Szczęściu trzeba dać szansę

Piosenkarka, aktorka, a także - choć temu zaprzecza - prezenterka. Katarzyna Skrzynecka opowiada o modzie, nagości pod stertą celofanów i sukcesie.

article cover
MWMedia

Katarzyna Skrzynecka: Nie śmiem nazywać się prezenterem telewizyjnym. Jestem aktorką i piosenkarką. Tym bardziej było dla mnie wielką niespodzianką, kiedy producenci programu "Taniec z gwiazdami" zaproponowali mi jego poprowadzenie. To wielka odpowiedzialność i miło mi, że ktoś obdarzył mnie tak wielkim zaufaniem. Na początku był to niewyobrażalny stres. Po pierwszym odcinku, jakoś dalej poszło...

Czy lubi Pani taniec?

Taniec sam w sobie jest pięknem. Szczególnie ten zatańczony w parze jest wyrazem ludzkich emocji - wzruszeń, uwodzenia, miłości, gry między mężczyzną a kobietą. Za każdym razem jest opowieścią jakiejś historii. Ale program, który prowadziłam oprócz eleganckiej i dobrej rozrywki niesie w sobie dużo witalnej energii i bardzo pozytywne przesłanie - że każdy w życiu może coś zwariowanego popełnić, niezależnie od tego, czy ma 20, 40 czy 60 lat. Może się na przykład nauczyć pięknie tańczyć i znaleźć w tym wielką radość.

Czy Polki umieją się dobrze ubrać?

Polki są eleganckie i szykowne. I mam wrażenie, że trzymają się obowiązujących trendów. Ale trzeba pamiętać, że nie wszystko co modne jest ładne, nie każdemu przystoi i nie do każdego pasuje.

Nie należy podążać ślepo za modą. Każda z nas ma jakieś ciało, jakąś sylwetkę i trzeba umieć ubrać się tak, żeby jakieś ewentualne mankamenty swojej sylwetki w tym ubiorze ukryć. A niekoniecznie wszystko co jest modne, wygląda dobrze na danej sylwetce. Trzeba ubierając się o tym pamiętać.

A jak określi Pani swój styl?

Nigdy nie miałam wypracowanego jednego stylu, bo to zależy od okoliczności. Bardzo lubię kobiece sukienki, szpilki, rzeczy z lekką domieszką seksapilu. Na co dzień biegam w rzeczach sportowych, w bojówkach, glanach, skórzanych kurtkach, płaszczach, bo jestem osobą bardzo aktywną i ciężko byłoby mi poruszać się w kostiumie czy marynarce.

Ale nawet jeżeli mam na sobie zestaw męski, to jest w nim jakiś kobiecy szczegół - bluzka z ładnym dekoltem czy seksowny, który odsłania kawałek brzuszka, żeby widać było, że jest tam kobieta, nie żołnierz. Nawet w stylu sportowym warto podkreślić kobiecość. Lubię rzeczy proste, wygodne, eleganckie i z jakimś pomysłem.

Czym była dla Pani sesja w "Playboyu"?

Szczerze mówiąc sesja w "Playboyu" nie była mi do niczego potrzebna. Nie mam potrzeby pokazywać całemu światu mojego nagiego ciała, świecić gołym biustem i chwalić się, że go mam. Zaproszenie do tej sesji potraktowałam jako kolejne wyzwanie artystyczne.

Zgodziłam się pozować nago pod takim warunkiem, że układ ciała na zdjęciach, ewentualnie elementy scenografii (robiliśmy wszytko w naturze i w plenerze, czyli posługiwaliśmy się naturalną scenografią roślinną) będą tak ułożone, że będą przysłaniały te intymne fragmenty, których ja nie mam ochoty pokazywać na zdjęciach.

W efekcie na fotografiach było widać, że kobieta jest naga, ale to, co przysłoniłoby bikini, przysłonił listek, kawałek roślinki czy trawy. Myślę że można zrobić walor z odsłoniętego, nagiego, kobiecego ciała, ale nie epatować tą nagością zanadto. Mnie to by peszyło. To jest moja intymność, którą zachowuje dla mojego domu i jedynej intymnej bliskości, nie potrzebuję się koniecznie publicznie obnażać.

Podobny stosunek ma Pani do tak zwanych "scen rozbieranych" w filmie?

Dokładnie taki sam. W filmach unikam rozbierania się. Zawsze starałam się tak uzgodnić to z reżyserem, żeby scena mogła być zagrana bez nagości czy biegania z gołym biustem.

Czy piękno wobec tego powinno być tajemnicze?

Myślę, że ta sesja w "Playboyu" była wyrazem mojej opinii o nagości i kobiecości. Zawsze uważałam, że kobieta w ładnej zmysłowej bieliźnie czy seksownej sukience, która uchyla rąbek tajemnicy, odsłania nogę czy część piersi jest dla większości przedstawicieli płci przeciwnej o wiele bardziej pociągająca i zmysłowa, budząca jakieś wyobrażenia niż przysłowiowa goła baba, która stanie na golasa i już nie ma z niej co zdjąć. Smak na tort wzrasta wtedy, gdy ten tort musimy odpakować z kolejnych celofanów.

Czy jest jakaś recepta na sukces?

Najważniejsze są trzy elementy. Praca, talent i predyspozycje psychicznie oraz szczęście. Żeby do czegoś dojść, trzeba naprawdę ciężko pracować, cały czas się uczyć i bardzo się starać. Trzeba być człowiekiem zdeterminowanym, cierpliwym i wytrwałym. Nie pozwalać, żeby po drodze jakieś porażki nas zabijały i odbierały nadzieję. A do tego trzeba mieć duży hart psychiczny.

Po trzecie - równie ważne - jest szczęście. Można mieć predyspozycje psychiczne i wielki talent, z którymi się człowiek rodzi, bardzo ciężko pracować i - nie osiągnąć nic, bo po prostu nie ma się szczęścia. Bo w odpowiednim momencie, człowiek, który mógłby nam pomóc zaistnieć w naszym zawodzie, akurat zauważył kogoś innego, kto stał obok. I to nie jest absolutnie moja wina, bo ja nie umiem mniej, nie jestem mniej zdolny, nie pracowałem mniej od tamtego, to po prostu łut szczęścia. Ale... temu łutowi szczęścia trzeba dawać szansę. To jak w dowcipie z Żydem, który skarżył się do swojego Pana Boga, "Panie Boże, dlaczego ty mi nigdy nie pozwolisz nic wygrać na loterii?!". A Pan Bóg na to: "Icek, ty mi daj szansę i ty kup los".

Czy łatwo wpada Pani w zły nastrój?

Jestem optymistką, czasami niepoprawną. Ktoś, kto mnie nie zna, może pomyśleć, że jestem roztrzepana, dziecinna, infantylna, ponieważ prawie zawsze chodzę uśmiechnięta. Każdy z nas ma problemy, ale ja staram się swoich kłopotów nie przenosić na innych ludzi. Mam w sobie wiele życzliwości i kompletnie dziecinnej wiary w to, że ludzie są dobrzy, tylko trzeba im dać w życiu szansę, by mogli to okazać. Tak mnie wychowali moi rodzice, tego mnie uczyli, gdy byłam małą Skrzynką i tego staram się w życiu trzymać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas