Tomasz Kammel opowiedział o największych wpadkach

Popularny prezenter był gościem Joanny Koroniewskiej i Macieja Dowbora w ich instagramowym cyklu #domówkaudowborów. Spotkanie stało się okazją do powspominania imprez, które panowie mieli okazję prowadzić, ale również związanych z nimi wpadek.

Tomasz Kammel jest jednym z najpopularniejszych prezenterów
Tomasz Kammel jest jednym z najpopularniejszych prezenterówAndras SzilagyiMWMedia

Tomasz Kammel przyznał, że szczególnym miejscem zawsze jest dla niego, pozostająca obecnie w remoncie, Sala Kongresowa.

- Ona pachnie dziesiątkami lat, które ma. Stoisz w tym samym miejscu i ugniatasz ten sam parkiet, który ugniatał Mick Jagger. Zawsze myślę o tym, ilu niesamowitych ludzi tam stało przed mną - powiedział. Prowadzący zdradził również, że to właśnie w Sali Kongresowej odbyła się impreza, podczas której zaliczył jedną z najpoważniejszych wpadek.

- Ta historia potwierdza to, co zawsze mówię, czyli że w naszym zawodzie mikrofon jest tym samym, co karabin w wojsku. Bez względu na to, czy jest nabity czy nie, zawsze myśl, że jest włączony. Na tej imprezie zapowiadałem gościa, który miał być objawieniem, hitem, ratunkiem dla firmy, która miała złe wyniki, nowym dyrektorem, który miał podnieść wszystkich pracowników na duchu. Wygłosił płomienne przemówienie, miał mikrofon nagłówny, schodzi ze sceny, na sali owacje, i nagle w głośnikach słychać jego głos: "Z takimi baranami, to już ja widzę, jak my damy radę" - wspominał dziennikarz.

Przyznał też, że nie miał pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji.

- To był najszybszy proces myślowy w moim życiu. Nie powiedziałem nic i jakby nigdy nic, z kamienną twarzą skupiłem się na robocie i zapowiedziałem kolejny punkt programu - wyznał. I dodał, że później dowiedział się, że wystąpienie dyrektora miało konsekwencje.

- Po tym, co zrobił, stracił tę robotę, nie narobił się w tej firmie - podsumował.

Potem Kammel przypomniał również największą gafę, jaką sam popełnił. Miało to miejsce na Festiwalu w Sopocie, przed występem Heleny Vondrackovej.

- Na próbie umówiliśmy się, że przed jej występem przeprowadzę wywiad i zacznę słowami: "Pani pierwszy wielki występ w Sopocie miał miejsce w 1976 roku". Potem już podczas koncertu, stoję na scenie, adrenalina, wychodzi Helena, ja mówię, jak ustaliliśmy, że pierwszy występ w 1976, a ona nagle, że nie, że w 1971 - opowiedział Kammel. Ta zmiana w scenariuszu, a także buczenie publiczności, tak bardzo wybiły go z rytmu, że powiedział coś, czego szybko pożałował.

- Moja intuicja gówniarska mi to podpowiedziała. Powiedziałem: Tak, to prawda, 71, tylko, że ja tego nie pamiętam, bo wtedy dopiero się urodziłem. Tomasz Kammel dodał, że reakcje publiczności były podzielone, część osób nadal buczała, a część biła mu brawo.

W dalszej części rozmowy Maciej Dowbor zauważył, że jedną z najczęstszych wpadek konferansjerów, którzy prowadzą dużo imprez, jest mylenie miast, w których występują. Przyznał, że sam miał taką sytuację.

- Prowadziłem dwie imprezy w krótkim odstępie czasu. Pierwsza była w Sopocie i wbiłem sobie do głowy, że witam widzów w Sopocie. Tydzień później publiczność na imprezie w Ostrołęce też pozdrowiłem z Sopotu. W Ostrołęce długi czas byłem spalony - żartował Dowbor.

Tomasz Kammel wyjaśnił, że wspomniana wpadka to częsty problem artystów, którzy przebywają w trasie, koncertują dzień po dniu i prawie nie wychodzą z busa.

- W trasie bardzo łatwo się pomylić. Sam kilkanaście lat temu byłem w trasie z Reni Jusis i przez trzy tygodnie występowaliśmy codziennie gdzie indziej. Tylko cud sprawił, że będąc w Szczecinie, nie pozdrowiłem publiczności z Częstochowy - podsumował Kammel.

PAP life
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas