Czytać kod ubioru

Dorota Wróblewska, twórczyni oraz producentka Warsaw Fashion Street, New Look Design, tłumaczy proporcje pomiędzy sztuką i użytkowością w świecie mody. Mówi także, dlaczego mieszkańcy Warszawy tworzą pozbawioną gustu, sztuczną estetycznie ulicę. I co można zrobić, by to zmienić.

Dorota Wróblewska
Dorota WróblewskaEssence

Dorota Wróblewska: Dżinsy i czarny T-shirt? Na luzie. Sportowo; jak koledzy mojej córki. Pasuje ten styl do pana, a to ważne.

Dwie godziny przyglądałem się dzisiaj młodym ludziom na ulicy. To najbardziej popularny wśród nich strój. Uznawany za prosty, w miarę uniwersalny i jednocześnie modny. Ale wahałem się, czy nie założyć garnituru.

DW: Jakiego?

Średniej klasy.

DW: Garnitury średniej klasy mogą wyglądać bardzo dobrze i można je zakładać na najbardziej wykwintne uroczystości pod warunkiem, że dobierze się do nich odpowiednie buty. Dobre, wysokiej jakości; nie należy na nich oszczędzać. Brak przywiązywania wagi do obuwia może zadziałać również w odwrotnym przypadku. Jeśli do drogiego, naprawdę eleganckiego i stylowego garnituru ktoś założy byle jakie buty, to cały będzie wyglądał byle jak. Dobrze, że nie zdecydował się pan na garnitur, bo by się nam gorzej rozmawiało.

Skąd Pani wie?

D.W.: Nie jest pan typem garniturowego pingwina, mam rację?

Zastanawiałbym się ciągle, czy mi się koszula powyżej paska nie fitoli.

D.W.: Od razu rzuca się to w oczy w pana kodzie ubioru. Można dzięki niemu określić, co kto lubi i jaki ma stosunek do wielu dziedzin życia. Ostatnio okazało się, że na 10 osób trafnie potrafię odszyfrować kod ubioru w 9 przypadkach. Pan na przykład ma bałagan na biurku, bo lubi pan go mieć i niezwykle irytują pana ci, którzy na siłę chcą go usunąć. Mam rację?

Niech Pani nie zapomina, że zostaje jej 10 proc. szans na ewentualne pudło.

D.W.: Zaryzykuję. Nie jest pan pedantem.

Nie jestem. Bałagan na biurku to fakt.

D.W.: W kodzie ubioru zawiera się stosunek do świata oraz podstawowe cechy charakteru. Prowadzę zajęcia z autoprezentacji w warszawskiej Podyplomowej Szkole Biznesu i studenci pytają mnie o zależność ubioru i możliwości sprzedaży. Jest ona ogromna. Stosując zasady kodu ubioru można zaprezentować siebie w bardzo korzystny sposób. Związek pomiędzy sposobem ubierania się a sukcesem życiowym jest gigantyczny. Umiejętne dopasowanie stylu do osoby ma wartość fundamentalną.

Styl musi być modny.

D.W.: Powinien.

A co to znaczy "być modnym"?

D.W: Przede wszystkim: być oryginalnym. Pan wypatrzył na ulicach Warszawy dżinsy i czarny T-shirt, ja mam być może trochę wrażliwsze oko i widzę łatwość, z jaką ludzie ulegają manipulacjom kreatorów. Porażający jest bezkrytycyzm, bezmyślne zakładanie na siebie ubrań pozdejmowanych z wystawowych manekinów tylko dlatego, że to najnowsza kolekcja jakiejś tam firmy. Moda to dla mnie umiejętność wyróżniania się z takiego tłumu, a nie łatwość wtapiania się weń, bo fason lub kolor jest trendy i im więcej na ulicach maszerujących manekinów, tym lepiej. To zachowanie kompletnie niemodne i świadczące o braku estetycznej wyobraźni.

No to ma Pani wprost przeciwną definicję słowa "moda" niż słownik języka polskiego, który mówi o pewnej tendencji zbiorowej, jednolitości w imię dobrego smaku...

D.W.: W modnym ubieraniu musi być dostrzegalna osobowość i kreatywność ubierającego się. Uleganie zbiorowej tendencji z beztroską małp występujących w cyrku to zaprzeczenie mojej definicji bycia modnym, bez względu na jej wartość słownikową. Takie postępowanie prowadzi do pogorszenia nastroju źle ubranego i ktoś w fikuśnej "modnej" bluzce może czuć się tak, jak pan czułby się dzisiaj w garniturze.

Pójdę w tych dżinsach na premierę do Filharmonii.

D.W.: Nie mylmy pojęć. Naturalnie istnieje styl casual i czasami nie wypada ubrać się inaczej niż elegancko. Ale na co dzień, do pracy, nawet wymagającej pod względem ubioru, każdy może założyć ubranie pozwalające mu czuć się dobrze. Można mieszać style, zastosować kilka ciekawych, nietypowych rozwiązań i jest to o wiele lepsze niż nieustannie dręcząca myśl, czy się koszula powyżej paska nie wyciągnęła lub pogniotła. Czy ja w tej chwili jestem ubrana modnie?

Tak, ale i zaskakująco. Bałem się ekstrawagancji lub przygniatającej elegancji, a tu bluzka na guziki.

D.W.: Jestem pierwszy dzień w pracy po urlopie, dlatego pozwoliłam sobie na luz, jutro będzie trochę inaczej, bardziej służbowo.

Czyli bycie modnym nie określa miara kreatywności i trafności wyboru.

D.W.: Tak, ale nie można wedle niej określać bez wyjątku wszystkich. Pokolenie moich i zapewne także pańskich rodziców ma inne podejście do mody. Związane było to z degradacją społeczeństwa oraz hierarchią ówczesnych życiowych wartości. W czasach PRL-u ubiór uwarunkowany był sytuacją gospodarczą, ludzie nosili to, co było dostępne, a nie modne.

Mój ojciec ciągle wpycha kraciasta koszulę w spodnie i z zapamiętaniem zapina pasek powyżej pępka.

D.W.: I nie można go za to winić. Moja matka ubiera się jak typowa Amerykanka, nie ukrywa swoich wad, wręcz przeciwnie: podkreśla je. Ja czuję wobec tego rodzaju ludzi respekt i szacunek, bo to w dużej mierze dzięki nim możemy teraz spokojnie zastanawiać się nad estetyką ubioru. Przed 1989 rokiem moda miała wymiar wyłącznie użytkowy. Jeden wzór sprzedawano masowo. Nie było pola manewru. Inaczej to wszystko wyglądało w przypadku mojej babci, która w okresie międzywojennym była popularną modelką i występowała na pokazach mody w Domu Braci Jabłkowskich, oddalonym sto metrów od miejsca, w którym rozmawiamy. Powojenne równanie do jednego pułapu, odcięcie od historii ubioru i sytuacja gospodarcza zniwelowały poczucie smaku niemal do zera.

I teraz ciągle uważamy pokazy mody za coś pretensjonalnego i niepotrzebnego, często używając argumentu: "Po co pokazuje się rzeczy, których i tak nikt na siebie nie zakłada". Świat mody nie przebił się do polskiej świadomości masowej.

D.W.: No bardzo pana przepraszam... Jestem producentem Warsaw Fashion Street. Na nasze pokazy w ciągu jednego dnia przychodzi ponad 100 tysięcy osób, a przed telewizorami zasiada kilka milionów telewidzów. Czy to świadczy o braku przebicia się do masowej świadomości?

Cztery lata temu, kiedy wpadłam na pomysł tej imprezy, wszędzie słyszałam to samo: "Kogo interesuje moda, daj spokój, zamykanie Nowego Światu na kilka dni tylko po to, żeby postawić na nim wybieg, jest nierealne." I proszę. Okazało się, że fakt, iż świat mody był niedostępny dla przeciętnego Polaka, tylko przysporzył popularności naszej inicjatywie. Wyprowadziliśmy modę z kronik towarzyskich kolorowych pism wprost na ulicę. Pozwoliliśmy dotknąć jej zwykłemu człowiekowi. Jeżeli istniał brak popularności, to tylko z braku popularyzatorów. Warsaw Fashion Street to w tej chwili jedna z największych tego typu imprez w Europie.

Świat mody musi łączyć artystyczne wizjonerstwo z przyziemnością jarmarku. To niełatwe.

D.W.: Te płaszczyzny na siebie nie nachodzą, stanowią dwa odrębne światy. Wielcy kreatorzy mody nie mają podawać nam na tacy gotowego produktu, tylko pokazywać i współtworzyć pewne zjawiska, które być może odcisną się na naszym pojęciu estetyki. Wszystko zależy od podejścia konkretnego domu mody. Niektóre rezygnują ze spektakularnych pokazów ze względów finansowych. Pamiętam niesamowity show Aleksandra McQueena: na środku sceny stoi fortepian, na którym pianista gra utwór Szpilmana. Dookoła w półmroku chodzą modelki. Nagle wszystko cichnie i z laserowej kuli zawieszonej w powietrzu powstaje hologram Kate Moss.

Niezwykłe pod względem artystycznym widowisko. Naturalnie ten sam projektant tworzy również rzeczy proste i użytkowe do kolekcji konkretnych domów mody. Wizjonerskie ubiory prezentowane na pokazach nie mają trafić do naszej szafy, ich zadaniem jest stymulacja wyobraźni i czysto artystyczny przekaz.

Jakie trzeba mieć cechy, żeby odnieść sukces w świecie mody?

D.W.: Trzeba być pewnym tego, co się robi, unikać półśrodków i tandeciarstwa, mieć w sobie zapał, ale i mrówczą pracowitość wspartą determinacją. Sukces nie jest czymś, co mnie upaja, raczej rozbudza apetyt, motywuje do dalszej pracy. Jestem jak małe dziecko, które nigdy do końca nie czuje się syte. Po najbardziej spektakularnej imprezie zaczynamy dzień pracy od wytknięcia sobie niedociągnięć i to nie jest wcale defetyzm.

Tylko pracoholizm.

D.W.: Natychmiastowe ruszenie z miejsca do nowych wyzwań. Sukces w branży, połączony z finansowym, to są rzeczy miłe, ale satysfakcjonują na chwilę. Szybko pojawia się potrzeba osiągnięcia czegoś więcej.

Rozmawiał Marek Łuszczyna

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas