„Poszukiwany, poszukiwana”: Najlepsze anegdoty z planu
Tę komedię z Wojciechem Pokorą w roli głównej wciąż lubimy oglądać. Entuzjaści uważają nawet, że to znacznie lepszy film od słynnego „Tootsie” z Dustinem Hoffmanem. A na pewno zabawniejszy!
Choć przebieranki połączone z udawaniem osoby innej płci były wcześniej wykorzystywane w polskich filmach, reżyser Stanisław Bareja pobił poprzedników. Podszedł do tematu bez kompleksów i... rozśmieszył publiczność do łez. A filmowcy podczas zdjęć bawili się równie dobrze jak widzowie.
Bareja spalił kotlety
Pomysł na film o fajtłapowatym historyku sztuki, który ukrywa się w przebraniu kobiety, podobno podsunęła reżyserowi żona - pracownik muzeum. Największym problemem Stanisława Barei była obsada głównej roli. Początkowo reżyser myślał o Jacku Fedorowiczu, lecz okazało się, że po goleniu zarost na twarzy odrasta mu zbyt szybko i nie będzie mógł przekonująco zagrać kobiety. Z kolei Janusz Gajos był zbyt atletycznie zbudowany. Zdecydowano się więc na Wojciecha Pokorę, który miał jednak poważną wadę: nie umiał gotować. Tymczasem jako "perfekcyjna służąca" powinien był znakomicie poruszać się i radzić sobie w kuchni.
W jednej ze scen zestresowany Pokora tak kiepsko smażył kotlety mielone (przyrządzone wcześniej przez któregoś z asystentów), że Bareja się zdenerwował. Poirytowany zabrał aktorowi patelnię i zapowiedział: teraz pokażę, jak to się robi! Nieoczekiwanie efekt okazał się... jeszcze gorszy. Reżyser solidnie przypalił kotlety, ucierpiała też patelnia. Za to aktorzy i obsługa planu mieli niezły ubaw. A Wojciecha Pokorę w roli Marysi widzowie tak polubili, że w sklepach "gosposia" była obsługiwana bez kolejki.
Pokora pożyczył perukę od... żony
Ku zaskoczeniu Wojciecha Pokory, w jednej z drobnych ról Bareja obsadził... żonę aktora, która pracowała w telewizji. Pani Hanna zagrała asystentkę w muzeum, gdzie bohater poszukiwał zaginionego obrazu. Pokora dowiedział się o tym dopiero na planie. Po latach miło wspominał tę niespodziankę.
Obok scen kuchennych największym kłopotem były dla niego damskie stroje, do których noszenia nie potrafił się przyzwyczaić. Na planie filmowcy uznali, że w przygotowanych do filmu ubraniach prezentuje się fatalnie. W tej sytuacji wybawieniem okazała się... garderoba żony. Pan Wojciech zagrał w komedii w jej strojach, zakładał nawet pończochy! Właściwie tylko buty okazały się dla niego nieprzydatne, ze względu na dużą różnicę w rozmiarach stóp. Natomiast znakomitym rozwiązaniem okazała się peruka, także pożyczona od małżonki. Pokora zagrał w niej niemal cały film!
Nalot inspektorów Urzędu Skarbowego
Pierwsze ujęcia kręcono w domu państwa Barejów. Akurat był sezon na truskawki i cała ekipa się nimi objadała. Apetyty tak dopisywały, że domownicy znajdowali zaschnięte szypułki jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu zdjęć. Atmosferę beztroski nieoczekiwanie przerwała wizyta kontrolerów z Urzędu Skarbowego, którzy dostali donos, że reżyser... remontuje sobie dom na koszt filmu. Faktycznie, w części domostwa trwała niewielka przebudowa, a jedna z "życzliwych" sąsiadek wysłała anonim do Urzędu Skarbowego. Inspektorzy obejrzeli rachunki za cegły i inne materiały budowlane, po czym grzecznie wycofali się. Natomiast donosicielkę zdradził specyficzny krój jednej z czcionek w pisanym na maszynie tekście. Motyw sąsiedzkiej zawiści Bareja wykorzystał w kolejnych filmach.
I kaskaderzy czasem nie mogli pomóc
Chociaż początkowo planowano nie zatrudniać dublerów, to jednak z czasem ich obecność na planie stała się konieczna. Pokora w damskim przebraniu musiał bowiem znokautować adoratora żony (Bohdan Łazuka), który po otrzymanym ciosie miał efektownie stoczyć się ze schodów. Kierownik produkcji Jan Szymański stwierdził jednak, że w ramach oszczędności sam zastąpi Łazukę w chwili upadku. W efekcie bardzo mocno się potłukł, założono mu nawet kołnierz ortopedyczny. Wtedy przestał już oponować przeciwko zatrudnieniu kaskaderów.
Na późniejszym etapie pracy okazało się, że nawet kaskaderzy nie zastąpią Wojciecha Pokory. W scenie, gdy uciekał przed malarzem, którego obraz zaginął, musiał sam wyjść przez okno na dach budynku. - Bardzo się tego bałem - opowiadał aktor w wywiadzie-rzece z Krzysztofem Pyzią. - Zostałem przywiązany linami, czego naturalnie nie było widać w filmie. Do tego dyskretnie trzymało mnie dwóch panów, bym nie spadł. Nogi trzęsły mi się niesamowicie, mimo że dach był płaski. Dublerzy nie mogli mi pomóc. A na dachu musiała pojawić się "moja twarz". Koniec końców, zabezpieczony linami aktor poradził sobie w tej sytuacji. Karkołomne zadanie zostało wykonane, ucieczka się powiodła.
Stanisław Tym zagrał... ręką
Film powstał w niespełna dwa miesiące. Ostatnie ujęcia kręcono w Kozłówce koło Lubartowa. Po Jerzego Dobrowolskiego, który grał dyrektora, przyjechał Stanisław Tym. Chcąc zaoszczędzić na podróży, obaj zaproponowali, by Tym dostał malutką rólkę. Dzięki temu mógłby zarobić aktorską dniówkę, która rekompensowała koszt benzyny. Panowie uzasadnili to "ogromnym pożytkiem tej sceny dla socjalistycznej kinematografii". Reżyser miał duże poczucie humoru i z całą powagą się zgodził. W filmie znalazła się więc... ręka Stanisława Tyma, która stempluje obraz wracający do muzeum.
Sławomir Koper
Korzystałem z książek: Krzysztof Pyzia: "Z Pokorą przez życie", Maciej Replewicz: "Stanisław Bareja, król krzywego zwierciadła".