Urwis od Józefowiczów
Strzelał z łuku do samochodów, chował się w kapuście, gdy szukało go całe miasto. Rodzice mieli z nim urwanie głowy!
"Naprawialiśmy płoty, porządkowaliśmy podwórka, a potem zostawialiśmy kartkę z odciśniętą czarną dłonią", wspomina. Chłopiec lubił pomagać innym, ale do aniołka było mu bardzo daleko! "Pewnego razu wróciłem do domu w asyście milicji", mówi z dumą. Został przyłapany, jak strzelał z łuku do przejeżdżających samochodów!
Potem tłumaczył, że był Indianinem, a przejeżdżające samochody - pędzącymi bawołami. Rodzice mieli z nim prawdziwe urwanie głowy! Zresztą ich drugi syn Andrzej, starszy od Janusza o półtora roku, też aniołkiem nie był. "Gdy podrośliśmy, mieliśmy z bratem taki układ, że ja zaczynałem bójki, a Andrzej je kończył", śmieje się Janusz. I dodaje: "Mój ojciec był człowiekiem spokojnym i opanowanym. Za to mama była prawdziwym wulkanem energii. Widać temperament odziedziczyliśmy po niej".
Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 7 listopada!