Miliard w rozumie
Trzy Polki spróbowały swoich sił w największych instytucjach finansowych świata i zdobyły wszystko. Teraz rządzą w londyńskim City.
Dam radę. Nic się nie stanie, powtarza sobie Magda Powolny (35 lat), ale czuje, że za chwilę wyląduje w wodzie. Jednoosobowa łódź, na której płynie, niebezpiecznie się kołysze. Wywrotka. Tamiza jest lodowata. Teraz łódka dryfuje do góry dnem, Magda wypływa, ponownie wsiada do łodzi. Przed nią jeszcze godzina treningu. Zbliża się siódma rano.
Dopiero wtedy przemoczona wyjdzie na brzeg. Za godzinę ma spotkanie w City, londyńskiej dzielnicy finansów. Na szczęście w gabinecie (jest dyrektorem w EBOR, Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, który wspiera przemiany gospodarcze w Europie Środkowej i Wschodniej) ma kostium i kilka par szpilek.
"Wrrryn, wrrryn", 15-miesięczny Franciszek wydaje z siebie jednostajny warkot. Biega po domu ze spychaczem. Ewa Studenna (36 lat) ramieniem przytrzymuje przy uchu komórkę, rękami usiłuje asekurować synka: - Właśnie skończyłam rozmowę z wiceministrem Bułgarii. Udało mi się uzgodnić sporne punkty. Jutro obligacje wyjdą na rynek. Podpisujemy umowę - decyduje przez telefon.
Odkąd urodził się Franek, Ewa czasem zarządza z domu. To przywilej pracy na tak wysokim stanowisku. Jest głównym dyrektorem w dziale prawnym Citibanku, odpowiedzialnym za tzw. rynki wschodzące.
- Panie i panowie, za chwilę rozpocznie się pierwsza gonitwa wyścigu w Ascot - zapowiada spiker. W loży honorowej książęta William i Harry w towarzystwie Scarlett Johansson.
Dwa metry dalej skryta pod rondem kapelusza Roksana Ciurysek (34 lat) rozmawia z mężczyzną w cylindrze. Wbrew pozorom to służbowe spotkanie. - Klientów VIP zabieramy czasem w specjalne miejsca - tłumaczy. Tym razem chodzi o wielomiliardową inwestycję, więc pani wiceprezes amerykańskiego banku inwestycyjnego JP Morgan pracuje w terenie.
Witamy w krainie finansów
Stacja metra Canary Wharf. Wschodni Londyn. Godzina 8.50. Tłum. Pasażerowie wyglądają jak klony: ciemny garnitur, elegancki plecak (zastąpił mniej wygodną teczkę), w ręku "Financial Times".
Ewa się wyróżnia: w jasnym kostiumie na ruchomych schodach doczytuje "Heban". - Kapuściński jest ciekawszy od gazety - tłumaczy.
Za chwilę wjedzie na 17. piętro londyńskiej centrali Citibanku. Do niej w firmie należy ostatnie słowo w skomplikowanych umowach. Kieruje pracą prawników. Przygotowują m.in. dokumenty potrzebne do emisji papierów wartościowych.
W pracy używa trudno zrozumiałego dla laika slangu: "Roadshow powinien zacząć się w ciągu kilku dni". ,,Red nie jest gotowy". ,,Nie, klient nie zgadza się na covenanty w umowie subskrypcji". Dziś podpisanie kontraktu z Ministerstwem Skarbu Macedonii. Napięty grafik, ale w kalendarzu Ewy czerwonym flamastrem zakreślone jest tylko jedno zadanie: wieczorne szczepienie Franka.
Kilka przecznic dalej Roksana, wchodząc do siedziby JP Morgan, nie pokazuje identyfikatora. Ochroniarze wiedzą, kim jest. - To najpiękniejsza dziewczyna w całym City - mówią. - Ale naprawdę liczy się to, że jest tu szefem - dodają.
,,Gabinet" pani prezes to kilkusetmetrowa sala. Pod każdą ścianą automaty z kawą i snickersami. Jej czarne biurko stoi wśród pięciuset innych. Cztery monitory z indeksami giełdowymi, telefon przypominający panel sterowania w statku kosmicznym, stos papierów, błyszczyk, trzy komórki.
Są biurka bardziej "udomowione". Na jednym kolekcja misiów, na innym muesli i mleko sojowe, spod kolejnego wystaje upchnięta torba z kijami do golfa. W JP Morgan pracuje kilka tysięcy osób, ale Roksana ma nad sobą tylko dwóch szefów, i to w centrali w Nowym Jorku. Tu, w Londynie, to ona podejmuje kluczowe decyzje. Sama prowadzi około stu klientów. Podpowiada największym inwestorom, w co warto inwestować. - Muszę przewidywać nieprzewidywalne, czyli klęski żywiołowe, zamachy stanu, panikę rynku - tłumaczy. - Błąd w kalkulacjach może oznaczać miliardowe straty. Co rano śledzę więc wiadomości na kilku kanałach jednocześnie - dodaje.
Magda po wejściu do swojego gabinetu w EBOR klika w ikonę "mail". Po chwili pojawia się kilkaset nowych wiadomości adresowanych do "pani dyrektor Działu Polityki Finansowej i Zarządzania Kapitałem Banku". Zanim odpowie na najważniejsze, musi wyliczyć za pomocą matematycznych algorytmów ryzyko prowadzonych przez nią inwestycji.
- Czasem czuję się jak wróżka, która ma przewidzieć wynik loterii - tłumaczy. - Tyle że zamiast szklanej kuli mam specjalistyczne programy komputerowe, lata doświadczeń i intuicję. Budowa autostrad na Wschodzie? Warto. Akcje telefonii komórkowej w Azji? Zbyt ryzykowne. Nie decyduję, ile wydać, tylko czy się to opłaci.
Ryzyko zawodowe
City, godzina 18. Biura pustoszeją, za to w pubach robi się tłoczno. Tłumy urzędników idą topić w alkoholu stres. Niektórzy kończą w ten sposób każdy dzień.
- To pracoholicy, wypalają się przed trzydziestką - uważa Magda. - W City ich nie brakuje. Kilkanaście godzin w napięciu przed komputerem, potem drinki bez ograniczeń. Zero prywatności. Mnie ten model nie odpowiada. Widziałam tu trzydziestolatków, którzy musieli na kilka miesięcy zamknąć się w jakimś odosobnieniu, żeby dojść do siebie po latach spędzonych w podobny sposób.
Ewa potwierdza te obserwacje: - Spotykam tu ludzi, którym nie pomaga już prozak. Trafiają do szpitali psychiatrycznych kompletnie wyniszczeni. Roksana dodaje: - Na parkiecie często puszczają nerwy. Wczoraj kolega z furią rzucił telefonem o ścianę, bo inwestor w ostatniej chwili wycofał się z wielkiego kontraktu. Po pracy poszedł pić.
Na szczęście nie wszyscy zapijają stres. Pojawiła się też moda na odstresowywanie sportem. Modny jest squash i golf. Roksana po pracy ćwiczy jogę. Często wkłada też dres i biega, pchając przed sobą trójkołowy wózek z synkiem. - Kiedy w domu ktoś na ciebie czeka, picie jest tylko stratą czasu - mówi. Na nią, poza synem Mateuszem, czeka mąż Jarret, Kanadyjczyk, który podobnie jak ona jest doradcą inwestycyjnym w Londynie.
Poznali się na kursie CFA (prestiżowy tytuł w dziedzinie finansów). Roksana wspomina pierwsze spotkanie: - Wpadłam spóźniona na zajęcia z marketingu. Jedyne wolne miejsce było obok niego. Po zajęciach zadzwoniłam do mamy i zażartowałam: "Spotkałam dzisiaj świetnego faceta, będzie moim mężem!". Po miesiącu spotkań zamieszkali ze sobą. Po dwóch latach wzięli ślub - w Polsce.
- Miłość, ślub, a szczególnie dziecko, to w City ekstrawagancja - uważa Ewa, opisując początki swojego małżeństwa z Fryderykiem, warszawiakiem po Cambridge, dyrektorem w City. Na pierwszej randce oznajmiła mu: "Możemy się widywać najwyżej raz w tygodniu, w dni powszednie nie ma szans". - Jakimś cudem jednak znaleźliśmy czas dla siebie - uśmiecha się Ewa, choć przyznaje, że w City wiele związków przegrywa z pracą.
- Sama zaliczałam 36-godzinne maratony w biurze. Pamiętam, jak zasypiałam ze zmęczenia nad dokumentami albo wracałam do domu o trzeciej nad ranem. Czasem śniły mi się umowy, nad którymi pracowałam. Myślałam, że jeśli zwolnię, wypadnę z obiegu. Harówka odbiła się na jej zdrowiu. Przez kilka lat bezskutecznie starała się o dziecko. Odeszła z renomowanej kancelarii prawniczej do Citibanku.
Koledzy nie dowierzali: "Jeszcze kilka lat i mogłaś zostać partnerem! W bankowości nigdy nie zdobędziesz takiej pozycji!". Sama miała wątpliwości. Wtedy mogło się wydawać, że dużo traci. Dziś uważa, że była to właściwa decyzja. Zwolniła. W 2007 roku urodził się Franciszek. Spełniło się wielkie marzenie, kariera poczekała. Szefowie w Citibanku docenili jej fachowość. Jeszcze w dziewiątym miesiącu ciąży dostała awans, a po powrocie do pracy "flexible arrangements", czyli elastyczny czas pracy.
Magda od ośmiu lat jest rozwiedziona, nie ma dzieci. Tim, eks-mąż, starszy o kilkanaście lat prawnik, chciał stabilizacji. Był już dom z ogrodem, leniwe wieczory przed kominkiem.
Ale gdy mówił: "czas na dziecko", Magda nie czuła entuzjazmu. - Dla mnie ważniejsze były wtedy studia, praca, podróże. I chyba nadal tak jest - przyznaje.
- Miłość, związek, rodzina to trudniejsze niż inwestowanie miliardów. W weekendy regularnie urządza "rodzinne" wieczory dla przyjaciół: Jasna z Bośni, Sebastian z Francji, Natasza z Rosji, Francesca z Walii. W "polskim" sklepie kupują pomidory, kiełbasę, kiszoną kapustę. Potem pichcą bigos, ktoś przyrządza "szarlotkę", czyli drinki z żubrówki i soku jabłkowego. Kiedy doskwiera samotność, jest do kogo zadzwonić.
Trzy drogi na szczyt
Toruń, rok 1980. Dwie przyjaciółki z podstawówki marzą o przyszłości: "Za 10 lat chciałabym być w ciąży, stać boso w mojej kuchni i głaskać się po brzuchu" - mówi pierwsza. "A ja siedzieć w biurze ubrana w garnitur, z elegancką teczką". Ta "druga" to Ewa.
- Od dziecka chciałam być prawniczką, bo w amerykańskich filmach prawnicy zawsze walczyli o wielkie sprawy. Skąd Londyn? Moi rodzice działali w opozycji. W stanie wojennym esbecy internowali ojca i zaczęli nachodzić naszą rodzinę: głuche telefony, auto z "obserwatorami" pod domem. W końcu postawili ultimatum: emigracja albo dalsze szykany - opowiada.
W 1982 roku 10-letnia Ewa wsiadła z rodzicami do samolotu do Ameryki. Zatrzymali się w Seattle. Emigracyjne początki były trudne, ale ojciec inżynier i mama dentystka poradzili sobie na tyle, że kilka lat później Ewa mogła myśleć o studiach.
Nie obeszło się bez pożyczek spłacanych przez wiele lat. Marzenia o prawie przetrwały próbę czasu. Okazało się jednak, że w USA na prawo można zdać dopiero, gdy skończy się inny fakultet. Ewa wybrała dziennikarstwo w Waszyngtonie, a potem wydział prawniczy w Pensylwanii. Po dyplomie było jeszcze stypendium w Oksfordzie.
Z takimi kwalifikacjami bez trudu dostała pracę w londyńskiej kancelarii. "Mam pisać ołówkiem, czy długopisem", zapytała podczas rozmowy z nowym szefem. - Głupie pytanie, ale inne nie przyszło mi wtedy do głowy - wspomina Ewa.
- Byłam strasznie zdenerwowana. To miała być moja pierwsza poważna praca w zawodzie. Kancelaria obsługiwała instytucje finansowe. Miałam się zająć tworzeniem prospektów emisyjnych. Udawałam, że rozumiem, o co chodzi. Bardzo chciałam odnieść sukces. Udało się, choć nie było lekko. W londyńskiej kancelarii każde potknięcie było punktowane. Ewa słyszała złośliwości w stylu: "Trzeba było zdawać na medycynę, nie na prawo!". Zdarzało się, że wieczorem dzwoniła z płaczem do domu: "Mamo, już nie mogę. Jestem tu zupełnie sama, tęsknię za wami".
Na poprawę nastroju kupowała największą tabliczkę czekolady w Tesco. - Rano znowu mi się tu podobało - mówi. - Londyn nie był łatwy, ale mnie mobilizował. W końcu dotarło do mnie, że muszę być dla kancelarii cennym pracownikiem, skoro dostaję odpowiedzialne zadania. Odeszłam stamtąd dopiero po siedmiu latach na własne życzenie.
Roksana również zaczęła karierę w Londynie od miesięcznego stażu po studiach (w EBOR, tam, gdzie dziś pracuje Magda). - Finansistka? Nie taki miałam plan na życie - śmieje się z tego, jak ułożyła się jej kariera.
- W ogólniaku marzyłam o własnej klinice chirurgii plastycznej w rodzinnej Gdyni. Miesiąc przed egzaminami na medycynę nagle zmieniłam zdanie i zdałam na ekonomię. Staż w EBOR załatwiłam sobie sama jeszcze na studiach. Nie ograniczałam się do wypełniania obowiązków. Kiedy coś było do zrobienia, próbowałam swoich sił. Tak sobie założyłam - wyznaje.
Po 30 dniach zamiast "do widzenia" usłyszała: "mamy dla pani propozycję". W ten sposób zaraz po studiach została początkującym analitykiem w Londynie. A niedługo potem dostała pierwsze stanowisko menedżerskie.
W ciągu dwóch lat przeszła drogę, która innym standardowo zajmuje co najmniej sześć, choć miała dyplom Politechniki Gdańskiej, a nie Oksfordu. - Roxy zawsze robi wszystko dwa razy szybciej - mówi Magda (prywatnie przyjaciółka Roksany).
Jej samej przebycie drogi z pokoju z tapetą w róże (zaczynała 17 lat temu jako niania u angielskiej rodziny) do dyrektorskiego gabinetu w City zajęło 10 lat. Do Londynu przyjechała tylko podszkolić język. Ale kiedy mama dziewczynek, którymi się opiekowała, pomogła jej zdobyć pracę sekretarki w EBOR, została.
Moment przełomowy? - Obiad z byłym premierem - opowiada Magda i wyjaśnia: - Jan Krzysztof Bielecki był wówczas członkiem zarządu w EBOR. Zostałam jego asystentką. Kiedyś powiedział: "To, co pani teraz robi, jest poniżej pani możliwości. Poradziłaby sobie pani na wyższym stanowisku". To ją zdopingowało. Zdała na ekonomię. Pięcioletni tok studiów zaliczyła w dwa lata. Ze stanowiska asystentki awansowała do roli samodzielnego analityka. Mniej więcej co trzy lata na jej wizytówkach pojawiał się nowy tytuł: consultant, manager, w końcu head (dyrektor) - najwyższa ranga w jej specjalizacji.
Tajemnica sukcesu
- Pierwszy zarobiony milion? Muszę sprawdzić na wyciągu - Roksana żartuje i unika konkretów. Ewa: - Proszę o następny zestaw pytań. Magda: - Zarobić milion w City nie jest trudno, gorzej z utrzymaniem go na koncie.
Nie mówią o zarobkach, ale pensje na ich stanowiskach w City są podobne. Rocznie to około stu tysięcy funtów. Do tego dochodzi premia: sto do dwustu procent rocznego dochodu.
- W Londynie nigdy nie jest się dość bogatym - komentuje Ewa. Ostatnio wydała sto funtów na kolację w mieście. "Za drogo", stwierdziła. Wciąż pamięta, jak na studiach kupowała u Hindusa na wynos tylko mięso, ryż gotowała u siebie. Nadal zdarza jej się zjeść hamburgera za dwa funty. Nie oszczędza za to na zabawkach dla Franka, podróżach, biżuterii.
Inny luksus, na który sobie pozwoliła, to jaguar. Auto stało się potrzebne, odkąd pojawiło się dziecko. Roksana jeździ taksówkami, a Magda metrem albo rowerem (choć najdroższą na świecie marką Commencal z Andory).
Ewa wprowadziła się do własnego mieszkania (szeregowiec w South Kensington). Roksana mieszka w segmencie w tzw. Małej Wenecji (niedaleko mieszkają m.in. Madonna i Sting).
Na ścianach wiszą obrazy współczesnych polskich artystów i czarno-białe zdjęcia zrobione przez Roksanę. W lodówce "ślady" polskości: tyskie, polędwica sopocka, ulubiona wędlina Jaretta (wszystko z polskiego sklepu online).
W domu bałagan, bo trwa rozbudowa garderoby. Robotnicy rozmawiają po polsku, Roksana zatrudnia wyłącznie ekipy z kraju. Podobnie jak panią do sprzątania i nianię dla Mateusza.
Magda po rozwodzie zamieszkała w wynajętym mieszkaniu w Chelsea. Czarne łóżko sprowadzone z Włoch, stylowy globus, książki na półkach, krześle, podłodze. Na parapecie śpi bengalski kot, jak dotąd jedyny współlokator. - Nie przywiązuję się do tego miejsca - tłumaczy. - Singielka nie potrzebuje nic więcej. Jeśli ułożę sobie z kimś życie, kupię dom.
Anglicy mówią, że droga do sukcesu wiedzie przez City. Im się udało. Teraz w Polish City Club dzielą się doświadczeniem z Polakami, którzy przyjeżdżają tu do pracy. Roksana z Magdą zorganizowały wykłady pod hasłem: "Jak zrobić karierę w City?".
Z kilkoma prawnikami założyły też darmowe biuro porad. Ale ich sukces nie wszystkich inspiruje. Na forum internetowym o pracy w Londynie pojawiły się zjadliwe opinie. Roksana ich nie komentuje, zamiast tego mówi: - Stołówkę w moim banku obsługuje kilkadziesiąt osób. Prawie wszyscy z Polski, wykształceni. Pytam kelnerki: "Dlaczego nie spróbujesz szukać pracy w biurze, banku? - Ee, kto by mi dał szansę?" - słyszę często w odpowiedzi i zastanawiam się, skąd w dziewczynach te kompleksy, brak siły przebicia?Słowa "mogę", "potrafię"to podstawa, żeby coś w życiu osiągnąć. Ludzi z podobnym do mojego wykształceniem w firmie pracuje bardzo wielu, to właśnie moja wiara w siebie sprawiła, że jestem ich szefową - mówi.
Ale są też chwile satysfakcji. - Jestem owocem waszego seminarium ,,Jak to się robi w City" - młody chłopak zaczepił niedawno Roksanę w kafeterii przy ,,parkiecie". Chciał podziękować, właśnie dostał etat analityka w JP Morgan.
Po godzinach
Po narodzinach syna Ewa nadal traktuje pracę bardzo serio, ale bardziej niż kiedyś uważa na zachowanie "dobrych proporcji w życiu". - Byłam przez rok na urlopie macierzyńskim. Firma jakoś to przeżyła. Teraz jestem stałą rezydentką parku przy domu. Przejadły mi się ekstrawagancje w stylu weekend na luksusowym jachcie w Saint-Tropez. Wolę posiedzieć na trawie z dzieckiem i przyjaciółmi. Akurat też zostali rodzicami. W koszyku prosecco, owoce, książka, piłki i samochodziki.To teraz moja ulubiona rozrywka - tłumaczy.
Macierzyństwo zmieniło również styl życia Roksany. Wstaje teraz godzinę wcześniej, niż dawniej, "żeby pobawić się z Mateuszem (osiem miesiecy) i zjeść śniadanie z mężem (obowiązkowa owsianka). Podobnie jak Ewa bez żalu rezygnuje z imprez urodzinowych na egzotycznych wyspach czy wypadów na VIP-owski bankiet na festiwalu w Cannes.
Magda: - Sześć razy w tygodniu o świcie wyciągam z kolegami łódź z hangaru nad Tamizą i wiosłuję. To moja nowa pasja. Sportowa i towarzyska. Spotykam rewelacyjnych facetów: kardiochirurg, inżynier, aktor. Hobby szybko poszerza krąg znajomych. Kiedy tylko mogę, wyjeżdżam też w góry, wspinam się. W wakacje chcę wejść do bazy pod Mount Everestem. Uczę się również pilotować szybowce - wylicza.
Magda, Roksana i Ewa mają alternatywny plan na życie, choć to, co teraz robią, przynosi im wielką satysfakcję. - Na razie nie przewiduję zmian.
Co będzie potem? - Roksana zamyśla się przez chwilę. - Pracowałam w funduszu inwestycyjnym z młodą Polką. Niedawno wyjechała na Sardynię i otworzyła tam hotel. Może ja też kiedyś się gdzieś przeniosę? Lubię południe Francji, Kanadę, skąd pochodzi mój mąż. Dla mnie świat to jedno państwo. Żyć tu czy tam to kwestia decyzji i przeorganizowania kilku spraw. Sukces w biznesie pozwala na myślenie o alternatywnej ścieżce życia i pełną wolność wyboru. W City jest wielu szczęśliwych emerytów po trzydziestce - żartuje.
Marta Bednarska