Ten zawód jest próżny

Rozmowa z Tomaszem Bednarkiem, bardziej znanym jako Jacek Borecki z "Klanu"

article cover
INTERIA.PL

Tomasz Bednarek: Przypadki, że ktoś zachowuje się taki sposób, że narusza naszą prywatność to naprawdę incydentalne historie Znakomita większość przypadków to dowody sympatii i to jest miłe. Poza tym ten zawód jest próżny. Owszem są takie grupy teatralne, które grają tylko dla siebie nocą przy świetle księżyca, ale istotą tego zawodu jest to, żeby pokazywać się i żeby ktoś to oglądał. A jeśli jeszcze dostaje się oznaki sympatii w postaci braw, czy innych gestów mówiących, że jest się rozpoznawanym, to każdy aktor to lubi.

Jest pan kojarzony głównie z rolą Jacka z "Klanu". Czy ta rola pana nie męczy?

Tomasz Bednarek: Ona na pewno mnie nieco ogranicza. Ogranicza to jak jestem postrzegany. Czuję to i często słyszę takie głosy: "bo ty inteligentnie wyglądasz, bo ty się kojarzysz z prawnikiem, albo z adwokatem". Natomiast za granicą zagrałem parę bardzo fajnych ról i to wcale nie byli gładcy chłopcy, którzy są mili tylko wręcz przeciwnie. To wymaga innego spojrzenia, a tutaj wiadomo, że mój wizerunek jest już od lat mocno zakorzeniony w świadomości innych. Jest to pewnego rodzaju szuflada.

A gdzie pan grał za granicą?

Tomasz Bednarek: W Niemczech, we Francji no i ostatnio najczęściej w Wielkiej Brytanii.

Czyli łatwiej jest poza własnym podwórkiem?

Tomasz Bednarek: Okazuje się, że tak. Na pewno bardziej różnorodnie, ponieważ tam nie oglądają polskich telenoweli i nie mają takich skojarzeń. Po prostu za każdym razem odbywają się zdjęcia próbne i tą drogą dochodzi do obsadzenia roli. Nigdy nie odbywa się to po żadnych układach, koneksjach czy znajomościach. Pewnie świeże spojrzenie decyduje o tym, że dostałem takie a nie inne propozycje. No i jeszcze teatr jest taką furtką. W przedstawieniu "Trzy kobiety" gram szaleńca. To jest świetne ćwiczenie warsztatowe. Słyszę też bardzo miłe głosy od znajomych i nieznajomych. Zdarza się też, że znajomi powtarzają mi czyjeś słowa: "jesteśmy w szoku, nie wiedzieliśmy, że on potrafi tak zagrać". To jest bardzo miłe.

Czy lepiej się pan czuje w teatrze niż w serialu?

Tomasz Bednarek: Po prostu zupełnie inaczej. Ja uwielbiam pracować przy filmie, nawet przy serialu. Bardzo dobrze czuję się przed kamerą i w ogóle lubię tę pracę. To jest też inny rodzaj skupienia - na tu i na teraz. Dajemy z siebie sto procent na jedno czy drugie ujęcie i koniec. Zapominamy o tym i nigdy więcej do tego nie wracamy. W teatrze jest inaczej. W teatrze można pewne rzeczy sprawdzać, wiadomo, że jest pewna powtarzalność. Każdego wieczoru jest inna publiczność, jest kontakt z żywym odbiorcą i w związku z tym każde przedstawienie jest inne. Widać to również po tym, jak jest odbierane Natomiast ja miałem dosyć sporą przerwę w pracy w teatrze i teraz uważam, że to błąd w moim życiorysie. Teraz znowu wróciłem do teatru, bo uważam, że to jest genialna praktyka i nie wolno od tego uciekać.

Dużo pan również dubbinguje...

Tomasz Bednarek: Tak. Ostatnio nastąpił pewien renesans i troszeczkę łaskawiej patrzy się na dubbing. Pamiętam, że jak zaczynałem w dubbingu to ci, którzy grali w dubbingu byli traktowani przez innych kolegów trochę jak aktorzy drugiej kategorii. Teraz na szczęście dzięki dużym produkcjom, które się pojawiły i dzięki poszukiwaniu naprawdę gwiazdorskich obsad ludzie zaczęli patrzeć na dubbing zupełnie inaczej. Okazuje się, że można w świadomości widza funkcjonować bardzo pozytywnie. Na przykład dzięki temu, że zagrałem, a raczej pożyczyłem głos bohaterowi Ulicy Sezamkowej Elmo, czy Ciastkowi we wszystkich częściach Shreka, mam swoje fankluby, które powstały właśnie w związku z tymi rolami. Zresztą dostaję na swoją skrzynkę mailową mnóstwo listów od rodziców, którzy piszą takie rzeczy, że nie wiem czy wypada mi o tym mówić. Jeden z listów, który mnie mocno poruszył napisał ojciec niepełnosprawnej dziewczynki. Dziękował mi szalenie za tę rolę, bo ona jest w stanie jeść tylko przy Świecie Elma. Rodzice mają ogromny problem z tym, żeby normalnie żeby odżywiać to dziecko. Natomiast ten bohater powoduje, że ona się odblokowuje i normalnie funkcjonuje. To są rzeczy zupełnie kosmiczne, bo człowiek to robi zupełnie nie mając świadomości, jak ważne jest to dla kogoś innego .

Czy dubbing jest trudniejszy niż granie normalnych ról?

Tomasz Bednarek: Na pewno jest trudniejszy, oczywiście że tak. Poza tym te role są już zagrane przez kogoś i my się musimy w to wpasować, po pierwsze z naszym językiem, który jest kompletnie inny. Musimy wpasować się w rytmie,w artykulacji, ale musimy też odtworzyć emocje. To wszystko musi się zgadzać z obrazem. Jest tu bardzo dużo technicznych rzeczy, w których się trzeba zmieścić i nie wszyscy sobie z tym radzą. A poza tym, żeby to było prawdziwe i właściwie uwidocznione to trzeba normalnie zagrać. Oczywiście jest szalenie trudno, nie można się poruszać - są mikrofony i to wszystko słychać. Trzeba zmieścić się w tym, co zostało przez kogoś narysowane no i oczywiście dodać jakiś rys od siebie. Myślę, że największy sukces polega na tym żeby było takie samo jak pierwowzór ale jednak trochę inne, a zarazem wiarygodne. To jest na pewno bardzo trudne.

Uprawia pan też sport. Od dawna pan gra w tenisa?

Tomasz Bednarek: Od czterech lat, ale na początku to było tylko granie turniejów i może raz w sezonie jakaś lekcja z trenerem. To były tylko takie protezy grania. Solidnie się za to wziąłem od początku sezonu wiosennego, czyli od marca.

Co jest takiego w tenisie, że aktorzy tak chętnie w niego grają?

Tomasz Bednarek: Mnie się ten sport bardzo podoba dlatego, że to jest gra przede wszystkim z samym sobą. Można być technicznie nie źle przygotowanym i przegrać. Ja jestem kompletnie beznadziejnym przypadkiem psychola tenisowego - wychodzę na turniej i dostaję takiego poplątania umysłu że przegrywam. Zdarza mi się przegrywać z zawodnikami, z którymi normalnie na sparingach z łatwością wygrywam. W przeciwieństwie do sportów drużynowych niczego nie można zwalić na drużynę. Jeżeli jest zwycięstwo to jest to moje zwycięstwo, a jeżeli porażka to moja porażka. I tyle. To jest sport, który wymaga szalonej dyscypliny i koncentracji. To jest piękne.

A jakie inne sporty pan lubi?

Tomasz Bednarek: Jazda konna i skoki. W tej dziedzinie mam o wiele większe sukcesy niż w tenisie. Mogę się pochwalić tytułem mistrza polski w skokach przez przeszkody. Jeżdżę także z kaskaderami konnymi w stowarzyszeniu historycznym. No i tu też mam sporo osiągnięć. Robię różne dziwne rzeczy na koniach, takie jak jazda bokiem, czy pod koniem, wskakiwanie lub zeskakiwanie. To mi sprawia ogromną przyjemność i naprawdę nie źle się w tym czuję.

Przydałaby się panu rola, w której można wykorzystać te umiejętności...

Tomasz Bednarek: Tak. Pewnie, że by się przydała. W stajni, w której jeżdżę, często robi się przygotowania przed filmami. Najczęściej na castingach koledzy opowiadają, że jeżdżą a potem przyjeżdżają właśnie do tej stajni i okazuje się jakie mają umiejętności. Ale z pewnością taka rola byłaby fajna, bo jestem do tego dobrze przygotowany. Wsiadam i mogę jechać. Operowanie bronią białą, lancą czy szablą nie stanowi dla mnie żadnego problemu.

Z Tomaszem Bednarkiem rozmawiała Izabela Grelowska

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas