Narodziny kultu
Projektuje dla androgenicznych melancholików. Fotografuje skażonych autodestrukcją muzyków. Hedi Slimane - dyrektor artystyczny Dior Homme, wielbiciel nowej rockowej rewolucji. Fenomen.

Bez niego świat muzyki i mody nie byłby taki sam. W ciągu kilku zaledwie lat przybysz znikąd odcisnął piętno w każdej dziedzinie twórczości, której się tknął. W czasach wąskich specjalizacji Hedi Slimane znalazł własną drogę. Choć, jak twierdzi, żyje z dnia na dzień, trudno nie postrzegać tego, co robi, jako mulitmedialnego projektu na wielką skalę. Czasem pojawia się ktoś, kto ucieleśnia ducha czasów, w jakich żyje. Kimś takim bez wątpienia jest nieśmiały i wyalienowany Slimane.
Urodził się w Paryżu w 1968 roku. Jego matka była Włoszką, a ojciec tunezyjskim bokserem. Od urodzenia był niezwykle szczupły i podobno brał tabletki na zyskanie wagi. Ponieważ nie mógł znaleźć w sklepach właściwych dla swej sylwetki ubiorów, sam zaczął je projektować. Szyć pomagała mu matka, która w swym życiu miała okazję być szwaczką. Brzmi jak idealny życiorys cudownego dziecka mody, jednak na debiut w charakterze projektanta Slimane musiał jeszcze długo czekać.

Po ukończeniu szkoły średniej przez trzy lata studiował historię sztuki, a potem pomagał przyjaciołom w organizowaniu pokazów mody. Pracował na zlecenia, organizował castingi i sesje. Spędził kilka lat w Nowym Jorku, niemal bez grosza przy duszy. Obserwował ludzi i zawierał znajomości. Dla wielkiej mody odkrył go Jean-Jacques Picart - łowca talentów i w owym czasie konsultant francuskiego giganta rynku towarów luksusowych LVMH. Przez trzy lata Slimane był jego asystentem. Jednak prawdziwa kariera zaczęła się w chwili, gdy zauważył go Pierre Berge - głównodowodzący firmy Yves Saint Laurent i długoletni partner samego Saint Laurenta. Slimane z miejsca stał się głównym projektantem linii męskiej, co było zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę brak profesjonalnego przygotowania i właściwie większego doświadczenia w tej dziedzinie.
Warto podkreślić, że pojawił się w paryskim domu mody w specyficznym momencie. W modzie męskiej dominowały firmy włoskie. We Francji moda męska była terytorium, jeśli nie dziewiczym, to niemal niezagospodarowanym. Cztery lata spędzone w YSL pozwoliły Slimane'owi rozwinąć skrzydła. Kolekcje, w których dominowała ulubiona przez projektanta czerń i biel, najczęściej określano jako androgeniczne. Zresztą w owym czasie Hedi podkreślał, że dialektyka męskiego i żeńskiego w modzie zupełnie go nie interesuje - dla niego każdy ma w sobie coś z jednego i drugiego. Slimane nie tylko poszukiwał wyrazu dla współczesnego pojęcia męskości, ale też zamierzał je sam na swój sposób zmienić.

Zanim jednak do tego doszło, paryski tydzień mody męskiej sezonu jesień/zima 2001 stał się areną starcia tytanów. W 1999 roku dom mody YSL został przejęty przez Gucci Group. Z dnia na dzień Hedi Slimane stał się podwładnym charyzmatycznego Toma Forda. Pomysł Forda, by projektant raportował mu swoje koncepcje, nie przypadł do gustu Slimane'owi , który z reguły nie wypowiada sie na temat swoich przyszłych kolekcji. Porzuciwszy pracę w YSL, natychmiast znalazł zatrudnienie w domu mody Christiana Diora. Kolekcja męska Diora w tym czasie praktycznie nie istniała, nie licząc skarpetek i krawatów. Nie istniało też miejsce, w którym mógłby projektować. Pierwsze, co zrobił Slimane, to zaprojektował i skompletował prawdziwe atelier. Zatrudnił ludzi, uformował odpowiednią przestrzeń, a u sufitu podwiesił 200 głośników. Tu narodziła się legenda.

Pierwszą kolekcją dla Dior Homme - niemal autonomicznego terytorium w mocarstwie Diora, była kolekcja jesienno-zimowa. W światku mody dużo częściej wspominana z powodu zdarzeń nie mających bezpośredniego związku z wybiegiem. Pokaz odbył się w dzień po tym, jak swą pierwszą kolekcję dla YSL zaprezentował Tom Ford. Na pokazie Dior Homme, co skrzętnie odnotowano, obecny był Yves Saint Laurent wraz z Pierrem Berge. Obaj uczestniczyli w owacji na stojąco. Jednak jeszcze bardziej skrzętnie odnotowano ich nieobecność na wcześniejszym pokazie Toma Forda.
Od tego czasu lista admiratorów talentu Slimane'a wydłuża się i zdaje się nie mieć końca. Gwiazdy rocka, gwiazdki filmu. Madonna, Jeanne Moreau, Nicole Kidman, Siouxsie Sioux czy Sarah Jessica Parker chodzą w jego strojach, mimo że jak dotąd nie miał okazji zaprezentować mody dla kobiet. W jednym z wywiadów stwierdził zresztą, że ma linię damską - w Dior Homme. Prawdopodobnie posiadaczem największej kolekcji zaprojektowanych przez niego ubrań jest nie kto inny, jak sam Karl Lagerfeld. Podobno rozmach jego kolekcji ubiorów Dior Homme dorównuje rozmiarom jego ogromnej kolekcji iPodów i płyt.
Trudno sobie to teraz wyobrazić, ale jeszcze nie tak dawno Karl Lagerfeld, oprócz charakterystycznych okularów i spiętej kitki, obnosił się też z pokaźną tuszą. Jak twierdzi, zrzucił ponad 35 kilogramów tylko po to, by móc nosić ubrania Dior Homme. Bo Slimane projektuje dla mężczyzn na skraju anoreksji. Być może pamięta jeszcze czasy, gdy za swą posturę był wyśmiewany w szkole - teraz nadszedł czas zapłaty. To właśnie anorektyczny, ubrany w biały t-shirt, opuszczone wąskie jeansy i znoszone conversy Hedi jest wcieleniem obowiązującego typu męskości. I właściwie wszystko, co projektuje, projektuje dla siebie. Jest swoim najlepszym klientem i modelem. Ubrany niemal od stóp do głowy w Dior Homme mógłby sam stanąć na wybiegu. Znany jest zresztą z tego, że na modeli wybiera chłopców z ulicy. Jego "boy safari" - jak nazywa swoje łowy - trwa cały rok. Jednak trudno mówić o czymś więcej niż o fascynacji młodzieńczą męskością. W zasadzie nic nie wiadomo o jego związkach. Mówi się tylko, że jest dość nieśmiały i zamknięty w sobie. To typ obserwatora.

Kilka lat spędził w Berlinie, w którym czuł się świetnie, pomimo, a może właśnie dzięki nieznajomości języka niemieckiego. Odcięty od ludzi barierą braku komunikacji mógł się oddawać obserwacji. Wychowany w mieście nie wyobraża sobie życia poza nim. Nie mógłby wytrzymać w miejscu, gdzie nie byłoby ludzi, na których mógłby patrzeć - po to, by potem przetworzyć to w kolejny projekt. Kwintesencją obserwacji są zdjęcia. Trzydziestosiedmioletni Hedi fotografuje od jedenastego roku życia. Co charakterystyczne - fotografuje w czerni i bieli. Owocem pobytu w Berlinie był album poświęcony młodym ludziom tworzącym kulturę alternatywną. W kolejnym jego albumie, "Stages", znalazły się zdjęcia, jakie robił przez kilka lat jeżdżąc na koncerty. Towarzyszył muzykom, których ubierał - wśród nich są m.in. Beck, David Bowie, Rolling Stones, Libertines, White Stripes, The Strokes i Franz Ferdinand. Robił fotografie ze sceny lub backstage'u, lecz nigdy nic ponadto. Nie interesowały go skandale ani życie prywatne, a raczej ten moment, gdy wchodzący na scenę muzyk ze zwykłego człowieka w jednej chwili staje się gwiazdą.

Jakub Antosz
Tekst pochodzi z miesięcznika