Zula Pogorzelska: Miłość w jednym Tomie
Jej życie pełne muzyki, występów na scenie i uwielbienia publiczności przerwała straszna choroba. Pozostawiła kochającego męża.
Niewielka brunetka z okrągłą buzią, o urzekającym uśmiechu i oczach tryskających humorem - tak opisywano Zulę Pogorzelską, gwiazdę kabaretu Qui Pro Quo.
Choć nie miała klasycznej urody Poli Negri, kochała się w niej cała Warszawa. Nazywano ją "cukiereczkiem w różowej sukience" ze względu na ogromny seksapil. "Chcę mieć dziecko z Pogorzelską" - śpiewali jej wielbiciele piosenkę wylansowaną przez Eugeniusza Bodo. Podziwiano ją za zgrabne nogi i głos, ale jej życie prywatne stanowiło tajemnicę. Nie wspominała o dacie urodzenia ani o rodzinie. Jakby chciała o wszystkim zapomnieć.
Jej ojciec, zamożny ginekolog i pediatra, właściciel kliniki balneologicznej na Krymie, inaczej wyobrażał sobie przyszłość córki. Zgodził się, by Zosia - tak miała na imię - spróbowała swoich sił w operze. Dziewczyna śpiewała pięknym sopranem. Ale operacja gardła, którą przeszła, okazała się tragiczna w skutkach, bo lekarz uszkodził jej struny głosowe. Mogła śpiewać wyłącznie niskim, zachrypniętym głosem. Ku rozpaczy ojca została więc aktorką.
Koledzy wołali na nią "Zulejka". Wkrótce przybrała pseudonim sceniczny "Zula". Występowała w Teatrze Bagatela, potem trafiła do Qui Pro Quo. Uwielbiała ją publiczność i koleżanki. Uchodziła za szczerą, pozbawioną zazdrości. - Wymieniałyśmy sobie repertuar, sukienki, a nawet czasem gotowe byłyśmy wymieniać mężczyzn - śmiała się Mira Zimińska. Na scenie Zula wykreowała się na dziewczynę wyzwoloną z obyczajowych przesądów.
Wykonywała prowokujące teksty, które stawały się przebojami: "Bo ja się boję sama spać", "Czy pani mieszka sama?". Gdy zatańczyła charlestona, stolica oszalała na jej punkcie. - Żywiołowy charakter, bardzo bezpośrednia. Grała całą sobą, intuicyjnie - wspominał Ludwik Sempoliński.
Wybrankiem jej serca został Konrad Tom, scenarzysta, piosenkarz, reżyser i autor skeczy, w tym najsłynniejszego pt. "Sęk". Zula poznała ukochanego w teatrze. Starszy 9 lat aktor był tam konferansjerem. Szczupły, przystojny, uważano, że smoking i frak nosił najlepiej w Warszawie. Wielokrotnie wybierano go na balach królem mody. Z Zulą uwielbiali stroje, mieli znakomity gust. Łączyło ich jeszcze jedno - oboje zostali odtrąceni przez bliskich.
Konrad Tom urodził się w bogatej rodzinie żydowskich handlowców, Kusevitzów. Zmienił nazwisko, gdyż familia uznała, że profesja aktora nie przystoi członkowi porządnego rodu. Swój związek z Pogorzelską długo utrzymywali w tajemnicy. Przyjaciele wiedzieli, że pomieszkują razem, ale tego, że się pobrali w 1922 roku, już nie.
Obydwoje kochali się bawić, jeść w restauracjach, a Zula dodatkowo lubiła prowadzić własne auto. Stać ją było na wszystko, co najlepsze, miała status gwiazdy i wysokie gaże. Przez kilkanaście lat małżeństwa Pogorzelska i Tom stanowili idealną parę. Nie było zdrad, romansów ani awantur. Szli razem do pracy, potem na kolację do lokalu.
Pilnowała, by zbytnio nie zgrał się w karty, zanim wrócą do swojego mieszkania przy Polnej. Zwyczajne życie dawało im szczęście. - Jestem najmniej oczytaną aktorką, ponieważ wystarcza mi tylko jeden Tom... Konrad - śmiała się Pogorzelska. Nie ominęły ich kryzysy, ale wychodzili z nich zwycięsko. Latem 1930 roku koledzy podejrzewali, że rychło się rozstaną. Ich wzajemne pretensje źle wpływały na pracę zespołu.
Jednak przygotowywali razem kolejną premierę w kabarecie. Mieli zaśpiewać piosenkę Mariana Hemara "Zapomnij mnie". Jej tekst mówił o przemijającej miłości. Na premierze w Zakopanem mieli łzy w oczach. Postanowili ratować uczucie. Konrad Tom, który był popularnym scenarzystą, chciał też pomóc żonie w karierze. Ubolewał nad tym, że Zula nie otrzymuje od reżyserów propozycji na miarę talentu. Napisał dla niej rolę życia.
Miała zagrać tytułową bohaterkę w komedii "Ada, to nie wypada". Dostała ją jednak Loda Niemirzanka, bo poważnie chora Pogorzelska nie mogła już stanąć przed kamerą. Wiosną 1933 roku wystąpił u niej częściowy niedowład ciała. Przeraziło ją to, zwłaszcza że stała wtedy na scenie, nie wiedziała, co zrobić. Po pewnym czasie niepokojący objaw ustąpił, ale lekarze nie dawali nadziei. Rozpoznano u niej jamistość rdzenia kręgowego, chorobę, na którą nie było lekarstwa.
- Przez pewien czas, nawet lekko utykając, grała. Pewnego dnia wzięła coś gorącego do ręki, skóra dłoni się spaliła, poczuła swąd, ale nie ból - wspominała Mira Zimińska-Sygietyńska. Wiedziała, że to koniec, musiała przerwać karierę. Jej mąż się nie poddawał, szukał ratunku u najlepszych specjalistów. Bezskutecznie. Zula zmarła we śnie 10 lutego 1936 roku w wieku niespełna 40 lat.
Na jej pogrzeb, mimo padającego deszczu ze śniegiem, przyszły nieprzebrane tłumy. Konrad chciał postawić na jej grobie marmurowy pomnik z aniołami niosącymi kwiaty, ale jego plany zniweczyła okupacja. Przebywał wtedy we Lwowie, gdzie aresztowało go NKWD. Po zwolnieniu stał się członkiem zespołu artystycznego w Armii Andersa i dokumentalistą. Napisał scenariusz do filmu "Wielka droga", w którym z ekranu rozbrzmiały słynne "Czerwone maki". Po wojnie władze PRL pozbawiły go polskiego obywatelstwa.
Wyjechał do USA. Jak dawniej pisał scenariusze teatralne i filmowe, ale nikt nie chciał ich nawet przeczytać. Żył samotnie, w ubóstwie. Zmarł w 1957 roku na nowotwór. Został pochowany na żydowskim cmentarzu w Hillside. - Szczęśliwie nie we wspólnym grobie dla biedoty, ale jednak w oddzielnym - tak wspominał Stanisław Kotowicz pogrzeb dawnej gwiazdy polskiej sceny.