Ratowniczki GOPR-u. One nigdy nie wymiękają

Kasia jest fizjoterapeutką, mamą trójki dzieci. Gosia pracuje w firmie, która buduje drogi. Łączą je góry i ratowanie ludzi. Dzięki tej pasji mają niesamowitą siłę. Ratowniczki krynickiej grupy GOPR zarażają pozytywną energią.

Pomocy ratowniczek może potrzebować każdy
Pomocy ratowniczek może potrzebować każdy 123RF/PICSEL

Pasję zawdzięcza tacie, ratownikowi i himalaiście. Od dziecka zabierał ją w góry. Dziś Gosia prowadzi też akcję Bezpieczny Stok: na stacjach narciarskich i w szkołach uczy, jak unikać wypadków. Spokojne pogaduszki nie są na ich temperament. Od razu dają to do zrozumienia. Gosia Adamska: - Jak długo będziemy rozmawiać? Za godzinę idę z koleżanką w góry - oznajmia. Kasia Piprek: - Półtorej godziny? O matko! Tyle czasu siedzieć i gadać? - śmieje się i przyznaje, że jest uzależniona od adrenaliny.

Kasia: Moja rodzina jest ze mnie dumna

W krynickiej grupie GOPR Kasia słynie z tego, że potrafi błyskawicznie podejmować decyzje. Jak wtedy, gdy dostała zgłoszenie, że dziecko złamało udo na Wierchomli. - Sekunda namysłu. Śmigłowiec czy karetka? Karetka dojedzie w 30 minut. Potem 30 minut drogi powrotnej. Wzywam więc śmigło - wspomina. Dopiero kiedy było po wszystkim, zaczęła rozmyślać, co będzie, gdy ktoś uzna, że wezwała śmigłowiec na darmo? Musiałaby zapłacić za to z własnej kieszeni...

Nawet doświadczeni ratownicy nie lubią jeździć do złamanych ud. Ale koledzy podkreślają, że Kasia jest jedną z tych, co "nie wymięka". - W udzie jest tętnica, jeśli jest uszkodzona, zagrożone jest życie - tłumaczy. - Nie ma czasu na ceregiele. Działam jak automat. Nie istnieje wtedy nic ważniejszego niż człowiek, któremu muszę pomóc.

Ochotniczka od lat

Kasia ma 34 lata. Razem z mężem i trójką dzieci mieszka w Popardowej, małej miejscowości niedaleko Krynicy. Pracuje jako fizjoterapeutka. W GOPR-ze, jako ochotniczka, służy od kilkunastu lat. Krynicka grupa ratowników ma pod opieką rozległy teren Beskidu Sądeckiego, zachodnią najwyższą częścią Beskidu Niskiego oraz pograniczne pasmo Zimnego i Dubnego. - Zawsze ciągnęło mnie do służb medycznych - mówi Kasia. - Marzyłam o wstąpieniu do GOPR-u, ale musiałam zaczekać, aż będę pełnoletnia. Jako młoda dziewczyna uważałam, że to elitarna jednostka. Że są tam najlepsi ratownicy. I chciałam być jedną z nich - mówi.

W słowach nie przebiera

Egzamin z jazdy na nartach zdała śpiewająco, ale do sprawdzianu z topografii podchodziła aż cztery razy. - Na topografii mogą zapytać na przykład o to, jak w jakiejś kapliczce ma złożone ręce Pan Jezus - wspomina. Zdała i trafiła do męskiej grupy ratowników. O pozycję musiała walczyć. - Siedzimy na dyżurze, a oni do mnie, żebym zrobiła herbatę. Szybko dałam do zrozumienia, że ja tu nie jestem od robienia herbaty. Teraz wszyscy już wiedzą, że nie dam sobie w kaszę dmuchać i jak trzeba, to w słowach nie przebieram - śmieje się. Spodobało jej się, kiedy usłyszała od jednego z ratowników: "Ty, Kaśka, to właściwie taki nasz kumpel jesteś".

Dałam radę!

- Kiedy koledzy idą na wódkę, idę z nimi - nie ukrywa. Jako kobieta miała też trudniej na szkoleniach. - Moim zdaniem instruktorzy dobrze kombinowali: będą miały trudniej, żeby zamknąć gęby chłopakom. I tak było. Pamiętam, jak na szkoleniu musiałam zejść po zaśnieżonej skarpie, żeby wydostać poszkodowanego. Pewien kolega powiedział potem, że nie wie, czy dałby radę. A ja dałam! - mówi. Kasia podkreśla, że dzięki zaawansowanej technice dziś łatwiej jest ratować ludzi niż wtedy, kiedy zaczynała przygodę z górskim ratownictwem. - Mamy GPS-y, które pomagają nam dokładnie przeszukać teren. Na początku mojej pracy, jak wyruszaliśmy na akcję, to darliśmy się po prostu: "Hop! Hop! Tu GOPR!" - Kasia śmieje się i opowiada historię, jak zagubiona w górach pani ukryła się ze strachu przed wrzeszczącymi ratownikami chodzącymi po górach. Na szczęście odnaleźli ją w krzakach. W GOPR-ze Kasia poznała męża.

Cała rodzina na służbie

Dziś mają trójkę dzieci: ośmioletniego Jaśka, pięcioletnią Zuzkę i prawie dwuletniego Franka. Całą piątkę ciągle gdzieś nosi. W wakacje wypożyczają kamper i ruszają przed siebie. Byli w Skandynawii, objechali Alpy. Marzy im się wyprawa do najdłuższej jaskini świata - Jaskini Mamuciej w USA. Kasia staje na głowie, żeby pogodzić pracę, służbę w GOPR-ze i bycie mamą. Po urlopie związanym z wychowaniem najmłodszego dziecka pomału, jak sama mówi "bierze się za siebie". - Muszę szybko wrócić do formy. W ratownictwie trzeba być sprawnym - podkreśla. Znalazła też sposób na godzenie tygodniowych dyżurów w schronisku z obowiązkami rodzinnymi. - Po prostu jedziemy do schroniska całą rodziną. Jeśli jest wezwanie, ja wychodzę na akcję, a mąż zostaje z dziećmi - mówi. Najstarszy Jasiek, kiedy był malutki, bawił się w ratowanie. Spuszczał liny po ścianach i ratował zabawki. Dziś powtarza nam, że gdy dorośnie, też będzie ratownikiem - mówi z dumą Kasia.

Ojciec był dumny

Gosia Adamska o tym, że zostanie ratownikiem, zdecydowała na studiach. Kiedy zwierzyła się rodzicom, czekała przede wszystkim na reakcję taty - również ratownika, ale także himalaisty, który zdobywał sześciotysięczniki. - Nic nie powiedział, ale widziałam, że nie jest za bardzo zadowolony - wspomina Gosia. Do końca życia będzie pamiętać moment, kiedy po wszystkich egzaminach i szkoleniach, na uroczystości ślubowania, po którym została pełnoprawnym ratownikiem ochotnikiem, ojciec podszedł do niej. - Uściskał mnie wtedy bardzo, bardzo mocno.

To było ogromnie wzruszające, bo czułam wtedy całą sobą, jak bardzo jest ze mnie dumny - mówi. Oboje przypomnieli sobie pierwsze kroki Gosi w górach. - Miałam trzy lata, jak spędziłam mój "pierwszy zimowy dyżur" w schronisku na Przechybie z tatą. To on uczył mnie jeździć na nartach, pokazywał góry, uczył szacunku do nich - mówi. Dzięki temu bez problemu zdała później wszystkie egzaminy. Gosia opowiada, że ratowanie, choć to ciężka i odpowiedzialna służba, bywa też... zabawne.

Czekają na GOPR

Niedawno miała dyżur w schronisku na Przechybie. Na dole piękne słońce, a w górach spadło pół metra śniegu. Kiedy się już ściemniło, dostała wezwanie do zagubionych. Dwóch mężczyzn, rozładowuje im się komórka, nie wiedzą, gdzie są, choć szli szlakiem. - Szybko zapakowałam gorącą herbatę, czekolady, ciepłe ubrania i ruszyłam w dół po szlaku. W nadziei, że znajdę ich ślady w śniegu. Jednocześnie z dołu wyruszyli koledzy na skuterach. Znalazłam panów po 20 minutach.

Tak jak przeczuwałam, byli przy szlaku, ale śnieg i mrok utrudniły sytuację. Podeszłam do nich, świecąc czołówką, więc widzieli tylko światło, a nie mogli dostrzec mojej kurtki charakterystycznej dla ratowników. "A panowie co tu robią?" - zapytałam. "Czekamy na GOPR" - odpowiedzieli. "No toście się doczekali" - odpowiedziałam. Ich miny zapamiętam do końca życia - zaśmiewa się Gosia. To byli dwaj bokserzy, którzy urządzili sobie trening biegowy. - Wybąkali, że myśleli, że skutery ich stąd zabiorą. Byli bardzo zawiedzeni, gdy przy nich odwołałam te skutery. Wiedziałam, że damy radę bezpiecznie dotrzeć do schroniska na własnych nogach.

Ta praca to harówka

Gosia najwięcej pracy ma zimą, na szlakach narciarskich. - To ciężka fizyczna harówka. Ludzie nie potrafią poruszać się po ośnieżonych stokach, wielu jeździ po alkoholu. O wypadki nietrudno. Ratownik musi umieć udzielić pierwszej pomocy, wiedzieć, jak zwozić rannych, jak poruszać się po stromym zboczu, jak ewakuować narciarzy z wyciągu, jeśli ulegnie awarii. Ze szkoleń nieraz wracałam do domu z siniakami i krwiakami na ciele. Dziś Gosia ma 30 lat i poza ochotniczą służbą w GOPR-ze pracuje na... budowie.

Śmieje się, że nie miała innego wyjścia. - Moja mama jest konstruktorem. Kiedy była ze mną w ciąży, jeździła koparką. Te drgania mam we krwi! - żartuje. Dlatego po liceum Gosia poszła na politechnikę i dziś pracuje w firmie budowlanej. Gdy pytam ją o pasje, odpowiada bez namysłu: góry. I wspomina, że kiedy rodzice się pobierali, mama jej przyszłego ojca powiedziała pannie młodej: "Ale ty wiesz, że razem z nim poślubisz też góry?". - Myślę, że za mną kiedyś będzie tak samo. Mój mąż razem ze mną poślubi góry - uśmiecha się.

Katarzyna Świerczyńska

Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas