Żyję normalnie
Ilona Adamska rozmawia z popularną i lubianą prezenterką TVP - Anną Popek.
Anna Popek: Od początku myślałam o dziennikarstwie, a konkretnie - od liceum. Uczęszczałam wtedy na zajęcia dziennikarskie do katowickiego Pałacu Młodzieży. To właściwie moja mama usłyszała ogłoszenie o rozpoczęciu kursu dziennikarskiego. Zresztą później to także ona usłyszała o konkursie na prezentera w telewizyjnym ośrodku telewizyjnym w Katowicach i za jej namową poszłam na casting. Zostałam przyjęta. Tak zaczęła się moja praca w telewizji. Im dłużej pracuję, tym bardziej cieszę się z tego, że uprawiam swój zawód.
Ukończyła Pani podyplomowe Studium Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Przeszła Pani także kurs BBC przygotowujący do kompleksowej realizacji programów telewizyjnych. Ciągle się Pani uczy, dokształca...
A.P.: To normalne, że ciągle trzeba się czegoś uczyć. Czytam chętnie wspomnienia artystów, ostatnio książkę "Dożylnie o Dudku", czyli wspomnienia o Edwardzie Dziewońskim . Jest się na kim wzorować!
Swoją pracę rozpoczynała zatem Pani jako prezenterka TVP w Katowicach. Później przyszedł czas na TVP Wrocław, Telewizję Polską TVP2. Następnie program "Kawa czy herbata" i "Pytanie na śniadanie". To wtedy chyba nastąpił przełom w Pani dziennikarskiej karierze - stała się Pani rozpoznawalna.
A.P.: Jeżeli można mówić o jakimkolwiek przełomie, to tak naprawdę nastąpił on podczas programu "Gwiazdy tańczą na lodzie". Wtedy paradoksalnie (bo przecież mój występ nic z dziennikarstwem wspólnego nie miał) zaczęłam być rozpoznawana jako dziennikarka. Po prostu przez jakiś czas zajmowałam się intensywnie jednym tematem i to przyniosło efekt.
O pracy w telewizji publicznej krążą mity. Jak jest naprawdę?
A.P.: Naprawdę?! Hm... Jest tak, jak wszędzie. Natomiast rzeczywiście jest to miejsce gdzie pracuje się w zespołach powoływanych do określonych zadań. Wykonujemy zadanie i kończymy pracę. Rzadko umawiamy się po pracy na jakieś spotkania, bo każdy jest zajęty. Troszkę mi tego brakuje, bo zaprzyjaźniam się z ludźmi, z którymi pracuję. Zwłaszcza w takim gronie, które jest jak drugi dom np. "Pytanie na śniadanie". Od kilku lat już pracujemy w tym samym składzie. Bardzo cenię sobie pracę w tym zespole, a mój partner "śniadaniowy" Michał Olszański to prawdziwy przyjaciel.
Być dobrym dziennikarzem. Co to znaczy według Pani?
A.P.: Najkrócej: być naprawdę zainteresowanym drugim człowiekiem, swoim rozmówcą. Nie tylko w sensie treści, jakie ma on powiedzieć, ale też emocji, jakie odczuwa, czasem spraw pozazawodowych. Skupić swoją uwagę na drugiej osobie to uczynić z niej bohatera. Wtedy zazwyczaj rozmowa wychodzi i nie tylko widzowie coś z niej wynoszą, ale i my, dziennikarze stajemy się bogatsi.
Być może niektórzy nie wiedzą, ale była Pani również doradcą ministra finansów Grzegorza Kołodki. Nadal interesuje się Pani polityką?
A.P.: W podstawowym stopniu, w jakim ma ona wpływ na nasze życie - tak. Bardzo zajmuje mnie kwestia tworzenia i przekazywania informacji, tego jak ona powstaje, jak odbierają ją widzowie i czytelnicy i co z tego wynika. W tym sensie praca dla ministra Kołodki przyniosła mi wiele doświadczeń.
We wrześniu 2007 brała pani udział w pierwszej edycji programu "Gwiazdy tańczą na lodzie". Partnerował Pani wtedy Filip Bernadowski. Jak wspomina Pani udział w wielkim tanecznym show TVP?
A.P.: Wspaniale! To cudowne stać się artystą. Mówię to oczywiście troszkę żartem, ale rzeczywiście w życiu zwykle to ja stawiałam pytania i jakoś organizowałam rozmowę. Tutaj po raz pierwszy poddałam się partnerowi - Filip to zresztą bardzo porządny chłopak, świetny łyżwiarz, kumpel, z dobrej rodziny. Jego matka jest znakomitą trenerką łyżwiarstwa figurowego i bardzo się polubiłyśmy, podobnie jak z ciotką Filipa. Obie przyjeżdżały co tydzień z Łodzi na nasz program.
Biorąc udział w programie nie bała się pani konkurencji, nieustannego, porównywania i oceniania?
A.P.: Podczas miesiąca przygotowawczego - owszem, każdy porównywał się z innymi. Kiedy po raz pierwszy odbyło się show liczyły się już dla mnie tylko umiejętności - to, żeby jak najlepiej przygotować się, pojechać, zdobyć sympatię telewidzów. A co do ocen - myślałam, że będzie gorzej.
Programy typu "Gwiazdy tańczą na lodzie" czy "Taniec z gwiazdami" budzą wiele emocji, nie tylko wśród widzów, ale także wśród uczestników. Tabloidy rozpisują się o kolejnych romansach, zazdrości mężów, itp. Mąż nie był zazdrosny o Pani tanecznego partnera?
A.P.: Jesteśmy małżeństwem od kilkunastu lat, mamy dwoje dzieci. To nie była sytuacja, która mogłaby prowadzić do zazdrości.
Łyżwy to nie jedyna dyscyplina, którą Pani uprawia. Kiedy urodziła Pani drugą córkę, zaczęła Pani biegać. Ćwiczy Pani także jogę. Później przyszedł czas na tai chi. Do tego basen, rower. Sporo tego...
A.P.: Szukam sobie różnych zajęć, lubię sprawdzać różne dyscypliny. Z każdej coś wynoszę - joga to rozciąganie i koncentracja, tai chi łagodne i spokojne ruchy, jogging - kondycja, łyżwy postawa i gracja i trochę fizyki.
Jak dba Pani o swoją zgrabną sylwetkę? Na swojej stronie internetowej pisze pani o tzw. idealnej diecie. Zdradzi nam Pani kilka szczegółów?
A.P.: Teraz akurat udzielam tego wywiadu będąc w Gołubiu w Kaszubskim Centrum Promocji Zdrowia "Wald Tour" , gdzie stosowana jest dieta opracowana przez doktor Ewę Dąbrowską. Proszę też nie myśleć, że cały czas się odchudzam albo pilnuję wagi. W życiu musi być miejsce na wszystko i na tłustą karkówkę i na post. Ale raz w roku ładuje tutaj akumulatory - post warzywny, ograniczenie kawy - całkiem to nigdy nie udało mi się jej uniknąć - wysiłek fizyczny, marsze, poranna gimnastyka, jezioro. Odpoczywam tu znacznie lepiej niż gdziekolwiek indziej i mając do wyboru wczasy w Egipcie i Kaszuby - bez zastanowienia wybieram to drugie.
Poza sportem jak spędza Pani wolny czas?
A.P.: Normalnie, wręcz banalnie. Coś gotuję, idę na spacer, czytam sobie po cichu, dzieciom głośno - ostatnio kryminały Chmielewskiej, oglądam telewizję, chodzę do teatru.
Jest pani w ciągłym ruchu. Praca, obowiązki domowe, udział w akcjach charytatywnych. Co pozwala pani osiągnąć spokój i harmonię?
A.P.: Nie jestem ekspertem, raczej eksperymentuje w tej kwestii. Najprostsze pomysły działają chyba najlepiej - módl się i pracuj jak głosi maksyma - ciało, umysł i duch muszą mieć swoją strawę.
Czuje się Pani mistrzynią savoir vivre`u?
A.P.: Dobre wychowanie to kwestia domu, w którym się wyrasta. Później można i trzeba w zależności od tego, co nam przychodzi w życiu robić, uczyć się nowych rzeczy, pogłębiać swoją wiedzę. Co do mistrzostwa... - zawsze jest coś, co można lepiej poznać.
Potrafi Pani w życiu grać?
A.P.: Aktorstwo to super zawód. Zazdroszczę aktorom. Ja w pracy staram się być jak najbardziej naturalna, bo to ośmiela moich rozmówców, sprawia ,że atmosfera w studiu jest lepsza i moi goście czują się lepiej. Ale aktorstwo to niespełnione marzenie...
Ostatnio pojawiały się w prasie doniesienia o Pani rzekomym rozwodzie z mężem. Jak jest naprawdę?
A.P.: Smutny to kraj, w którym zdrada i rozwód trafiają na pierwsze strony gazet a normalna praca, jakieś osiągnięcia, wychowywanie dzieci, pomoc innym to nic ciekawego. Nie, nie rozwodzę się z mężem. Małżeństwo to oprócz uczuć także jakaś odpowiedzialność. Każdy ma jej tyle ile ma, ale należy się starać.
Czyta Pani złośliwe komentarze na swój temat? Jak radzi sobie Pani z krytyką?
A.P.: Czytam, bo zawsze jest to jakaś wskazówka. Nie można brać każdej opinii do serca, trzeba mieć trochę zaufania do samego siebie. Jeżeli coś robię, to dlatego, że powzięłam taką decyzję, coś chciałam przekazać.
Lubi Pani zakupy? Ma Pani swoje ulubione marki?
A.P.: Zakupy to nie jest moje hobby. Ale mam swoje sympatie. Lubię firmę Molton, Hexeline, lubie Pochitonow, ostatnio zaczęłam ubierać się u zdolnej i bardzo miłej projektantki ze Szczecina Ani Krzyżanowskiej. Wybierając firmy biorę pod uwagę też to, jak się pracuje z ludźmi w nich zatrudnionymi. Jeżeli współpraca nie jest dobra, to choćby ubrania były piękne i modne - nie będę ich nosiła. Szkoda czasu na niemiłych ludzi i kiepskie relacje.