Rajskie wyspy toną na oczach świata. Mieszkańcy mają czas do 2050 roku
Kiribati to obecnie jedno z najbiedniejszych państw na świecie. Oprócz fatalnej sytuacji gospodarczej kraj ten boryka się ze skutkami zmian klimatycznych. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wielu z nas będzie świadkami zalania przynajmniej części Kiribati przez wody Oceanu Spokojnego.
Gdzie leży Kiribati?
Kiribati to 33 wyspy rozsiane na obszarze ponad 3,5 mln km kw. wokół równika. To oznacza, że jako jedyne państwo na całym globie leży na wszystkich czterech półkulach. Państwo jest głównie nastawione na turystykę. Rozwój gospodarki m.in. w związku z odległością do innych rynków i brakiem kwalifikacji wśród obywateli jest na niskim poziomie.
Turyści wybierający się na Kiribati liczą się z tym, że nie czekają tam na nich zabytki i muzea. Atrakcjami, których mogą się spodziewać, są przede wszystkim sporty wodne oraz wypoczynek na rajskich plażach.
Zobacz także: Popularność Turcji nie spada mimo trzęsienia ziemi. Polacy wciąż rezerwują wyjazdy na wakacje
Kiribati walczy ze zmianami klimatycznymi
O sytuacji Kiribati media informowały już ponad 10 lat temu. Ówczesne prognozy wskazywały, że w przeciągu najbliższych dekad wyspiarskie państwo na Oceanie Spokojnym zniknie z powierzchni ziemi. Niepokojący był wówczas wzrost poziomu wody otaczającej Kiribati. Przybywało jej znacznie szybciej niż w innych zakątkach świata.
Już w 2013 roku ówczesny prezydent Anote Tong wiedział, że ludność jego kraju czeka przesiedlenie. Sen z powiek spędzał mu fakt, że państwo jest gęsto zaludnione, a już wtedy panował tam wyż demograficzny.
To dawało jasny pogląd, że jeśli naród będzie zmuszony do emigracji w 2030 roku, to będzie tam mieszkało już nawet dwa razy więcej osób. Głowa państwa szacowała, że przyczyną ucieczki będą nie tylko zalania, ale także skażenie wód. Już w 2013 roku twierdził, że jego państwo opustoszeje za 30-60 lat.
Władze Kiribati w trosce o przyszłość narodu zaczęły od razu myśleć nad ewentualnym planem w przypadku ciągłych zmian klimatycznych. W 2014 roku "The Guardian" poinformował, że doszło do finalizacji zakupu 20 km kw. na jednej z wysp Fidżi.
Transakcji dokonano na wypadek, gdyby ludność Kiribati musiała się nagle ewakuować. Prezydent Anote Tong w rozmowie z Associated Press stwierdził wówczas, że ma nadzieje, że przesiedlenie nie będzie koniecznie. Jeśli jednak pojawi się zagrożenie, to właśnie tam trafią Kiribatyjczycy.
Zobacz także: Klątwa nad rajem? Dlaczego na tej wyspie giną ludzie?
Kiribatyjczycy nie chcą emigracji
Obecnie mówi się, że Kiribati zostanie przykryte przez wody Oceanu Spokojnego w 2050 roku. To także szacunkowa data katastrofy klimatycznej, która przez wielu jest uważana za nieuniknioną. Aktywistom działającym na rzecz klimatu zależy przede wszystkim na redukcji emisji gazów cieplarnianych i zahamowaniu wzrostu globalnej temperatury.
Przybierające na sile zmiany klimatyczne prowadzą m.in. do topnienia lodowców i co za tym idzie, podnoszenia się poziomu mórz i oceanów, ekstremalnych zjawisk pogodowych i wymierania gatunków zwierząt.
Postępujące zmiany klimatycznie już teraz zagrażają Kiribati, ale jak się okazuje, mieszkańcy nie mają zamiaru uciekać. Kiribatyjczycy nie opuszczają wyspy, mimo że nie nastąpiła nagła zmiana, która umożliwia im przebywanie tam bez obaw o poziom wód.
Obecny prezydent Taneti Maamau nie jest przychylny strategii emigracyjnej swojego poprzednika. Twierdzi, że dzięki odpowiednim środkom zaradczym może uchronić wyspy przed zatopieniem. W 2020 roku głowa państwa mówiła o planie podwyższenia kluczowych obszarów lądu ponad wznoszący się poziom wody. Nie trzeba podkreślać, że w obliczu bycia jednym z najbiedniejszych państw zdobycie niezbędnych funduszy jest niezwykle trudne.
***