drzewo na podwórku, bez grzmotu, w całkowitej ciszy.
„Pali się!”.

Zbigniew Pietruliński wybiegł z domu razem z synem Szymonem - strażakiem ochotnikiem z OSP. Młody mężczyzna opanował emocje i zareagował natychmiast: wezwał służby, przestawił samochody, odgrodził teren. W tym czasie jego ojciec próbował ustalić co się dzieje.
- Palił się nasz budynek gospodarczy. Z blachą na dachu i wszystkim, co w środku - opowiada pan Zbigniew. - A z tyłu... z tyłu stał słup ognia. Wysoki, na jakieś osiem metrów!
Piękno, które boli
Gospodarz wspomina, że słup ognia rósł bardzo szybko, osiągając coraz większe rozmiary. Takiego widoku się nie zapomina. W środku płonęły krokwie, łaty, poddasze. Blacha nagrzała się do ogromnej temperatury, szyby w oknach z hukiem pękały jedna po drugiej. Nie dało się podejść bliżej, niż na 15 metrów. Gorąc topił elewacje na sąsiednich budynkach, a rynny były miękkie jak wosk.

- Gdyby ogień sięgnął dachu naszego domu, który stoi tuż obok, nie dałoby się go już zatrzymać - mówi pan Zbigniew. - Trzeba by było zrywać pokrycie i lać wodę od góry. A wtedy dom byłby całkowicie zniszczony. Nie do zamieszkania.
Mimo niebezpieczeństwa, właściciel próbował ratować przynajmniej część dobytku. Udało mu się wyprowadzić jedynie przyczepkę. - A co z resztą sprzętów? - wkrętarka, szlifierka? Ryzykować życie? Nie warto - mówi.
Po wszystkim, kiedy ostatnie wozy strażackie zniknęły za zakrętem i w powietrzu został tylko dym, rodzina została na podwórku. Szymon Pietruliński, syn właściciela, do dziś nie może mówić o tym ze spokojem, wciąż ma przed oczami te dramatyczne chwile. Jako strażak ratownik wie, jak groźna była sytuacja.

- Wystarczyło pięć minut. Od małej iskry do ognia, który pochłonął wszystko. Nasz dom i dwa budynki członków naszej rodziny stoją blisko siebie, było ogromne ryzyko, że ogień się przeniesie. Na szczęście strażacy przyjechali w ciągu dziesięciu minut. Łącznie sześć wozów.
To nie była zwykła akcja. Nikt nie zostawił garnka na kuchence. Nikt nie zgubił niedopałka. To nieprzewidywalna siła natury - piorun, cichy jak zjawa. Na szczęście nikt nie został ranny. Ale straty materialne były dotkliwe, dużo bardziej, niż ktokolwiek się spodziewał.
Pomoc ubezpieczyciela
Następnego dnia pan Zbigniew zgłosił zdarzenie. Od 15 lat miał polisę w LINK4, jednak nigdy wcześniej nie korzystał z odszkodowania. Nie wiedział, czego się spodziewać.
- Wszystko poszło błyskawicznie - mówi. - Zadzwoniłem do mojego agenta. Likwidator przyjechał, zrobił zdjęcia, spisał notatki. Nie musiałem przedstawiać żadnych dodatkowych dokumentów.

Wkrótce przyszła informacja od ubezpieczyciela: . Wycena okazała się rzetelna, a po dwóch tygodniach pieniądze były na koncie. Po spalonym budynku zostało tylko zdjęcie - zrobione sześć kilometrów dalej, w Jabłońskich. Widać na nim słup ognia unoszący się nad wsią. Dziś na miejscu dawnej konstrukcji stoi bezpieczny blaszany budynek gospodarczy.
„Szkoda została uznana”
Dlaczego warto się ubezpieczyć?
- Skutki nieszczęśliwego zdarzenia, takiego jak pożar, mogą być dotkliwe. Często tracimy miejsce do życia, które chcemy jak najszybciej odbudować. Nie ma chwili do stracenia, dlatego niezwłocznie kontaktujemy się z klientem i oferujemy mu pomoc. Może ona polegać na zorganizowaniu lokalu zastępczego i pokryciu kosztów jego wynajmu. Dodatkowo możemy zaproponować zaliczkę, czyli kwotę, która pozwoli zabezpieczyć mienie po szkodzie oraz kupić najbardziej potrzebne rzeczy. Bardzo ważne jest, by proces likwidacji szkody zakończył się jak najszybciej wypłatą świadczenia, co pozwoli klientowi odbudować dom - mówi Agnieszka Mac, kierownik Zespołu Merytorycznej Likwidacji Szkód LINK4.
Materiał promocyjny