Richard Gere: Irytujący marzyciel kończy 70 lat
- Moja kariera nigdy nie była przemyślana - przyznał w jednym z wywiadów Richard Gere, który 31 sierpnia skończy 70 lat. Cały czas wierzy w potęgę kina, które zmusza do debaty i przemyśleń.
Gdy myślimy "Richard Gere", widzimy sceny z filmu "Pretty Woman". Tą kreacją niewątpliwie rozkochał w sobie miliony kobiet, a kolejne miliony urzekł rolą Johna Clarka w filmie "Zatańcz ze mną". W jego dorobku nie brakuje jednak tych mniej oczywistych kreacji.
Gere nigdy nie gonił za popularnością, dziś sam przyznaje, że jest zaskoczony, że jego kariera trwała i trwa tak długo. - Moja kariera nigdy nie była przemyślana, nigdy nie kalkulowałem, po prostu robiłem to, co chciałem. Ogranicza cię to, co ci oferują... jednak ta niesamowita lista znakomitych reżyserów, aktorów, scenarzystów, z którymi pracowałem, sam jestem trochę zaskoczony, że moja kariera mogła trwać tak długo w otoczeniu tak wspaniałych ludzi - przyznał w rozmowie z "The Independent".
W ostatnich latach chętniej przyjmował znacznie więcej niecodziennych ról - widzieliśmy go jako bezdomnego w "Time Out Of Mind"; jako magnata finansowego w "Arbitrage"; zamożnego starca w "The Benefactor".
- Po "Amerykańskim żigolaku" moje życie się zmieniło: było zarówno cudne, jak i trudne. Byłem młody i nagle ludzie wiedzieli, kim jestem, a ja chciałem tylko pracować. Nie uważam się za "bogatego i sławnego". Po prostu mnie to nie interesuje - wspominał początki swojej kariery w rozmowie z "The Guardian".
Prywatnie jest wielkim zwolennikiem medytacji, którą praktykuje każdego dnia. - Ciągłość, powtarzalność tej praktyki jest czymś, czego potrzebuję. To praktyka cierpliwości i zaangażowanie w patrzenie w swój umysł. Większość z nas nie jest do tego zachęcana - po prostu powierzchownie angażujemy się w świat - wyznał.
- Mimo wszystkich postępów technologicznych, które mamy teraz, nadal myślę, że 30 lat temu było lepiej. Pracujemy zbyt ciężko i nie poświęcamy czasu na zastanawianie się, co to tak naprawdę znaczy być człowiekiem. Nie wykorzystujemy technologii w sposób, który ułatwia nam życie - dodaje.
Sam siebie określa irytującym marzycielem, a w kinie dopatruje się czegoś więcej niż jedynie kasowych produkcji. Wierzy w magię filmów, które mogą poruszać, skłaniać do refleksji, ale również wywoływać dyskusję i wpłynąć na zmianę społeczną, sam dając przykład, że jeden człowiek może coś zmienić.
Kiedy zgodził się zagrać bezdomnego w "Time Out Of Mind", postanowił nie tylko zrobić najlepszy film, jaki mógł, ale także zapewnić praktyczną pomoc osobom w tym samym położeniu, w jakim znalazł się jego bohater.
W rozmowach z brytyjskim dystrybutorem powiedział, że zależy mu, aby ten film pomógł lokalnym grupom bezdomnych. Dlatego też udał się do Glasgow, Dublina i Londynu, aby wziąć udział w pokazach połączonych ze zbiórką funduszy dla lokalnych grup bezdomnych.