Mój mąż się zakochał
Czasem przypominam sobie tamten moment. Nie, nie ten, kiedy stanąłeś obok mnie w kuchni i obojętnym tonem rzuciłeś, że coś się zmieniło. Wracała do mnie zwyczajna sytuacja z czasów, kiedy myślałam, że życie jest przewidywalne.
Po pierwsze: zdziwienie
Nawet nie spytałam: "Co się stało?". Przecież to już wcześniej zdarzało się tyle razy. Gwałtowna była ta nasza miłość. Skąd więc miałam wiedzieć, które "kocham" jest już tylko lękiem, a które "odchodzę" tym prawdziwym? To był chyba czwarty dzień naszej kłótni. Jak zwykle mijaliśmy się w drzwiach bez słowa, nie dzwoniliśmy w ciągu dnia. Tylko krótkie: "Pojedziesz dzisiaj po Franka?", "Zapłać gaz, proszę". Nic nie przeczuwałam. Przecież znałam ten scenariusz. W końcu kupowałeś kwiaty albo pisałeś karteczkę: "Pogadamy?". Czasem, rzadziej, ustępowałam pierwsza. Prosiłam nianię, by została z Frankiem, i zabierałam cię do kina albo na obiad. Teraz to ja wyciągnęłam rękę, bo czas milczenia nieznośnie się przedłużał.
"Ciągle się gniewasz?", zagaiłam. Wyczułam obcość. Nie spytałam: "Co się stało?". Potem mi powiedziałeś, że w ogóle rzadko pytałam. Zaczęłam monolog: "Nie kłóćmy się, to absurd. Wiesz, mama zaprasza nas w weekend na Kaszuby, tak sobie myślę, żeby zabrać też Janków i Matyldę z tym jej nowym narzeczonym?". Ale w pewnej chwili głos mi zamarł. Zobaczyłam, że stoisz oparty o lodówkę i patrzysz. Nie na mnie, tylko przeze mnie. Jakbym była przezroczysta. "Słyszysz?", spytałam. "Czuję, że jestem w dziwnym punkcie życia", odpowiedziałeś. "To znaczy w jakim?", zdenerwowałam się. Tego wieczoru spałeś na kanapie. A ja myślałam, że po prostu zwariowałeś. Nawet nie płakałam. Ani wtedy, ani tydzień później, kiedy spakowałeś się w jedną granatową walizkę, którą kupiliśmy na lotnisku w Nowym Jorku. Pewnie nie wiesz, ale w takich chwilach myśli się, że to koszmarny sen. Tej ostatniej nocy spytałeś: "Mogę się tu jeszcze przespać? Rano powiem Frankowi. Nie chcę, żeby się przestraszył, że mnie nie ma". "Wynoś się!", rzuciłam. Powiedziałeś: "Potrzebuję czasu. Taki próbny miesiąc w samotności".
Po drugie: pewność
Pamiętałeś datę urodzin nie tylko moją, ale też mojej babci, mamy, ojca, braci. Wiedziałeś, jakie kwiaty lubię, perfumy, potrafiłeś przypomnieć sobie każdą chwilę z naszych pierwszych spotkań. Na moje nieszczęście z taką samą precyzją wymieniałeś później wszystkie moje winy, które doprowadziły nasz związek do rozpadu. "Byłaś nieczuła", mówiłeś. "Nie odbierałaś telefonu, powiedziałaś, że cię nudzę, że nie spędzisz świąt z moją rodziną". Kiedy swoją precyzję wykorzystywałeś przeciwko mnie, nie wydawała mi się już taka wspaniała.
Gdy trafiłam do doktor R., niemal siłą zaprowadzona przez Magdę, powtarzałam: "Wiem, że kobiety zastanawiają się, czy to chodziło o seks, jaka tamta jest w łóżku. A ja tylko myślę, jak on ją zdobywał, czy używał tych samych słów co przy mnie, czy też zabrał ją na jeden dzień do Paryża, na weekend do Rzymu, czy wysyłał kwiaty ze śmiesznymi karteczkami, kupował sukienki, gotował krupnik, gdy była chora, czy biegł do marketu po jej ulubione oliwki tylko dlatego, że od niechcenia rzuciła: "Zjadłabym coś"?
Po trzecie: porównanie
Była ładna. Delikatne rysy, ciemne włosy upięte w ciasny kucyk. Pierwszy raz zobaczyłam ją w Internecie. Ile razy oglądałam jej zdjęcia? Ona z przyjaciółmi na wakacjach, na spacerze z psem (przecież ty się boisz dobermanów), w kostiumie (wybacz, jednak ma ciut za duże uda), z mamą, ze swoją córeczką. Roześmiana, zamyślona, zapracowana. Każdą z tych fotografii rozebrałam na części pierwsze. Spojrzałam na inną kobietę jak mężczyzna. Chciałam dostrzec, zbadać, co cię tak w niej urzekło.
Potem widywałam ją w waszej firmie. Schodziła na obiad, zamawiała porządną porcję pierogów. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że nie ma wypisane na twarzy: "Jestem Jego kobietą, odbiłam go Jej, jestem przez Niego kochana". I jeszcze zastanawiałam się, jak ona może w ogóle jeść. Ja nie jadłam tygodniami. Chodziłam jej ścieżkami, wypytywałam wspólnych znajomych. Czepiałam się jak ostatniej deski ratunku opinii, że jest: roztargniona, za łagodna, za miła, pobłaża córeczce, nie zna tak świetnie języków jak ja i w ogóle nie jest taka przebojowa. Dwa razy do niej zadzwoniłam: "Czy wie pani, że ja mam syna?", spytałam. "Przepraszam", odpowiedziała. Tak jakby jedno "przepraszam" i "zakochałam się" cokolwiek usprawiedliwiało. Nienawidziłam jej nawet za tę delikatność, za to, że tak nie chciała mnie urazić. W odpowiedzi na mojego maila napisała: "Jeśli on do ciebie wróci, nie będę walczyć. Jest mi przykro. Próbowałam zniknąć. Odnajdywał mnie". Tak, jasne, oczywiście. "Doskonale wiem, jak on potrafi walczyć, jeśli czegoś pragnie", pomyślałam.
Po czwarte: błaganie
"Słyszysz mnie?", spytała szefowa. Spojrzałam na nią zaskoczona. Pomyślałam: "Jasne, że nie słyszę. Co mnie w ogóle obchodzi ten projekt?". Wpadałeś do Franka trzy razy w tygodniu. Nasze dziecko traktowało to jak świetną zabawę: "O, tata ma nowy domek". Patrzyłam i czekałam, aż zobaczę dawnego męża. Ale ty byłeś już mężczyzną, którego nie znałam. A potem te wszystkie drobiazgi, których na początku nie chce się zauważyć.
Zadzwoniłeś i spytałeś, jak się robi lasagne. "Po co ci przepis na lasagne?", głos mi uwiązł w gardle. I twoja zbyt lekka odpowiedź: "No wiesz, że ją uwielbiam. Chcę zrobić sobie kolację". Inny zapach, który unosił się, gdy wpadałeś do Franka, wyciszony telefon i to, że zabierałeś go ze sobą nawet do łazienki. Z poradnika "Jak rozpoznać zdradę?". Pytanie: "Czy twój partner trzyma komórkę cały czas w kieszeni spodni? Czy masz wrażenie, że nie rozstaje się z telefonem?".
Odpowiedź zakreśliłam pozytywną. I inne drobiazgi. Kilka dni później Franek powiedział: "Ciocia Karolina też lubi kawkę". "Kto to jest Karolina?", wycedziłam. "Koleżanka", rzuciłeś od niechcenia. Nawet nie czułeś się w obowiązku przede mną tłumaczyć. Przyjaciółki radziły: "Porozmawiaj z nim, albo wraca, albo koniec, co to za jakieś zabawy". Tysiące pytań: "Ale jesteście w końcu razem czy nie?", "Kto chciał separacji?". Upokorzenie. Co innego rzucić męża, a co innego czekać w zawieszeniu, błagając los o jego: "Kocham, przepraszam".
I tamten czwartek. Zadzwoniła L. "Słuchaj, może nie powinnam ci tego mówić, ale po co się łudzić? On przyszedł na imprezę z taką brunetką, Karoliną". Byłeś na zebraniu, kiedy zadzwoniłam. Krzyczałam. Powiedziałeś sucho: "Wpadnę wieczorem". Wyłączyłeś komórkę. Ileż razy ci się nagrałam? Zapomniałam dać Frankowi kolację, przeczytać książkę o Bobie Budowniczym. Nie potrafiłam ruszyć ręką, jak więc mogłam kroić pomidora? Płakałam, a nasz syn mówił: "Mamusiu, już nie płacz, przepraszam". A potem ten straszny wieczór. Wiesz, jeden z tych, kiedy umiera nadzieja.
Katarzyna Troszczyńska
Artykuł pochodzi z sierpniowego numeru PANI (08/2008). Więcej przeczytasz na www.styl24.pl