I mężczyzna zmienił kobietę
Miłość niespełniona, potencjalna, platoniczna, czasem najważniejsza. Hanka nigdy jej nie wyznała, bo chciała uchronić ukochanego przed sobą. W przypadku Pauliny zwyciężył zdrowy rozsądek: on ma żonę. Kasia spotkała mistrza, który pomógł jej stać się świadomą artystką. Trzy kobiety i nie ich mężczyźni życia.
Nigdy się nie pocałowali, chociaż często siedząc obok, szukali się rękami. Paulina ponownie wyszła za mąż. Za innego. - Z Radkiem spotykam się w kilka razy w roku w kawiarni. To miłość bez oczekiwań. W życiu Kasi najważniejsze role odegrali nie jej mężczyźni. Leopold, siedemdziesięcioparoletni klezmer, na próbie mówił jej: "Jest tyle zdolniejszych od ciebie", ale po koncercie wstawał od fortepianu, żeby mocno ją uściskać. Szukał dla niej mieszkania, doradzał w sprawach miłosnych.
Beznadziejnie fascynująca
"Ona będzie moja!", Leopold krzyczy do przyjaciela na Festiwalu Słowa, pokazując maturzystkę, która recytuje wiersze.
Dlaczego ona, dlaczego jego? Bo była niewysoka, miała niski, zachrypnięty głos, zaciągała po góralsku. "Inna niż wszystkie młode aktorki, fascynująca", mówił przyjacielowi.
Jej powiedział: "Jeśli dostaniesz się do szkoły teatralnej, będę uczył cię śpiewu. Jeśli się sprawdzisz, wystąpisz w moich koncertach".
Zdążył. Był rok 1998. Kasia Zielińska w plecaku nosiła podręcznik ekonomii. Chciała studiować handel zagraniczny, uwielbiała rachunek prawdopodobieństwa.
"Jesteś za niska, i w dodatku zaciągasz po góralsku. Jest przecież tyle piękniejszych, zdolniejszych od ciebie", słyszała, więc wybiegała z teatru, trzaskała drzwiami, czasem przez kilka dni nie odbierała telefonów.
Ale wracała. Lepiej przygotowana, pewniejsza siebie. - Odkąd pamiętam, Leopolda Kozłowskiego nazywam swoim krakowskim ojcem - mówi Kasia. - On wprowadził mnie w środowisko, nauczył śpiewać. Dzięki niemu poznałam Jerzego Fedorowicza, który już w trakcie studiów dał mi rolę w krakowskim Teatrze Ludowym, tam też wystąpiłam w dyplomowym spektaklu. Pierwsze skojarzenia z nimi to moje łzy i zdarte gardło. To też mocny uścisk pana Leopolda po udanym koncercie. I myśli: co będzie, jak na moje miejsce przyjdzie młodsza i zdolniejsza? Z Kozłowskim miałam włoską przyjaźń. Kiedy jedno się obrażało, drugie zabiegało o zgodę.
Miłość niewyznana
"Nie, w ogóle go nie kocham", Hanka powtarzała w myślach, kiedy o trzeciej nad ranem wsiadała do autobusu na Żoliborzu i jechała na Grochów, na drugi koniec miasta, bo od ich spotkania minęło 11 godzin i ona przed snem nie mogła przypomnieć sobie szczegółów jego twarzy.
"Wpadłam, bo chcę pożyczyć Pielewina. Farby, cukier", mówiła, gdy otwierał jej zaspany. Był seks, fajerwerki, bliskość, głaskanie po głowie.
A potem jej pytanie: "Nie zależy nam na sobie, prawda? - Prawda" - odpowiadał ze strachu przed przyznaniem się, że jest inaczej. Nigdy nie zostali parą, dlatego nie musieli się rozstawać.
Po prostu którejś nocy ona nie przyjechała na Grochów. "Co się stało? - zapytał od niechcenia na wernisażu kolegi ze studiów. - Mam dużo zajęć" - odpowiedziała.
Mijały dni, tygodnie, miesiące, a on nie próbował o nią walczyć. Mijały lata, a ona wciąż nie mogła przejeżdżać przez plac Szembeka, na którym kupowali kiszone ogórki i rozmawiali o lękach, nadziejach, karierze, wolności, malowaniu, gotowaniu, czytaniu, ale nigdy o byciu razem.
- Długo nie przyznałam się przed sobą, że to była miłość. Niewypowiedziana. Najważniejsza, bo niespełniona, zbudowana na wyobrażeniach, jak mogłoby być, gdybyśmy mieli odwagę przyznać się do uczuć. To był najważniejszy mężczyzna mojego życia. Nauczył mnie, że walcząc o miłość, walczymy o siebie - mówi Hanka.
Mój nie mój
Na tarasie porośniętym hortensją siedzi Paulina, trzydziestoparoletnia mężatka. Obok niej Radek, czterdziestoletni, żonaty. Trwa lekcja japońskiego.
Kiedy on będzie rysował na kartce kreski i prostokąty, ona kilka razy dotknie go stopą. Niechcący. On zakładając nogę na nogę, zaplącze się o jej łydkę. Przypadkiem.
A potem ona tak odgarnie włosy, że wylądują na jego twarzy, i powie "przepraszam". Będą rozmawiać, nie patrząc na siebie, albo patrzeć całymi minutami, nie mówiąc słowa. I czekać. Aż wróci jej mąż.
Słoneczny dzień. Zgrzyt zamka. Wchodzi Waldek, biznesmen, hazardzista: "Co na obiad?! - To co ugotujesz" - słyszy od żony. Paulina jest odważna, bo obok siedzi Radek. To on poradził, żeby zgłosiła się do Niebieskiej Linii, pogotowia dla ofiar przemocy w rodzinie, chociaż jej mąż nigdy nie podniósł na nią ręki. I to on zeznawał w prokuraturze, że widział w jej domu pomazane markerem ściany i zdania: "tę kobietę nawiedził szatan. Boże, ześlij tu Ducha Świętego, a jak nie, to pożar". I że słyszał o kochankach, które mąż Pauliny przyprowadzał do domu, gdy ona wyjeżdżała na weekendy do rodziców, i że one używały jej perfum.
Albo że widział, jak Waldek wdrapał się na dach ich domu i krzyczał, że się zabije, jeśli ona go zostawi. - Radek zrobił to, na co nie odważyli się moi znajomi, przyjaciółki. Wyciągnął z trwającej latami depresji i związku, który nie wiem kiedy stał się pasmem upokorzeń. Dwa lata po rozwodzie z Waldkiem poznałam Grześka, wyszłam za niego, choć kochałam Radka.
On wtedy mi powiedział: "Nie wyszłoby nam w związku. Zostań z mężem. Dzięki niemu zawsze będziemy mogli się kochać. Platonicznie".
Co powie Leopold?
Kiedy dziś Kasia Zielińska wraca z planu serialu do warszawskiego mieszkania, często wspomina Kraków. Gdy wyprowadziła się od chłopaka, Leopold w ciągu godziny znalazł jej kawalerkę w kultowym miejscu na Kazimierzu.
To było mieszkanie w kamienicy pachnącej czosnkiem i chlebem. Na dole była piekarnia. O drugiej w nocy, gdy wracała z próby, piekarz podawał jej ciepły bochen.
Dwie ulice dalej żydowska restauracja Klezmer Hois. W niej spotykała Leopolda, siadali razem przy pianinie, śpiewali piosenki, a potem jedli gęsi pipek z plackiem ziemniaczanym.
Jeśli zaśpiewała dobrze, dostawała sok marchewkowy, jeśli Leopold powiedział "do dupy", soku nie było. Nie było też wtedy, kiedy umawiała się z mężczyzną, który jemu się nie podobał: "Babiarz, nie zasługuje na ciebie", kwitował.
- Leopold Kozłowski był moim mentorem, powiernikiem. Tak jest do dziś. Kiedy w zeszłym roku zakończyłam długoletni związek, zadzwonił do mnie szybciej niż koleżanki. Powiedział: "Przyjeżdżaj do Krakowa na sok marchewkowy". Pojechała.
- W moim życiu najważniejsze role odegrali mężczyźni. Starsi o 30, a nawet 60 lat. Nie moi. Kozłowski, Fedorowicz, kompozytor Włodzimierz Korcz i autor tekstów i spektakli kabaretowych Krzysztof Jaślar. Przyjaźnię się z ich rodzinami, oni z moimi rodzicami. Są dla mnie ważniejsi niż wszystkie dotychczasowe miłości. Ukształtowali mnie jako aktorkę, piosenkarkę, kobietę.
Szkoła teatralna w Krakowie. Leopold trafia do szpitala, ale ona zamiast być na zajęciach, siada przy jego łóżku i uczy się jidysz. Po szkole u jego córki Marty trenuje śpiewanie. Kasia częściej niż z profesorami z uczelni przesiaduje z Kozłowskim i Fedorowiczem.
"Kaśka, ty się nie oglądaj za aktorami. Z twoim charakterem? Będziecie bić się o lustro", mówił jej pierwszy. Nie posłuchała. Była kochliwa, ale miłości nie trwały długo.
Kiedy kończyła się kolejna, przychodziła do Klezmer Hois, siadała w kącie z chusteczką. Leopold mówił: "Ostatni raz cię wysłuchuję. Nie uczysz się na błędach".
Fedorowicz: "Nie daj sobie wmówić, że kochasz za bardzo. Kobieta musi kochać. Trochę popłakać, histeryzować. Jak trafisz na prawdziwego mężczyznę, on to zrozumie".
- Kogo miałam się radzić jak nie doświadczonych mężczyzn? - żartuje Kasia. - Dziś myślę, że mając taki męski wzorzec, wysoko ustawiłam poprzeczkę.
Z Leopoldem Kasia nagrała dwupłytowy album z pieśniami żydowskimi. Złota płyta wisi w jej warszawskim mieszkaniu. - Gdyby mnie nie wypatrzył 10 lat temu, nie byłoby dziś teatrów w Warszawie, serialu w TVP, sesji zdjęciowych, wywiadów.
W Krakowie, na Kazimierzu dostałam szkołę zawodu i życia. Do dziś pamiętam takie obrazki: siedzimy na rynku przy winie. Kozłowski i Fedorowicz komentują:
"Aktorki nie są szczęśliwe. Gdybyś jednak poszła na ekonomię, nosiłabyś garsonki i miała normalną rodzinę. A tak wiecznie sama albo fatalnie zakochana. Dlaczego?
Bo jesteś egocentryczką. Niedostępną. Ale dlatego jesteś fascynująca".
Wściekała się, krzyczała na nich. - Pozwalałam sobie na fochy, dąsy, nie wiem, skąd była we mnie pewność, że oni nie skreślą mnie ze swoich przedstawień. Znikałam, nie brali nikogo na moje miejsce, tylko czekali, że wrócę. Pamiętam też taki obrazek: Fedorowicz przynosi mi Szekspira, każe czytać Niebezpieczne związki, Kozłowski mówi: "Pójdziesz jutro ze mną do filharmonii". W Krakowie huczało od plotek, że mam romans z jednym albo z drugim. "Nie przejmuj się, co mówią inni, tylko staraj się być dobra", słyszałam.
Wszyscy mężczyźni życia
Kaśka jako jedna z nielicznych studentek ma pracę. Za zarobione pieniądze kupuje sukienki na spektakle. Kolejny koncert Rodzynek z migdałami.
Wśród publiczności dwie dziennikarki. Po występie podchodzą do Kasi: "Przedstawimy cię Włodzimierzowi Korczowi i Krzysztofowi Jaślarowi".
Kilka tygodni później Kasia pakuje się. Ostatni wieczór na rynku. Wino, placki ziemniaczane. "Zawsze chciałam mieszkać w Warszawie - tłumaczy Kozłowskiemu.
- Dużo umiesz. Jak ci coś nie będzie wychodziło, wygrasz oczami, są najpiękniejsze na świecie. Zawsze możesz liczyć na nas i na rodzynki z migdałami.
- Postać Leopolda Kozłowskiego odnalazłam w Warszawie we Włodzimierzu Korczu. Fedorowicza w Jaślarze - mówi dziś. - Śpiewałam w ich recitalach. I mogłam radzić się ich we wszystkim o każdej porze - opowiada.
Kasia znów szuka mieszkania w Warszawie. Telefon do Korcza. Grypa, zawód miłosny, brak nowych propozycji? On najczęściej dzwoni pierwszy.
- Dopełnił w moim życiu to, czego nie zdążył Leopold. Przez piosenkę nauczył mnie wyrażać emocje. Do tej pory byłam chłodna - mówi.
Próba przed koncertem. "Mruczysz - słyszy Kasia. - Będziesz śpiewać tu tyle, aż usłyszę żal, ryk". Godzina, dwie, trzy, pięć i od nowa.
No i wreszcie. Jest, jak chce on. Kasi lecą łzy. - Czułam, jakbym zrzuciła ciężki bagaż. Odważyłam się. Od tej pory w relacjach z mężczyznami staram się być inną kobietą, mówiącą o uczuciach. Co nie znaczy, że zawsze mam łatwo w związkach. Ale wtedy mogę liczyć na specyficzne poczucie humoru Krzysztofa Jaślara, które wyciąga mnie z największej chandry.
Trzy godziny jazdy pociągiem i jest w Krakowie. Odwiedzi przyjaciół. - Jak to bywa z mężczyznami życia, są zazdrośni. Wciąż muszę lawirować, ustawiać tak przedstawienia, żeby żadnego nie pominąć, bo potem mamy ciche dni. Ponoć oglądają czasem serial, w którym gram. Ponoć, gdy śpiewałam w telewizyjnym show, głosowali na mnie. Nawet kiedy się do siebie nie odzywamy, czuję z daleka ich opiekę.
Bez wyjścia
Zanim Radek zacznie uczyć Paulinę japońskiego, spotykają się na przyjęciu. Rozśmiesza ją i od tej chwili na imprezie na sto osób są tylko oni.
Gadają. O tym, że Paulina marzy o skokach spadochronowych, o nurkowaniu, o studiach podyplomowych, ale pracuje w korporacji, więc jedyne, na co ma siłę, to kanał Discovery Travel.
On też pracuje w korporacji, ale był w 80 krajach, zna japoński, potrafi zagrać najsłynniejsze gitarowe riffy. Powiedziała mu o mężu: był w jej typie, był dobrym człowiekiem, powtarzał "kocham ludzi". Ale ona niedawno przekonała się jak bardzo.
Od znajomych dowiedziała się, że spał z połową miasta. Wtedy Radek powiedział Paulinie o żonie, tłumaczce, że są zgranym małżeństwem.
Padało. Jak w każdy wolny dzień Paulina leżała cały dzień z kołdrą na głowie albo gorzej: wchodziła z poduszką pod łóżko.
Ale tego dnia wstała. Pół roku po spotkaniu z Radkiem wykręciła jego numer: "Chcę się uczyć japońskiego", skłamała. Przychodził co drugi dzień, nie brał od niej pieniędzy, "To dla mnie przyjemność", mówił.
Radek szybko wyczuwa, że problemem Pauliny jest nie tylko niewierny mąż. Bo jak w domu coś stuknie, ona podskakuje. Bo czasem odzywa się tylko, żeby zapytać: "Chcesz jeszcze paluszków?". Albo bierze do ręki ścierkę i zaczyna kompulsywnie ścierać kurze.
Paulina o sobie z tamtych lat: - Pogrążałam się w depresji. Zawiodłam się na życiu. Tuż po 30. urodzinach przed zaśnięciem myślałam, po co żyję, i zastanawiałam się, jak jest po drugiej stronie.
Waldek był hazardzistą, przegrywał pieniądze. A potem zwariował. Kiedy zaczął codziennie czytać Biblię, cieszyłam się, że szuka duchowości, ale gdy wieszał na ścianach święte obrazy i wypisywał na ścianach egzorcyzmy, nie było mi do śmiechu.
Twierdził, że mieszka we mnie szatan, bo maluję paznokcie i założyłam osobne konto. Nie chciał iść do psychiatry, a ja chciałam uciec, ale nie wiedziałam dokąd. Odpowiadałam za dział finansowy w korporacji, o 18 byłam w domu, włączałam Discovery, o 20 dzwoniła moja przyjaciółka, bo zaczynały jej się darmowe minuty. Opowiadała o sobie, a mnie doradzała: "Trzymaj się go, ma pozycję, chcesz być sama? Trochę mu odbiło, ale to normalne u facetów, którzy zbliżają się do andropauzy". Inni mówili: "Nie wtrącamy się, lubimy i ciebie, i Waldka, wy się pogodzicie, a my skłócimy się z którymś z was". Nie wiem, co by było, gdyby nie Radek. Ja nie miałam siły na żaden ruch.
Z miłości bez seksu
Radek mówił do niej "księżniczko" i zabrał na weekend do zamków nad Loarą. Był pod telefonem, kiedy dzwoniła z szafy, mówiąc, że siedzi tam zwinięta w kłębek.
Wysłał do psychoterapeuty. Kazał jej zadzwonić po policję, gdy mąż po powrocie z kasyna zaczął siekierą rąbać stół w jadalni i odkręcił kurki z gazem.
Przyjechał, gdy policja odwoziła go na obserwację psychiatryczną i gdy zwolnili go do domu ("zdrowy"), i był z Pauliną w sądzie, gdzie składała pozew o rozwód.
- Od dziecka byłam samodzielna, niezależna, takim osobom nie okazuje się dużo czułości. U Radka znalazłam ciepło, poczucie bezpieczeństwa. Nigdy się nie pocałowaliśmy, chociaż często szukaliśmy się rękami, jak dzieci. Nie mogłam zrobić nic więcej, bo bałam się, że jeszcze bardziej się przywiążę.
A niespełniona miłość wyczerpuje psychicznie i fizycznie, więc wyciszałam emocje. Z miłości nie poszliśmy z sobą do łóżka. To było coś jak przyjacielska miłość, silna, bezinteresowna, z myślą w tyle głowy: a może jednak..., bo przecież skoro tak mu na mnie zależy...
Kiedyś powiedział: "Oprócz uczuć mamy jeszcze zdrowy rozsądek i zobowiązania". Przytaknęłam. On przywrócił mnie do życia. Ja się rozwiodłam, stanęłam na nogi.
Radek usunął się z mojego życia. Nie nalegałam na częstsze spotkania. Pamiętam moment, kiedy zrozumiałam, co do niego czuję.
Hipermarket. On z żoną i dzieckiem stoją przy kasie. Nie widzą mnie. Ja wracam do domu i wyję. Dosłownie, przez dwa dni.
"Nie mogę przyjechać na twój ślub. Wszystkiego dobrego", pisze jej Radek w SMS-ie. Po roku ona dzwoni do niego: "Chciałabym znów uczyć się japońskiego. Nic nie pamiętam".
Spotkanie w kawiarni. Paulina mówi o drugim mężu: jest przyjacielem. Ale czy Paulina się spóźnia, czy zapomina o jego imieninach, on mówi: "OK, kochanie", "tak, skarbie". "Brakuje mi adrenaliny. Wyprowadzam się do koleżanki". Rozmawiają do rana. Wysnuwają wspólny wniosek: on chce mieć żonę partnera, ona męża, który będzie się nią opiekował, nawet jeśli miałby być nudny.
Oni razem? Wcześniej czy później doszliby do etapu wybijania sobie szyb w samochodach.
- Po co psuć to, co jest teraz? Zostałam z mężem, mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Jestem mu wierna. W ten sposób mogę kochać Radka, tak kocham go już kilka lat. Spotykamy się ze trzy razy w roku. Jest jak na pierwszej randce z wielką miłością. Przeglądam się w jego oczach i zaczynam czuć się niesamowita. I taka się staję. Na kilka następnych miesięcy. Do następnego spotkania.
Udaję, że nie kocham
Hanka była najładniejsza na roku, a Marcin najprzystojniejszy. Brunetka z zielonymi, kocimi oczami. Blondyn z klasycznymi rysami. Profesorowie z uczelni chcieli rzucać dla niej żony, koledzy z roku dziewczyny. Przez niego kobiety się truły, upijały.
A oni? Uwodzili i rzucali. "Wolność to mój atut", mówiła ona. "Chcę robić karierę", powtarzał on. Ona: "Być artystką, atrakcyjną dla innych". On: "Miłość to zobowiązanie".
Ona: "Nie mogę się zakochać. Nie mam na to przestrzeni". Aż trafili na siebie.
- Tajemniczy, bezczelny, mędrkujący, w codziennym języku wtrącał słowa: paradygmat, prokrastynacja. Postanowiłam: złamię go. Naprawdę, sama przed sobą maskowałam, że mi na nim zależy. Pierwsza randka w pubie. Hanka nie kokietuje. Wkłada buty Skarpy, dżinsy, T-shirt, szarą bluzę z kapturem, włosy niedbale związuje w kucyk. Żadnego kokieteryjnego wodzenia palcem po kieliszku, żadnych teatralnych gestów.
On prawie na nią nie patrzył, demonstracyjnie oglądał się za innymi. "Ckliwe", powiedział o jej obrazach. "Nadęte, bez wyrazu", podsumowała jego szkice. Wylądowali w łóżku.
- To nie jego magnetyzm, to stres przed wystawą sprawia, że kiedy do mnie mówi, ja drętwieję, przestaję słuchać, zapominam, co chciałam powiedzieć, i tylko patrzę. Tak okłamywałam siebie miesiącami. Oboje mieliśmy żelazne maski na twarzach, zdjęliśmy je którejś nocy, między trzecią a czwartą rano, po kilku filmach Wendersa. Wtedy zaczęliśmy mówić szczerze - wspomina.
Hanka mówiła o domu: o mamie, która chodziła całymi dniami w podomce i patrzyła tępo w sufit, i o tacie "czemu piątka, a nie szóstka?", więc opowiadała Marcinowi o szóstkach i pieniądzach, które zarabiała, robiąc projekty w firmie ojca.
Za pierwszą wypłatę kupiła sobie najnowszy komputer. I trafiła do szpitala z wycieńczenia. Miała 16 lat.
- Z Marcinem robiliśmy sobie nocną psychoterapię, przepracowywaliśmy lęki, nazywaliśmy emocje. Stawaliśmy się silniejsi. Jeśli wytykał mi błędy, to nie po to, żeby mi dowalić i poczuć się lepiej, tylko dla mojego dobra. Mimo to nigdy nie było rozmowy o nas. Tysiące razy się do niej zbierałam, ale bałam się, co usłyszę. Jednak gdzieś między słowami, spojrzeniami znaleźliśmy porozumienie, swój mikrokosmos.
Byliśmy głupi
Czy on ma kogoś jeszcze? A ona czy się z kimś spotyka? Tego o sobie nie wiedzą. - Byliśmy zbyt dumni, żeby zadawać sobie takie pytania. Udawaliśmy wyrachowanie. Publicznie graliśmy, że słabo się znamy. Bo wolność w naszym środowisku oznaczała moc. Bo przyświecała nam myśl: "tak cię kocham, że uchronię cię przed sobą".
On śpi, ona szepcze mu do ucha: "Kocham cię, ale nie mogę nic zrobić". Na drugi dzień on przy śniadaniu: "Słyszałem, co mówiłaś w nocy".
Ona: "Musiałam mówić przez sen, nic nie pamiętam". Milczenie.
Hanka wraca na Żoliborz, tygodniami nie odwiedza Marcina, on nie dzwoni. Ona rysuje, maluje abstrakcje, jego i ich związek. Para spleciona w miłosnym uścisku: mężczyzna tak całuje kobietę, że prawie ją połyka. Kochankowie odwróceni do siebie plecami. I tak dalej.
Może nie spać całymi nocami, energię ładuje w pracę. Wysyła próbki koleżance, właścicielce małej galerii we Włoszech. Ta szykuje jej wystawę. Dostaje zlecenia z firmy projektowej z zagranicy.
Przez miesiące żyje w podróży. Wielkie miasta, wielkie rauty, wielkie galerie, wielkie znajomości. "Nie będę leżeć w pustym pokoju i płakać, że on nigdy nie będzie mój" - tłumaczy koleżankom.
- Czasem potrzeba czegoś dramatycznego, żeby obudził się nasz potencjał. Odkryłam w sobie uczucia, o które siebie nie podejrzewałam. Wreszcie miałam coś do powiedzenia jako artystka.
Wraca do Warszawy. W wysokich szpilkach, z pieniędzmi, wizytówkami, planami na przyszłość. Tego samego dnia znów wsiada do autobusu z Żoliborza na Grochów.
Przez kilka miesięcy będzie jak dawniej. Wielka miłość bez zobowiązań.
Prywatna klinika. Długi korytarz. Mama trzyma Hankę za rękę. "Jesteś pewna?". Milczenie.
Po godzinie Hanka wychodzi z gabinetu. "Trzeci tydzień, galareta, nie ma co rozpaczać", słyszy od mamy. Po aborcji Hanka znika z życia Marcina. Tygodniami nie wychodzi z domu. Tym razem on próbuje się dowiedzieć dlaczego.
Ona nie odbiera od niego telefonów. Kiedy spotykają się przypadkowo, mówi: "Nie byliśmy razem, nie muszę ci niczego tłumaczyć". - Przez cały czas zachowywał się, jakby nie miał mnie w planach. Czasem mówił mi, że powinnam sobie znaleźć starszego faceta, który się mną zaopiekuje. Przyznawałam mu rację - mówi.
- Testy ciążowe, badania krwi robiłam w tajemnicy przed nim. Przez lata nie wiedział, że byłam w ciąży. Przy Marcinie przeszłam trening milczenia. Bałam się dwóch rzeczy: że da mi pieniądze na aborcję albo że padnie przede mną na kolana. Chciałam z nim być i bałam się tej miłości. Usunęłam ciążę, bo nie wyobrażałam sobie siebie jako samotnej matki.
Nie spotkają się przez kilka kolejnych lat. Przez rok on nie namaluje niczego nowego, ona przez rok będzie chodzić na psychoterapię.
Lipcowy wieczór, dwa lata później. W Barcelonie spotyka Grzegorza, menedżera. "Trach", opisywała koleżankom to, co poczuła na jego widok. Rozmawiają, spacerują. "Zawsze, kiedy spotykam miłość, mówię, że nie jestem zainteresowana. Miej to na uwadze". Jednak Hanka będzie zabiegać o Grzegorza, nawet gdy on będzie mówił: "Oboje jesteśmy skrzywdzeni, zamknięci, ja mam inną kobietę, nie uda się nam".
- Zdobyłam Grzegorza otwartością, dawałam mu czułość, nie asekurując się w ogóle. Już nie chciałam skrzywdzić siebie. Po roku czajenia się zostaliśmy parą - mówi.
Marcin jeszcze raz pojawia się w życiu Hanki. Przypadkowo. "Byliśmy bardzo głupi, to była miłość ludzi niepewnych, jak chcą przeżyć życie - mówi on i dodaje: - Mam dwoje dzieci. - Miałbyś troje - odpowiada Hanka.
Są łzy, tulenie przepraszanie. "Co bym zrobił? To teraz nie ma żadnego znaczenia".
- Nasze drogi już się nie zejdą, mamy innych partnerów. Dzwonimy do siebie czasem i kiedy rozmawiamy, jest tak, jakbyśmy widzieli się wczoraj. Co mu zawdzięczam? Że zrozumiałam, kim jestem. Zrzuciłam pancerz, umiem być z kimś.
Czy mieliśmy szansę na love story? Nie wiem. Bo przyznać się do miłości to jedno, a zbudować związek drugie. Ale on zawsze będzie ważnym mężczyzną mojego życia, choć nigdy nie był mój.
Imiona niektórych bohaterek zostały na ich prośbę zmienione.
Natalia Kuc