O tym, jak taniec zatacza krąg
Sprzedała mieszkanie, aby realizować swoją wielką pasję: naukę tańców w kręgu. Anna jeździ po całym świecie, uczy się tradycyjnych układów i rytmów, a potem wiedzą dzieli się na warsztatach.
Anna Trębała właśnie wróciła z Macedonii. - Trafiłam na tamtejsze chrzciny. Dwanaście godzin tańca bez przerwy - opowiada podekscytowana. Takie chwile są dla niej najcenniejsze - gdy może uczestniczyć w lokalnych, rodzinnych wydarzeniach. Bo wtedy taniec jest spontaniczny, naturalny. Energiczna i roześmiana. Jej oczy błyszczą, kiedy opowiada o tańcach w kręgu.
O pasji, która zaczęła się przypadkiem i zupełnie ją pochłonęła opowiada zadbana blondynka w wygodnej, krótkiej fryzurce zupełnie nie wygląda na 49 lat. Mieszka w Poznaniu, uczy języka niemieckiego w gimnazjum w Luboniu. I właśnie dzięki pracy w szkole odkryła taniec.
- Pojechałam z uczniami w ramach wymiany międzynarodowej do Bretanii. Spaliśmy tam w bursie, gdzie mieszkała też miejscowa młodzież, wśród niej sporo osób muzykujących. Każdego wieczoru spotykali się na wspólnym graniu i tańcach. Ale nie w rodzaju naszych dyskotek! Stawali w kole i tańczyli różne układy. Byłam zachwycona! Czegoś takiego jeszcze nie widziałam - opowiada. Śmieje się, że jej młodzież nieco opornie podeszła do pomysłu bretońskich kolegów i koleżanek, ale ona sama natychmiast złapała bakcyla.
- Po przyjeździe opowiadałam wszystkim, jakie to wspaniałe i to właściwie tyle... - wspomina. Życie jednak tak napisało scenariusz, że Anna znowu natrafiła na tańce w kręgu.
- Z powodów osobistych wyjechałam na trzy lata do Austrii, na wieś. I okazało się, że mój tamtejszy lekarz rodzinny "zbiera" tańce w kręgu. Jeździ po świecie, szuka melodii, podpatruje układy taneczne, wszystko nagrywa. Sporo mnie nauczył i na dobre zaraził tą pasją - mówi. Pan doktor raz w miesiącu organizował wieczorki taneczne, na które Anna zaczęła chodzić. - Burmistrz przynosił wino, panie robiły pyszny smalec. Zabawa była na całego. I co najważniejsze - tańczyli wszyscy, od dzieci po staruszków. Coś niesamowitego. Pozytywny zastrzyk energii dla wszystkich. No i świetny sposób na integrację - opowiada.
Anna wyjechała do Austrii, bo zakochała się w mężczyźnie, z którym miała nadzieję związać przyszłość.
- Zakończyłam wszystkie sprawy w Polsce i pojechałam. Ja tak mam. Jak coś robię, to nie zastanawiam się, tylko od razu skaczę na główkę - mówi. Związek się nie udał, ale Anna doskonale wiedziała, co zrobi: wróci do Polski i... znów skoczy.
Przede wszystkim wiedziała, że chce dalej tańczyć. Postanowiła po raz kolejny przewrócić poukładany świat do góry nogami. Kiedy wróciła do Poznania, niemal w tym samym dniu okazało się, że jest dla niej praca w szkole. Przyjęła ją z radością, ale to jej nie wystarczyło.
- Powiedziałam mamie, że sprzedam mieszkanie i wprowadzę się do niej. A pieniądze z mieszkania przeznaczę na podróże - wspomina.
Znajomi patrzyli na nią jak na wariatkę. Na swój kąt ciężko pracowała.
- W młodości, zanim zaczęłam pracować w szkole, kupowałam w Polsce drewniane akcesoria kuchenne, zwykle takie mątewki, i jeździłam sprzedawać je do Niemiec. Wtedy zaoszczędziłam - uśmiecha się.Po powrocie z Austrii doszła do wniosku, że mieszkanie nie jest celem jej życia.
- Co mi będzie z niego? Tym bardziej, że nie mam go komu zostawić - mówi. Nie zastanawiała się długo. Gdy tylko dostała gotówkę, ruszyła na Bałkany - bo to tam jest kolebka najpiękniejszych jej zdaniem tańców. Polskie biura podróży nie miały tego typu ofert. - Zaczęłam więc wyszukiwać zagraniczne oferty warsztatów w Macedonii, Rumunii, Bułgarii, Serbii, Grecji, Turcji czy Albanii - wylicza tylko niektóre z krajów, które zwiedziła w poszukiwaniu tanecznych inspiracji.
Na miejscu najczęściej okazywało się, że jest jedyną Polką. A oprócz niej przekrój narodowości ze wszystkich stron świata...
Anna zaczęła kolekcjonować tańce. - Uzbierałam ich już około dwóch tysięcy - mówi z niekłamaną dumą. Bo kiedy jedzie w podróż, zawsze nagrywa. Zarówno układy taneczne, jak i wspaniałą muzykę, która im towarzyszy. W domu ma kartony, w każdym płyty przywiezione z innego kraju.
- Nie chcę, by mi cokolwiek umknęło. Ania podkreśla, że taniec wiele zmienił w jej podejściu do życia. Wcześniej skupiona na obowiązkach, wręcz pedantyczna. - Każdego dnia spędzałam mnóstwo czasu na tym, aby wyszorować i wysprzątać całe mieszkanie - uśmiecha się na samo wspomnienie. - A teraz? To nie jest przecież najważniejsze! Najważniejsze jest życie, czas spędzony z drugim człowiekiem. Oczywiście, nie stałam się brudasem, ale jeśli w zlewie stoją niepozmywane naczynia, a ja akurat mam ochotę na to, żeby zwyczajnie sobie odpocząć, to zmywanie zostawiam na drugi dzień. Kiedyś to było nie do pomyślenia - przyznaje. Takie podejście nazywa macedońskim trybem życia.
- To tam zobaczyłam, że ludziom nigdzie się nie spieszy Oni mi uświadomili, że praca i pogoń za pieniędzmi nie są najważniejsze - mówi. - Taniec w kręgu bardzo podkreśla ten styl życia, który jest nastawiony na budowanie wspólnoty. Razem stoimy w kole, czasem tworzymy korowód lub mniejsze kółka, podążamy za rytmem, poddajemy się muzyce, czyli ciągle jesteśmy w kontakcie. To bardzo zbliża - przekonuje.
Ania śmieje się, że taniec w kręgu rozwiązuje jeszcze jeden problem: - Nie trzeba mieć pary! Chyba każda dziewczyna pamięta ten stres związany z pójściem na dyskotekę. Zastanawianie się, czy ktoś poprosi ją do tańca. Albo te gorączkowe poszukiwania partnera przed pójściem na wesele. A tu - nic z tych rzeczy! Może tańczyć tyle, ile ma ochotę i partner nie jest do tego potrzebny - opowiada.
Tańczenie nie jest jedynie świetnym sposobem poprawienia kondycji fizycznej, na dobre samopoczucie. - To niesamowity trening pamięci. Trzeba zapamiętywać kolejność kroków, układów. Na początku wydaje się to trudne, ale potem przychodzi coraz łatwiej - opowiada.
Z wykształcenia jest germanistką, bo od zawsze lubiła język niemiecki. Nowa pasja zmusiła ją, już dojrzałą kobietę, do nauki angielskiego. - Większość warsztatów, na które jeżdżę, jest prowadzona w tym języku. Nie było wyjścia, jeśli chciałam się jakoś dogadywać z ludźmi - mówi.
W szkole jest jedną z najbardziej lubianych nauczycielek. Nietrudno to sobie wyobrazić - w kontaktach z ludźmi jest bezpośrednia, życzliwa, ciągle się uśmiecha. W gimnazjum, w którym pracuje, próbuje zarażać młodzież tańcem - tam już wszyscy wiedzą, że jest zakręcona na tym punkcie. - Gimnazjum to trudny wiek, a taniec czasem wymaga dotyku drugiej osoby - tłumaczy. - Złapanie za rękę kolegi z klasy to przecież straszna rzecz! Dlatego jeśli przygotowuję z moimi uczniami jakiś pokaz, tak dobieram układ, by nie musieli łapać się za ręce. I wychodzi naprawdę fajnie - tłumaczy.
Niedawno o jej tańcach oraz warsztatach, na które zaprasza instruktorów z Grecji, Rumunii czy Macedonii, napisała jedna z poznańskich gazet. Mama Ani pieczołowicie wycięła artykuł, żeby zatrzymać go na pamiątkę. - Do tej pory uważała, że to, co robię, to jakaś fanaberia. Teraz zobaczyła, że to coś więcej. Coś, co jest zauważane, co podoba się ludziom - mówi Anna.
Marzy o tym, żeby coraz więcej Polaków doceniło tańce w kręgu, by móc dzięki swojej pasji zarabiać na kolejne podróże, bo teraz jest to raczej nierealne. - Szczęśliwie kocham pracę w szkole. A ona daje mi nie tylko satysfakcję, ale też poczucie bezpieczeństwa.
Marzenie na przyszłość? - Zamieszkać w macedońskiej wiosce. Czuję, że tam, w spokoju, z dala od hałasu i współczesnej cywilizacji, chcę spędzić starość. Brzmi jak ucieczka na koniec świata? - pyta cicho ze śmiechem. - Może dla innych. Ja na pewno nie będę się nudzić, tylko tańczyć tak długo, jak zdrowie mi pozwoli.
Obecnie Ania prowadzi w Poznaniu cotygodniowe warsztaty w Studio Tańca ETNOBALANS. Przychodzą ludzie w każdym wieku. Najbardziej lubi, kiedy wchodzi ktoś prosto z ulicy, zaciekawiony żywiołową muzyką, którą puszcza do tańca. - I to właśnie jest prawdziwa magia!
Katarzyna Świerczyńska