Wychowałam się w cudownym domu
Marzenia zawodowe, jak mówi, pięknie jej się spełniają. Życie osobiste jeszcze lepiej: "chciałam księcia, ale nie sądziłam, że może być tak dobrze". Dlatego stara się nie przesadzać z pragnieniami. "Wiele rzeczy musi zostać tak jak teraz".
Książę z bajki
Robi swoje. Trzy lata temu wzięła ślub z Adamem Mazanem, absolwentem teologii i historii sztuki. Poznali się na Ukrainie, gdzie obydwoje byli obserwatorami podczas wyborów. Posadzono ich koło siebie przy stole, razem wydawali mapki, paszporty i przydzielali miejsca w autobusie innym obserwatorom. Od tego czasu już się nie rozstali - od początku nie mieli wątpliwości, że chcą być razem. Mieszkają w domu pod Warszawą z dwoma psami ze schroniska: Brysią i Mambo.
Mój dom rodzinny kojarzy mi się z łagodnością i zapachem stopionego masła do klusek, pierogów leniwych czy makaronu z serem. Wychowywałam się w Gliwicach. Rodzice wspominają, że bardzo wcześnie potrafiłam bawić się sama, sama spokojnie zasypiałam. Dużo do siebie mówiłam, tylko gdy milkłam, zaczynali się niepokoić - to oznaczało, że na pewno coś zbroiłam.
Szczęśliwe dzieciństwo
Potrafiłam też się uprzeć, że w lecie chcę iść na sanki. Ciężko było mi wytłumaczyć, że się nie da. Miałam temperament, ale poza tym byłam dość grzeczna, wszystkiego ciekawa. Lubiłam szkołę, przedszkole, wyzwania, choć szybko się niecierpliwiłam. Może dlatego wszystkie uwagi w moim dzienniczku dotyczyły rozmawiania na lekcji. Trudno było mi usiedzieć w ławce przez 45 minut i jeszcze do tego nie zamienić ani słowa z koleżankami.
W mojej głowie tyle się przecież działo równolegle. Z dzieciństwa pamiętam wspólne budowanie z rodzicami domków na drzewach, wyprawy w góry, na kajaki, przeprawy po kamieniach przez rzekę, szukanie w lesie prezentów od wielkanocnego zajączka, śpiewanie w samochodzie. Zawsze uwielbiałam wspólne podróże. Do dziś lubię jazdę samochodem. Wycisza mnie, uspokaja.
Jadąc, słucham radia, mam wtedy czas tylko dla siebie. Gdy uczyłam się do matury i już nie mogłam się skupić, brałam od rodziców samochód i jechałam przed siebie przez godzinę. Wracałam i na nowo mogłam siadać do książek.
Bez buntu
Byłam szczęściarą, bo wychowywałam się w cudownym domu, w którym dominującym słowem było "zaufanie". Zaufanie do mnie, że nie kłamię, że się uczę, że się staram. Zawsze przebywałam w licznym towarzystwie znajomych moich rodziców i rodziny. Wspólnie wyjeżdżaliśmy na kajaki, narty, konie, łajby. Samotna wycieczka w góry do tej pory nie przyszłaby mi do głowy.
Tylko wśród ludzi czuję się naprawdę dobrze. Rodzice przekonywali mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych, że zawsze trzeba próbować, że warto marzyć. Pewnie dlatego nie przechodziłam typowego buntu nastolatki, choć był czas, gdy zamykałam się w łazience i płakałam, bo nie potrafiłam radzić sobie z emocjami.
Rodzice nie krzyczeli na mnie, ale byli konsekwentni. Rozumiałam, czego ode mnie wymagają, więc nie czułam się zagubiona czy zagrożona.
Nigdy nie miałam potrzeby negacji tego, jaki jest mój dom. To dzięki rodzicom mam taki, a nie inny stosunek do życia, do rzeczy. Myślę, że zdrowy, wyważony. Samochód jest po to, żeby go używać, dom po to, żeby w nim mieszkać. Jak się zrobi brudno, to pozamiatam, ale bałagan niespecjalnie mi przeszkadza.
To wielka umiejętność cenić to, co się ma, zarówno w sensie materialnym, jak i duchowym, i każdym innym, a jednocześnie nie być do tego fanatycznie przywiązanym. Moi rodzice to potrafią.
Być aktorką...
Zawsze wiedziałam, co chcę robić w życiu, konsekwentnie do tego dążyłam i nigdy nie pomyślałam o wybraniu innego zawodu. Chciałam być aktorką. Uczyłam się wierszyków na pamięć, przebierałam w sukienki mamy i robiłam w domu przedstawienia. Gdy szliśmy do kawiarni, wychodziłam na środek lokalu, kłaniałam się i recytowałam "Słonia Trąbalskiego".
Potem były spektakle w liceum, Policealna Szkoła Aktorska Doroty Pomykały w Katowicach i wreszcie akademia teatralna.
Jestem, poniekąd, "do wynajęcia". Jeśli jakaś postać jest w stanie mnie zainteresować, wzruszyć, rozśmieszyć, to oddaję jej na jakiś czas moje zmysły, ciało, umysł i serce, aby mogła swoją historię opowiedzieć ludziom w filmie czy w teatrze. To piękne móc stać się na moment kimś innym, żyć czyimś życiem, czuć to, co ktoś czuje. Jako aktorka jestem najszczęśliwsza, gdy wcielam się w postaci intrygujące i wartościowe. Marzenia zawodowe pięknie mi się spełniają. Chciałam być aktorką - jestem nią.
Marzenia się spełniają
Chciałam spróbować modelingu - przez jakiś czas byłam modelką. Chciałam współpracować z teatrem Montownia - rok potem zrobiłam z nim "Peer Gynta". Tak samo było z reżyserem Igorem Gorzkowskim - właśnie jesteśmy w trakcie prób do drugiego już spektaklu - "Trip '71", premiera w grudniu.
Pierwszym twórcą filmowym, który mnie absolutnie zafascynował, jeszcze w liceum, był Peter Greenaway. Nawet nie ośmieliłam się wtedy marzyć, że kiedyś u niego zagram! A on zaproponował mi rolę i dwa lata temu wystąpiłam w jego filmie "Straż nocna". Usłyszałam ostatnio, że reżyser Iwan Wyrypajew będzie robił swoją sztukę w Teatrze Narodowym. Nawet nie wypowiedziałam głośno życzenia, że bardzo bym chciała z nim pracować. Właśnie dostałam egzemplarz sztuki z propozycją roli...
Moja wygrana walka
Byłam chora na ziarnicę. Leczenie trwało prawie trzy lata. Rodzice sprawili, że się nie poddałam, wierzyłam w wyzdrowienie. Z perspektywy dorosłego człowieka widzę, że to, co dla mnie zrobili, było niewyobrażalne. Nie dali mi odczuć niebezpieczeństwa, jednocześnie mnie nie okłamując.
Mama była ze mną non stop, tato przyjeżdżał, kiedy tylko mógł. Nie wiem, skąd mieli tyle wiary i wyobraźni, skąd brali taką energię i pomysły, by mnie zabawiać, czymś zajmować, żebym się nie nudziła.
Nigdy nie usłyszałam: "Nie mam siły, idę spać". A przecież musieli mieć momentami dość, musieli czuć się wyczerpani. Nie odcinam się od tego okresu, ale nie lubię o tym mówić, to dla mnie zbyt intymne. Podziwiam jednak ludzi, którzy są w stanie opowiadać o ciężkiej chorobie, o tym, jak z nią walczyli.
Myślę, że dla innych chorych, którzy usłyszą, że ktoś pokonał raka, to wielka pomoc. Mnie się udało, a raczej nam, bo to praca zbiorowa, i dziś myślę o swojej chorobie w kontekście tego, ile zawdzięczam ludziom. Rodzicom - wiadomo. Lekarzom - wiadomo. Ale też obcym ludziom, którzy zebrali pieniądze, by opłacić rok terapii, a potem opiekowali się mną, przysyłali paczki.
Rodzice zarabiali w przeliczeniu jakieś 15 marek, a ja musiałam być leczona w Niemczech. Gdy ktoś się spotkał w życiu z tak bezinteresowną dobrocią, to potem z przyjemnością przekazuje to dalej.
Charytatywnie
Mam naturę społecznika. Współpracuję z Polską Akcją Humanitarną, która buduje studnie w Sudanie, pomaga ludziom pozbawionym czegoś tak podstawowego jak dostęp do wody pitnej. Każdy może pomóc, dorzucając swoją cegiełkę. Zachęcam! Wspomagam też schroniska, na stałe współpracuję z fundacją VIVA! ratującą zwierzęta.
Niedługo odbędzie się kolejna edycja akcji "Wielcy małym". Będziemy zbierać pieniądze na schroniska dla bezdomnych zwierząt pod Warszawą. Sama mam dwa psy ze schroniska - Mambo i Brysię.
Dla mnie praca charytatywna to przekazywanie dalej dobra, które dostało się od innych. To są rzeczy najważniejsze w życiu. Mnie samej potrzebne jest coś więcej niż spełnianie się w zawodzie.
Męża poznałam na Ukrainie podczas pomarańczowej rewolucji.
Opłaca się udzielać charytatywnie? Małżeństwo jest wspólną pracą, odnajdywaniem się ciągle na nowo, poznawaniem siebie. Nawet gdy jako 14-letnia dziewczynka marzyłam o księciu z bajki, nie mogłam sobie wyobrazić, że może być tak dobrze.
Największym dla mnie odkryciem jest to, że małżeństwo to nie są wielkie emocje, tylko totalny spokój, bezpieczeństwo, równowaga, pewność. Oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy i nie będziemy ideałami. Trudno, trzeba nabrać dystansu do swoich słabych stron i umieć się śmiać z siebie nawzajem. My to potrafimy.
Poglądy radykalne
Jestem radykalna w poglądach. Jeśli w coś wierzę, to na sto procent i wymagam od siebie konsekwencji. Nie żałuję swoich wyborów. Ani prywatnych, ani zawodowych. Zdaję sobie sprawę z popełnionych błędów i staram się ich nie powtarzać.
Czasem do mnie wracają, czasem mi się śnią, ale nie siedzę i nie zadręczam się nimi. Jestem wdzięczna, że moje życie tak się toczy. Czuję się spokojna i bezpieczna. Będę dbać o wszystko, co już mam. Postaram się niczego w życiu nie przegapić, nie zepsuć i wciąż się rozwijać, podejmować odważne decyzje i dawać z siebie wszystko na każdym polu działania, tak jak staram się w tej chwili. I spróbuję panować nad sobą, nie przesadzać z pragnieniami, nie nakręcać się, bo wiele rzeczy powinno zostać tak, jak jest.
Na pewno będę mieszkać w Polsce. Tutaj jestem u siebie. Bardzo chcę nadal pracować za granicą, korzystać z wolności, którą mamy, możliwości podróżowania, kontaktowania się, zwiedzania, poznawania, ale cieszę się, że żyję w takim momencie historii, że nikt (mam taką nadzieję) nie zmusi mnie do emigracji z Polski...
Katarzyna Olkowicz
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru magazynu PANI (11/2009).