Ogródki działkowe w PRL-u były hitem. Tak dbano o zielone oazy w środku miasta
Czasy Polski Ludowej nie oferowały zbyt wielu rozrywek. Migracja ludności ze wsi do miast, problemy mieszkaniowe i niedobory produktów żywnościowych dodatkowo przyczyniły się do rozkwitu ogródków działkowych. Choć z biegiem czasu zaczęły być postrzegane jako relikt przeszłości i swego rodzaju skansen czasów słusznie minionych, dziś bycie działkowiczem znów brzmi dumnie! Zachęcamy do nostalgicznej wycieczki po zielonych terenach w czasach PRL.
Spis treści:
Działka jest dobra na wszystko?
Ludwik Jerzy Kern napisał kiedyś: "Najlepszym wiosennym lekarstwem jest działka. Działka nam zdrowie wprowadza do ciałka, gdy w łapki się chwyci szpadelek lub grabki, znikają bronchity, katary i sapki". Jest w tym sporo racji, ponieważ o zaletach spędzania czasu na świeżym powietrzu wiele mówi się także dziś.
Ogródki działkowe nie były jednak tworem PRL-u. Pierwsze z nich pojawiały się na terenach naszego kraju już pod koniec XIX wieku. Miały stanowić wytchnienie od miejskiego zgiełku, a rozkwit trendu miejskiego ogrodnictwa przypadał na okres II Rzeczpospolitej. Niestety, II wojna światowa przerwała prace nad ustawami, które miały precyzyjnie regulować kwestie prawne, a ogródki z oczywistych przyczyn były opuszczane i popadały w ruinę.
POD, czyli pracowniczy ogród działkowy
Nie da się jednak zaprzeczyć, że to właśnie w czasach Polski Ludowej posiadanie (czy raczej dzierżawa) kawałka ziemi przestało być kojarzone wyłącznie z dworskimi posiadłościami arystokracji, jawiącymi się jako legenda z odległych czasów, a stało się dostępne dla przeciętnego zjadacza chleba. Z założenia ogródki działkowe nie miały nawiązywać do romantycznej wizji sielskich gospodarstw za miastem, a stanowić rodzaj pomocy socjalnej dla najuboższych rodzin pracowników socjalistycznych zakładów pracy.
Ogródki działkowe postrzegano jako przestrzeń do samodzielnej uprawy warzyw i owoców, by w tani sposób walczyć z niedoborami żywności. Dlatego też kładziono nacisk na to, by maksymalnie wykorzystywać przestrzeń na rośliny użytkowe, które uznawano za bezkonkurencyjne dla kwiatów ozdobnych. Choć plony miały wspomagać gospodarstwa domowe, niejednokrotnie zdarzało się, że służyły także do skromnego handlu.
Spryt i kreatywność kontra estetyka
Oprócz grządek w ogródku działkowym nie mogło zabraknąć altany służącej do przechowywania narzędzi ogrodniczych czy prowizorycznego schronienia. O ile współcześnie dostęp do różnorodnych materiałów budowlanych, akcesoriów i mebli jest niemalże nieograniczony, o tyle w PRL-u radzić sobie trzeba było na własną rękę.
Dlatego właśnie zabudowania w ogródkach działkowych jawiły się jako chaotyczna zbieranina przypadkowych przedmiotów. Chodziło o to, by działały i spełniały swoją funkcję, kwestie estetyczne pozostawały na drugim lub nawet dalszym planie. Mimo to część osób starała się własnymi siłami ozdobić swoją przestrzeń. Poniekąd stanowiło to miejsce na odrobinę indywidualności, o którą trudno było w blokach z wielkiej płyty.
Działkowy renesans?
O ile do pewnego czasu pracownicze ogrody działkowe (obecnie przemianowane na rodzinne ogrody działkowe) były postrzegane jako niezbyt atrakcyjne pozostałości po komunie, dziś chęć posiadania własnego kawałka ziemi nawet w centrum miasta wydaje się wracać do łask.
O jego wartości przekonaliśmy się choćby w okresach lockdownu spowodowanego epidemią koronawirusa. Z pewnością łatwiej przetrwać zamknięcie niemalże wszystkich instytucji, gdy można cieszyć się słońcem we własnym ogródku. Aż trudno nie przywołać kolejnej części wspomnianego już wcześniej utworu Ludwika Jerzego Kerna pt. "Działka":
Tymczasem, jak celnie to gość jeden ujął, Wirusy na działkach fatalnie się czują, Zupełnie tak samo, jak mors na Saharze, lub kirus w mlecznym barze.
Do tego dochodzą też kwestie ekologiczne i możliwości uprawiania warzyw czy owoców na własny użytek - bez chemii i bez marży, jaką jesteśmy zmuszeni płacić za żywność w sklepach. Do zobaczenia na działce?
Polecamy: