Po pierwsze: wierność
Śpioch, leniuch, wszystko robi na ostatnią chwilę. Po prostu... ideał mężczyzny. Zwycięzca „Mam talent” i „Bitwy na głosy” zniewala szczerością.
Sobota, a ty od szóstej rano jesteś na nogach. Lubisz tak wcześnie wstawać?
Kamil Bednarek: - To zależy, kiedy i w jakiej sytuacji. Ale i tak gorzej wstaje się za drugim razem rano. Kilka razy tego doświadczyłem: wstałem, zrobiłem coś i położyłem się znowu (śmiech).
Kiedy będziesz miał wolne?
- Jutro. Zrobię niespodziankę babci i pojadę do niej pod Lublin. Do mojej wielkiej miłości, z którą prowadzę najlepsze rozmowy na świecie. Z upływem lat coraz bardziej doceniam, że mam blisko tak kochaną osobę. Ona jest moją prawdziwą bazą.
Dumna z wnuka?
- Na pewno bardzo się cieszy, że spełniło się jej marzenie: żebyśmy wszyscy w rodzinie byli zdrowi i robili to, co kochamy. To najważniejsze dla mojej skromnej babci Irenki.
Na płycie "Jestem" śpiewasz: "Znam siebie na tyle, że o sobie nie wiem nic".
- To tekst Staffa (rapera - przyp. red.) i całkowicie się z nim zgadzam. Nikt z nas nie może powiedzieć, że siebie zna, bo każdy dzień to odkrywanie siebie na nowo. Nie wiemy, co się wydarzy i jak się wtedy zachowamy, ponieważ przez cały czas ulegamy metamorfozom. To życie pokazuje, jacy jesteśmy naprawdę.
Masz jakieś cechy niezmienne?
- Musiałbym zapytać przyjaciół. Ale ogólnie jest tak, że odbieram życie pozytywnie, a większość moich przeżyć wynika ze spontaniczności. Często robię różne rzeczy na ostatnią chwilę. Tak jak płytę "Jestem", która nie do końca jest taka, jakbym chciał.
- Powstawała między koncertami, kiedy byłem mocno zmęczony. To znaczy, że stać mnie na więcej. Skoro utwory napisałem tuż przed nagraniem, to jeśli przysiądę, może być jeszcze lepiej. Obiecałem sobie, że w tym roku musi zapanować większa konsekwencja...
Myślisz, że dasz radę?
- Dobrze, poddaję się. Podejrzewam, że znowu utwory powstaną na ostatnią chwilę. Ale wiesz co? Ja mam wtedy najwięcej inspiracji, bo czuję ciśnienie i wtedy bardziej się mobilizuję.
W twoich tekstach jest dużo naiwności. A ona w dzisiejszych czasach jest raczej w pogardzie.
- Odczułem to na własnej skórze, ale nadal uważam, że naiwność jest dobra. Mocno wierzę w ludzi, choć zdarza się, że mnie ranią albo się na nich zawodzę. Są też tacy, jak choćby Kuba Wojewódzki, który nigdy o mnie złego słowa nie powiedział. Gdy do niego dzwonię, zawsze odbiera i próbuje mi pomóc. W ogólnym rozrachunku myślę, że udało mi się pozostać sobą.
Ale jak?
- Obiecałem sobie, że się nie zmienię. I wszystko zmierza w dobrym kierunku. Wiem, że nic nie trwa wiecznie, ale jeżeli po dwóch latach widzę, że ludzie dalej interesują się naszym zespołem i muzyką, to tym bardziej nie chcę ich zawieść. Chcę, żeby mieli mnie takiego, jakiego mnie poznali.
- Cokolwiek się wydarzy, będę wierny sobie. Wiadomo, że broda mi trochę urosła i dredy mam dłuższe, jednak wciąż kocham grać dla ludzi. Nie jest tak, że muszę to robić, bo jestem w jakiejś machinie.
Dla niektórych właśnie ta machina jest nieodpartą pokusą i jedynym celem.
- Widzisz, ja nie pochodzę z bogatej rodziny i nic nigdy nie było dla mnie ważniejsze od ludzi.
Zgodnie z tym, co śpiewasz: "Mieć to, co chcesz, chcieć to, co masz".
- Proste, prawdziwe, istotne (śmiech). Bo nieszczęście człowieka wynika często z tego, że zbyt daleko mierzy albo chce osiągnąć wszystko naraz. Czasami trzeba docenić to, co się ma. Bo jeśli umiesz się cieszyć z małych rzeczy, to te większe też przyjdą i to całkiem szybko. Trzeba uważać, by nie zagubić się w tym wyścigu szczurów.
Co najbardziej cię w nim przeraża?
- Ludzkie maski. Ciągle każdy kogoś musi udawać. Ten wyścig szczurów sprawia, że ludzie bawią się w teatr, w którym już nie wiadomo, kto gra jaką rolę. Ja nie chcę się taki stać. Nie wchodzę w to, mimo że czasem słyszę: "A ty głupi, mogłeś to wziąć, mogłeś tam pójść i się pokazać". Tymczasem cała moja siła polega właśnie na tym, że nie odcinam kuponów od własnej kariery. Mówię to, co myślę.
- Na początku było mi trudno, bo do wszystkiego podchodziłem z przesadną pokorą. Nie wiedziałem do końca, co się wokół mnie dzieje. Aż przyszedł moment, żeby się zatrzymać i powiedzieć stop. Nie dam się już skrzywdzić czy złapać na jakieś dziwne sztuczki. Zawsze miałem paczkę ziomów i rodzinę - mój punkt odniesienia. I co by się nie działo, to wiem, że wciąż ich mam.
Dlaczego nie pozujesz "na ściankach"?
- Bo pozowanie na ściankach nie byłoby dla mnie czymś naturalnym. Może gdybym chciał być popową osobą, to pochodziłbym sobie po bankietach. Ale nie... (śmiech). I tak miałem dużo walki z samym sobą, kiedy okazywało się, że stresują mnie kamery. Dla człowieka, który wcześniej nie miał z nimi styczności, to są paralizatory, które sprawiają, że się zamyka, spina i dostaje paranoi.
Byłeś już na fanpage’u "Oskarżam Kamila Bednarka o moje wysokie wymagania wobec mężczyzn"?
- Nie, nie znam tego. Co ty, taki fanpage?! (śmiech).
Sama się rano zapisałam. Albo taki: "A ósmego dnia Pan dał Bednarkowi głos i powiedział »Tak, to jest dobre«".
- No, nieźle. Nie wiedziałem, że takie rzeczy istnieją. Ten pierwszy jest najzabawniejszy.
Jak było na Jamajce?
- Bywało, że ludzie przychodzili i przybijali z nami "piątkę". Miałem też okazję zobaczyć, jak to ich życie naprawdę wygląda, że to nie jest ta legendarna najgorętsza wyspa, na której panują miłość, pokój i wzajemny szacunek. Tam rozgrywa się prawdziwa walka o przetrwanie. Są ludzie, którzy wsiadają do auta, jadą do pracy i wracają do domu. Ale są też tacy, którzy nie wiedzą, czy doczekają jutra, bo nie mają kompletnie nic, a ich dzieci biegają boso po ulicach.
- To był dla mnie wielki szok. Kiedy stamtąd wyjeżdżałem, zostawiłem im całą walizkę ciuchów i wróciłem, jak stałem. Z pamiątkami, paroma płytami, słoiczkiem piasku z plaży i rumem.
"Światu brakuje troski. Widzę znów kolejny upadek człowieka" - śpiewasz na płycie.
- Pewnego wieczoru, przy smutnej pogodzie za oknem, wymyśliłem melodię, a potem sama melodia podpowiedziała mi, co śpiewać. Ponadto spełniło się moje kolejne marzenie: tekst powstał do spółki z moim mentorem, ideałem, jeśli chodzi o emocje w wokalu - Gutkiem. Szczerze szanuję go za totalną skromność pomimo tylu sukcesów, które ma na koncie. Wracając do tekstu, ludzie stają się coraz mniej wrażliwi i zapominają o istotnych wartościach.
- Internet mocno zmienił młode pokolenie. On jest fajny, bo dzięki niemu dostępny jest tak naprawdę cały świat, ale przez niego ludzie się rozleniwiają i zamiast wychodzić, spotykać się ze sobą osobiście, wolą siedzieć w samotności w swoich pokojach.
Gdy kiedyś dopadły cię kłopoty ze strunami głosowymi, rozmyślałeś o planie B na życie?
- Jeśli nie mógłbym śpiewać, to i tak tworzyłbym muzykę, a śpiewałaby moja siostra albo brat. Ja pisałbym dla nich teksty i produkował kawałki.
Z którą polską wokalistką chciałbyś zaśpiewać?
- Nigdy o tym nie myślałem. Dotychczas zawsze nagrywałem jedynie w męskim gronie. Ale moim pragnieniem jest nagrać kiedyś coś z moją młodszą siostrą Kornelą. Ona śpiewa od dziecka. My wszyscy od zawsze lubiliśmy muzykę. Może wzięło się to od ojca? Mój tata grał w kapeli wojskowej na perkusji, akordeonie i do tego śpiewał.
Od jakiego instrumentu zacząłeś?
- Kiedy miałem pięć lat, grałem na klawiszach. Jako dziesięciolatek w szkole muzycznej wybrałem saksofon. Skończyłem szkołę i dostawałem materiał z wyższej szkoły muzycznej do przepracowania. Szczerze mówiąc, chciałem już w pierwszym roku się poddać, ale na szczęście mądrzejsi naprowadzili mnie na dobrą drogę.
- Na perkusji gram od czterech lat, akordeon pojawił się trzy lata temu, a teraz próbuję na gitarze. Chcę poznać wszystkie instrumenty, żeby móc nagrywać to, co lubię.
Skąd wzięła się na ostatniej płycie piosenka Grechuty "Dni, których jeszcze nie znamy"?
- Bo doświadczyłem tego na własnej skórze. Wiem, że trzeba wierzyć w lepsze jutro. Jest na koncertach taki moment, gdy gramy "Dni, których jeszcze nie znamy", kiedy muza się wycisza, a ja nawijam: "Spójrzcie na mnie. Z dnia na dzień zmieniło się u mnie wszystko. Każdy z was jest wyjątkowy. Miejcie nadzieję, bo nadzieja karmi, a nie tuczy".
Hanna Halek
współpraca: Natalia Hołownia
SHOW 2/2013