Przyjaciółka mnie zawiodła
Znałyśmy się niemal od przedszkola. Przez cale życie zwierzałyśmy się ze wszystkich tajemnic. Była mi bliższa niż moja rodzona siostra.
Nigdy mnie nie zawiodła i z wzajemnością. Po wyjściu za mąż mieszkałyśmy dalej od siebie, ale niemal codziennie dzwoniłyśmy do siebie, spotykałyśmy się choć na krótko. Zdarzało się, że pożyczałam od niej na krótko niewielkie kwoty, które w terminie oddawałam. Ona zresztą także.
Mieszkałam z rodziną w małym mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci. Czworo ludzi w pokoju z kuchnią z konieczności rodziło swary i dyskusje, zwłaszcza wtedy, gdy dzieci zaczęły podrastać. Kiedy dowiedziałam się o możliwości kupna większego mieszkania, aż podskoczyłam z radości. Nie było drogie i miało świetną lokalizację. Co tu dużo mówić, była to nadzwyczajna okazja. Obliczyłam, że po sprzedaży naszego obecnego lokum i kredycie z banku, starczy nam na kupno.
Przyjaciółka poparła projekt i zadeklarowała się, że podżyruje kredyt. Załatwianie wszystkich formalności, papierów, terminów spotkań u notariusza, w banku było czasochłonne i bardzo męczące. Wreszcie się udało. I zaczął się kłopot. W banku czekaliśmy na kochaną żyrantkę ponad godzinę. Kiedy pelna obaw, że coś jej się stało, dzwonilam, nie odbierała komórki. Potem zaczęla mnie wyraźnie unikać. Zrozumiałam, że się wycofała. Tylko dlaczego najpierw się zadeklarowała, a potem nieoczekiwanie zrezygnowala. Naturalnie, cala operacja zakupu mieszkania wzięla w łeb. Stracilam okazję i przyjaciółkę. Tylko zastanawiam się, dlaczego tak mnie wystawiła? Dlaczego nie miała odwagi powiedzieć mi od razu, że nie mogę na nią liczyć. Bała się, że będzie musiala spłacać?
Aneta