W życiu jak w dżudo: Ustąpisz - zwyciężysz

- Pojechałam na zawody w Planicy. Wpadliśmy z Kamilem na siebie. Oboje poczuliśmy, że każde z nas trafiło na tę swoją drugą połówkę jabłka. Z Ewą Bilan-Stoch, fotografikiem, fanką sztuk walki i żoną najlepszego polskiego skoczka narciarskiego Kamila Stocha, rozmawia Majka Lisińska-Kozioł.

Ewa Bilan-Stoch i Kamil Stoch_fot.Jacek Kozioł
Ewa Bilan-Stoch i Kamil Stoch_fot.Jacek KoziołEast News

Ewa Bilan-Stoch: - To dosyć ciekawa historia, bo chociaż oboje jesteśmy z Zakopanego, poznaliśmy się w Planicy, 900 kilometrów od miejsca zamieszkania. Pojechałam tam na zawody, żeby zrobić zdjęcia skoczkom narciarskim. Wpadliśmy z Kamilem na siebie. Potem, już w trakcie rozmowy, okazało się, że chodziliśmy do jednej szkoły. Jestem starsza od Kamila o dwa lata. Ja byłam w liceum, on w gimnazjum, ale kompletnie go z tamtych czasów nie kojarzę.

No, dobrze, więc jest pani w Planicy, Kamil też tam jest i co? Od razu zaiskrzyło?

- Tak właśnie było. Oboje poczuliśmy, że każde z nas trafiło na tę swoją drugą połówkę jabłka.

Jak się Kamil oświadczył? Długo musiał się starać o pani rękę?

- Oświadczył się dokładnie w tym miejscu, w którym się poznaliśmy, czyli na ulicy w Kranjskiej Gorze. Nie zwracał uwagi na to, że ludzie patrzą, uklęknął i zapytał, czy zechcę zostać jego żoną. To było dokładnie trzy lata po tym, jak spotkaliśmy się tam pierwszy raz.

Oświadczyny panią zaskoczyły?

- Po cichutku liczyłam, że to się stanie w niedalekiej przyszłości, ale były niespodzianką. I to, że zdarzyły się w Planicy, w piękny wieczór... Było jak w bajce.

Przez ostatni rok mieszkaliście - już jako małżeństwo - w Proszowicach.

- Kamil kończył studia w krakowskiej AWF, ja swoje drugie, fotograficzne. Było nam tam po prostu wygodniej i bliżej na uczelnię; Kamilowi na jego, a mnie na moją. Teraz przeprowadzamy się do własnego mieszkania. W Zakopanem.

- Skończyłam Uniwersytet Pedagogiczny, wychowanie obronne. Planowałam zostać żołnierzem, ale to się zmieniło, od kiedy poznałam Kamila.

Kto ma więcej do powiedzenia przy urządzaniu wnętrza, dobieraniu dodatków?

- Kamil zdaje się na mnie. Ale nie jest tak, że robię to, co chcę. Konsultujemy ważniejsze zakupy. To ma być nasze wspólne mieszkanie. Na szczęście mamy podobny gust.

Zawiesi pani na ścianach zdjęcia swojego autorstwa?

- Jedno na pewno. To będzie elf śpiący na drzewie.

Ostatnio odwiedziliście z mężem pierwszy Fan Klub Kamila Stocha. Dlaczego powstał w Proszowicach?

- Ludzie nas znają, a Kamilowi kibicują. Było fantastycznie. Fajnie, że ktoś wpadł na pomysł, żeby docenić osiągnięcia i ambicje męża.

Zawodowo zajmuje się pani fotografowaniem. Praca dyplomowa w Szkole Kreatywnej Fotografii nosiła tytuł "Po drugiej stronie. Seria autoportretów". To z pewnością nie są zdjęcia reporterskie, jak te zrobione parę lat temu na zawodach w Planicy.

Kamil to góral rodem z Zębu, sportowiec twardo stąpający po ziemi. Czy potrafi docenić artystyczne zdjęcia, które pani wykonuje?

- Kamil bardzo się wyrobił pod względem wrażliwości na sztukę. Stopniowo przekonywał się o tym, że wokół nas jest nie tylko świat sportu. Dziś dostrzega szczegóły pozasportowej rzeczywistości. Stał się nawet krytykiem moich prac, potrafi udzielić konstruktywnych rad, które często biorę pod uwagę. Bardzo mi tym imponuje. Poza tym, co sobie niezwykle cenię, mąż mnie wspiera, bez względu na to, jak szalone są moje pomysły fotograficzne. Nie obrusza się słysząc, co zamierzam i zawsze mogę liczyć u niego na tzw. kopa na szczęście.

Ujawniła się w nim zatem artystyczna wrażliwość.

- Sądzę, że zawsze w nim była, ale nie potrafił się otworzyć na życie kulturalne i dlatego w nim nie uczestniczył. Pamiętam, że jeszcze jakiś czas temu był sceptycznie nastawiony, na przykład do opery. Teraz sam kupuje bilety na recitale szopenowskie.

Kamil Stoch na zawodach w Szczyrku 20.07.2011_fot. Łukasz Kalinowski
East News

- Jeśli odbywają się w Zakopanem, to jestem zawsze, no i jeżdżę do Planicy.

Weszła pani kiedyś na skocznię, na samą górę, żeby zobaczyć świat z perspektywy skoczka narciarskiego?

- Byłam i powiem pani, że Planica zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Nogi się pode mnę ugięły, ale widok może zachwycić. Na pewno jednak nie zdecydowałabym się skoczyć stamtąd, co ja mówię, nawet zjechać bym się nie odważyła.

To jak się pani czuje, gdy Kamil wybija się z progu. Wie pani, że pofrunie wysoko, że wystarczy jakiś fałszywy podmuch wiatru, jakiś błąd i... wszystko może się zdarzyć. Serce pani nie drży?

- Ufam jego umiejętnościom i ufam temu, co robi przez całe życie. Nie umieram więc ze strachu. Ale oczywiście trochę się denerwuję przed każdym jego startem, bo chcę, żeby mu się udało jak najlepiej wypaść.

Jest pani kibicem męża?

- Chyba najwierniejszym. Skoki to jest jego życie, więc jakże bym mogła się tym nie interesować. Uważam, że takie wzajemne zainteresowanie swoimi pasjami i wspieranie się w ich realizacji bardzo zbliża ludzi.

Od kilku lat obserwuję karierę Kamila Stocha i samego Kamila. Odnoszę wrażenie, że zmężniał, wydoroślał.

- To prawda, a dla mnie jest to niesamowite tym bardziej, że ja tę jego przemianę z chłopaka, w którym się zakochałam ponad pięć lat temu - w dorosłego mężczyznę, który został moim mężem, widzę każdego dnia. I czuję się przy moim mężczyźnie nie tylko szczęśliwa, ale też bezpieczna.

Czy mąż nadal potrafi Panią zaskakiwać?

- Owszem, zwłaszcza że doskonale wie, jak uwielbiam niespodzianki. Nawet te najmniejsze.

Ostatnie zaskoczenie?

- To była kolacja z okazji rocznicy ślubu (Stochowie pobrali się 7 sierpnia 2010 roku - przyp. MLK). Wyglądało to na zwykły wypad z Zakopanego do Krakowa. A tym czasem poszliśmy na kolację do "Wierzynka". Czułam się wyjątkowo.

Takie gesty panią ujmują?

- Kamil często stara się właśnie takimi gestami wynagrodzić mi chwile, których nie spędzamy razem. Nie oczekuję tego, ale jest to bardzo miłe. Łatwiej mi potem przetrzymać dni, kiedy go nie ma, bo zostają w zanadrzu miłe wspomnienia.

Mąż jest bałaganiarzem?

- Mniejszym niż ja, szczerze mówiąc.

Znalazłam informację dotyczącą pani zamiłowań sportowych, które mnie trochę zaskoczyły. Podano tam, że jest pani fanką dżudo.

- Jestem nie tylko fanką, znam tę dyscyplinę doskonale, bo przez dziesięć lat ją uprawiałam. Nie da się więc ukryć, że w połowie moja dusza jest duszą sportowca. Niestety, liczne kontuzje wykluczyły mnie z tego sportu, z czym jest mi się trudno do dzisiaj pogodzić. Doskonale natomiast rozumiem emocje, jakie towarzyszą mężowi przed i w czasie startu.

Pani, taka filigranowa dziewczyna, artystka, i dżudo? Trudno sobie wyobrazić takie połączenie.

- A jednak ono ma miejsce. Zawsze mi się podobały sporty walki. Najpierw trenowałam karate, potem troszeczkę kung-fu. No a dżudo po prostu mnie zauroczyło. Kibicuję tej dyscyplinie do dzisiaj, oglądam zawody. Razem z Kamilem oglądamy. Wytłumaczyłam mu zasady obowiązujące w tym sporcie i bardzo mu się moja ulubiona dyscyplina spodobała.

- Myślę, że jesteśmy zgraną parą.

Mam wrażenie, że Kamil woli się pani nie narażać?

- Nie próbuje, na szczęście. Na szczęście dla niego.

- A co jest najtrudniejsze w życiu żony tak popularnego sportowca jak Kamil Stoch? Telefony od wielbicielek, prośby o zdjęcia, piski fanek, jego nieobecność w domu, to że trzeba sobie radzić samej z nagłymi naprawami, wbijaniem gwoździ...

- Radzę sobie ze wszystkim, przynajmniej na razie. Ale myślę, że najtrudniejsze jest przetrwanie jego długiej nieobecności. Na przykład zrobię zdjęcie i już bym chciała poznać zdanie męża, opowiedzieć, jak powstało, a jego akurat nie ma. Co do fanek... No cóż, taki już jego los. Na ogół przejawy sympatii są bardzo miłe. Na razie nie jest to denerwujące, raczej zabawne.

Czy kiedyś porównywano panią do Izabeli Małysz, tak jak Kamila Stocha do Adama Małysza?

- W przypadku Kamila rzeczywiście były takie sytuacje, ale teraz już jest ich mniej. Mnie nie porównywano do Izy Małysz, a jeśli nawet by tak było, uważam, że mam tak wyrazistą osobowość, że bym się wybroniła.

A gotowanie, sprzątanie, zakupy - dzielicie czy wszystko należy do pani?

- Jeśli akurat jestem sama, wszystkie sprawy domowe spadają na mnie. Nawet przytwierdzanie karniszy oraz skręcanie półek. Ale w tym jestem dobra i nie boję się takich zadań.

A gotowanie?

- Gdy wypada kolej Kamila, to woli mnie zabrać do restauracji.

Czym może pani poprawić mężowi humor, jeśli zajdzie taka potrzeba?

- Dobrze działa słodki deser, lody, owoce no i rosół z makaronem.

A zakupy? Czy to pani ulubione zajęcie? Potrafi pani wydać dużo, dużo pieniędzy na ciuchy i kosmetyki?

- Chyba jestem nietypowa, bo nie wydaję dużo, no, chyba że chodzi o sprzęt fotograficzny. Czasem pozwalam sobie na jego uzupełnienie. Wtedy trochę wydaję, bo obiektywy i inne akcesoria do canona są drogie.

- Jeśli mu coś wpadnie w oko - kupuje. Ale często wybieramy ubrania razem. Lubię, żeby czuł się dobrze w tym, co nosi.

Czasami coś tam dla Kamila kupuje mój brat, bo mają podobny gust i rozmiar.

A pani dostaje bluzeczki, spódnice, płaszcze od męża?

- O nie, to by nie przeszło. Sama kupuję sobie ubrania.

Biżuterię?

- Dostaję od męża, ale też woli się upewnić, czy mi się to lub tamto podoba. Jednak nie zdarza się to często, bo nie należę do kobiet, które chodzą obwieszone biżuterią.

W czym się przejawia góralska natura Kamila, bo mówi się, że góral, jak to góral, jest zdolny i do bitki, i do wypitki...

- Jak na razie ujawniły się same pozytywne cechy góralskiej natury mojego męża, a więc rodzinność, pracowitość, wrażliwość i poczucie humoru.

Skoczek Stoch ma coraz lepsze wyniki, coraz więcej wygranych konkursów na koncie i jest popularny. Czy nie obawia się pani Stochomanii? Tego, że wścibscy dziennikarze będą wam zaglądać nawet do alkowy.

- Raczej nie. Myślę, że da się ułożyć dobre kontakty z dziennikarzami. O pewnych rzeczach można powiedzieć, o innych nie i tyle. Gdy braliśmy ślub, fotoreporterzy robili zdjęcia i one ukazały się w gazetach. Te, które były zrobione przez naszych fotografów są tylko nasze.

- Jeśli ma się zdrowy rozsądek i osobowość - wszystko można ustalić po myśli obu stron. Tak sadzę, choć przyznam, że nie miałam zbyt wielu kontaktów z dziennikarzami, więc nie mam też zbyt wielkich doświadczeń.

Prowadzi pani auto?

- Owszem. Bardzo lubię jeździć samochodem.

I wozi pani męża na prawym fotelu?

- Nawet dosyć często. Kamil twierdzi, że w miejskiej dżungli radzę sobie lepiej i woli się przesiąść na miejsce obok kierowcy.

Sprawia pani wrażenie osoby niezwykle opanowanej. Zdarza się, że wpada pani we wściekłość?

- Zdarza się, ale bardzo rzadko. Dżudo nauczyło mnie opanowania i trzymania nerwów na wodzy. Niektóre zasady obowiązujące w tym sporcie przenoszą się też na życie.

Które na przykład?

- Polecam tę: "Ustąp, a zwyciężysz".

Majka Lisińska-Kozioł

dziennikpolski24.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas