Solistka w duecie
To jej rok. Małgorzata Kożuchowska wyszła za mąż za dziennikarza "Panoramy" Bartka Wróblewskiego, zagrała w głośnym filmie Senność. Jest gwiazdą trzech <a href="http://www.swiatseriali.pl" target="_blank">seriali</a>. Spełniła prawie wszystkie marzenia. Więc teraz marzy o Wigilii w górach, przy kominku, świecach. I o tym, żeby dla bliskich mieć czas. Nie tylko w Boże Narodzenie.
Małgorzata Kożuchowska: To nie będą pierwsze wspólne święta. Choć na pewno fakt, że staliśmy się mężem i żoną, ma znaczenie. Jesteśmy rodziną. Cały grudzień to dla mnie wyjątkowy czas. Najpierw jest adwent, okres oczekiwania, wyciszenia, refleksji. Zadaję sobie pytania, jak minął rok, czy czegoś po drodze nie przeoczyłam, nie zgubiłam. A potem Boże Narodzenie, święta, na które od dziecka czekam najbardziej.
Rok temu zorganizowałaś wigilię u siebie w Warszawie?
Przyjechali rodzice, dwie siostry z mężami i dziećmi, w sumie osiem osób. Bartek miał tego wieczoru dyżur w pracy i dwie wigilijne kolacje. A jego rodzina odwiedziła nas w pierwszy dzień świąt. W domu było pełno i gwarno.
Lubisz to?
Bardzo. Czuję, jakbym znów miała jedenaście lat i razem z siostrami pomagała mamie w kuchni, a ona, zaglądając przez ramię, mówi: "Więcej cukru, trzeba drobniej kroić, uważaj, przypalisz!". Wraca poczucie absolutnego bezpieczeństwa, jakie może mieć tylko dziecko. W tamte święta nie mogłam się nacieszyć, że mam wokół siebie bliskich. I paradoksalnie poczułam, jak mi ich na co dzień brakuje.
Miałaś tradycyjny dom?
Rozumiem, że ty przetworów nie robisz.
Brakuje czasu, zresztą nawet nie wiem, czybym potrafiła. Ale słoiki z przetworami mam, przywożę od mamy.
A jak u Ciebie z wigilijnymi potrawami?
Ugotuję barszcz, zrobię uszka, upiekę ciasto. Kłopot mogłabym mieć z rybami. Ale ja w kuchni tylko pomagam, bo od zawsze odpowiadam w rodzinie za wystrój. Rok temu po choinkę pojechaliśmy z tatą. Kupiliśmy lampki, ozdoby. Celowo tuż przed Wigilią. Denerwuje mnie, że Boże Narodzenie zaczyna się w sklepach na początku listopada.
A jak wyglądałyby twoje wymarzone święta?
Od dawna mam pomysł, żeby je spędzić w górach. Żeby zebrała się cała rodzina. Żeby koniecznie były te wszystkie tradycyjne elementy: kominek, świece, renifery. Za oknem góry, śnieg, my w środku śpiewamy kolędy. W tym roku pewnie już nie uda się zrealizować tego planu.
Nie chcecie wyrwać się z mężem we dwoje?
Wyjeżdżamy między świętami a sylwestrem. Rok temu byliśmy w Chamonix. Bartek jeździ na snowboardzie, ja na nartach. Nie jestem superzawodniczką, więc te wyprawy sporo mnie kosztują. Wyciągam się na szczyt, patrzę w dół i myślę: kurczę, tym razem nie zjadę. Ale jakoś pokonuję strach i na dole jestem dumna. I to mnie kręci.
Opowiadasz o świętach beztrosko. Nigdy nie były dla ciebie trudne?
Jeden raz coś mi się zawaliło tuż przed świętami. Pojechałam do rodziców, do Torunia. Były tam także siostry. Wszyscy zrozumieli, że jest mi źle, ale nie rozczulali się. Były za to wspólne rozmowy, żarty, wspomnienia. Dali mi odczuć, że są ze mną. Pomogli w prosty i skuteczny sposób.
Na kłopoty najlepsza rodzina?
Zdecydowanie tak. Jestem silną osobą. Zwykle sama sobie radzę z nastrojami. Choć kiedy potrzebuję się wyżalić, dzwonię do mamy do Torunia, ona ma dystans, a poza tym rozumie bez słów. Jest osobą, do której mam największe zaufanie, co nie oznacza, że między nami zawsze była idylla.
W czym się różniłyście?
Kiedy powiedziałam, że chcę zdawać do szkoły teatralnej, mama była ostrożna. Bała się. Wiedziała, że aktorce nie jest w życiu łatwo. Potem już na studiach przyglądała mi się uważnie. Pamiętam, jak po drugim roku pojechałam do Nowego Jorku na warsztaty musicalowe. Kiedy się skończyły, rozgorączkowana i w euforii wróciłam do domu. Nie wiem, z jakich powodów, może przez zagapienie, a może dlatego, że miałam niewiele pieniędzy, nic nie przywiozłam siostrom. Mama słuchała moich opowieści, a potem powiedziała: "Widzę, że wchłonął cię świat aktorski". Zabrzmiało gorzko. Natychmiast przywróciła mnie do pionu.
Tata się z nią zgadzał?
On od początku był dumny, że córka chce zostać aktorką. Kocha mnie w wyjątkowy sposób, bo jestem jego pierworodną córą. Dużą część dzieciństwa spędzałam z nim. Wkładał mnie do koszyka na rowerze, a jak trochę podrosłam, sadzał na siodełku i jechaliśmy na ryby. On siedział z wędką, ja chodziłam po lesie.
Roman Praszyński
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru Twojego STYLU.
Więcej przeczytasz na www.styl24.pl