Skaldowie: Choć szron na głowie, oni wciąż grają
Miliony wielbicieli w kraju i poza granicami. Pół wieku koncertowania. I jeszcze im się nie znudziło! Dinozaury polskiej estrady wciąż cieszą się swoim graniem i popularnością.
Pod koniec czerwca fani zespołu wstrzymali oddech. Skaldowie mieli wypadek. Kiedy wracali do rodzinnego Krakowa po koncercie w Kwidzynie, samochód prowadzony przez Andrzeja Zielińskiego wpadł w poślizg i dachował. Wyglądało to bardzo groźnie, ale skończyło się nie najgorzej, ponieważ tylko poturbowany kierowca trafił na krótką obserwację do szpitala. Wkrótce wrócił do domu i nie słychać, żeby grupa radosnych siedemdziesięcioparolatków zamierzała odwoływać zaplanowane koncerty.
Koniec studenckiego życia
Na szczęście! Twórcy "Medytacji wiejskiego listonosza", "Kuligu", czy "Króliczka" zawsze zadziwiają formą. Są z nami od połowy lat 60. Tę legendarną grupę rockową założyli dwaj krakusi, bracia Andrzej i Jacek Zielińscy.
Skąd taka nazwa zespołu? "Pamiętałem z historii muzyki, że kiedyś istnieli skaldowie - wędrowni śpiewacy i rycerze jeżdżący po dworach. Grali na lutniach i innych instrumentach, śpiewali" - opowiadał w jednym z wywiadów Jacek Zieliński. - Moja propozycja została zaakceptowana przez wszystkich kolegów i tak funkcjonujemy do dziś".
Ta nazwa przyniosła im artystyczne szczęście. Już cztery lata po założeniu zespołu Skaldom trafiła się nie lada gratka: z siermiężnej Polski wyjechali na koncerty dla amerykańskich Polonusów. Postanowili tam zadać szyku, wychodząc na estradę w dżinsach, niezwykle modnych w naszym kraju, które jednakże w USA wciąż uchodziły za ubranie robotniczej biedoty. Wywołało to tragikomiczny efekt: krewni z Chicago zdecydowali, że muszą sfinansować im garnitury, by chłopcy mieli w czym się pokazać! Skaldowie jednak zamiast garniturów kupili kolejny instrument. Zasiedzieli się zresztą w tych Stanach dość długo...
Kiedy wrócili do Krakowa, okazało się, że obu liderów skreślono z listy studentów tamtejszej Akademii Muzycznej. Ale nie żałowali. "W sumie odetchnęliśmy z ulgą, naprawdę! - opowiadał Jacek Zieliński. - Wreszcie mogliśmy spokojnie koncertować".
Śliczna wiolonczelistka istniała naprawdę
Zawsze mieli własny styl, z elementami muzyki klasycznej i folkloru góralskiego. Publiczność nie od razu to pokochała: z początku Skaldowie byli wygwizdywani! Ale już w 1968 r. ustanowili rekord bisowania na scenie w Opolu: "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał" śpiewali aż pięć razy! A ich późniejsza o rok piosenka "Prześliczna wiolonczelistka" tak zapadła ludziom w ucho, że wielu dociekało, kim była bohaterka utworu. Czy w ogóle była? Otóż tak, ale podobno... niejedna.
Autora tekstu, Wojciecha Młynarskiego, urzekła śliczna Anna Wójtowicz, wiolonczelistka zespołu Anawa, który występował z Markiem Grechutą. To o niej Młynarski pisał: "Jej oczy lśnią, jej usta drżą...". Inna wiolonczelistka nagrała ten utwór ze Skaldami, a w filmie o nich rolę wiolonczelistki zagrała Ewa Szykulska.
Skandale? Tak, ale polityczne!
Publiczność ich kochała, ale władzę trochę drażniły stroje sceniczne i długie włosy artystów. Przed występami musieli je spinać lub chować pod kapeluszami, żeby nie rzucały się w oczy. Podobno prezes Radiokomitetu Włodzimierz Sokorski tłumaczył Andrzejowi Zielińskiemu: "Niech pan nie myśli, że ja dlatego mam coś przeciwko długim włosom, bo sam jestem łysy, ale są określone naciski...".
Włosy to niejedyna "sprawa polityczna", która im się przytrafiła. Śpiewali teksty poety Leszka Moczulskiego, który nazywał się tak samo jak znany opozycjonista, co było źle widziane. Zaczął więc używać również drugiego imienia - Aleksander.
A już okładka jednej z płyt Skaldów wywołała prawdziwy skandal. To za sprawą grafika, który ją przyozdobił zdjęciem... malutkiego Lenina. Niestety, cenzor rozpoznał wodza rewolucji! Cały nakład płyty wycofano ze sprzedaży, zrobiono nową okładkę. A płyta się rozeszła jak świeże bułeczki.
Regularnie koncertowali za granicą, także w polonijnych klubach w USA. To tam dowiedzieli się o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Wrócili, gdy było można (poza Andrzejem Zielińskim), ale do 1987 r. nie występowali. W końcu tęsknota za estradą okazała się silniejsza. I występują do dziś, czasem już razem z wnukami...
Małgorzata Sienkiewicz