Rodzinny skarb

Zmieniają mieszkania, prace, role. Ale jedna rzecz pozostaje niezmienna. To przedmioty i zwyczaje, które w ich rodzinach są od zawsze, przekazywane jako coś bezcennego.

article cover
INTERIA.PL

Wszystko na miejscu

Paulina Chylewska, dziennikarka i prezenterka TVP

Moment grozy! Mamie wyślizguje się z rąk stary talerz z miśnieńskiej porcelany. Łapie go w ostatniej sekundzie i opada na krzesło. - Gdyby się rozbił, kupiłabyś nowy - wzruszam ramionami. Oburza ją ten pomysł. - Ten talerz dostałam od twojej babci, a ona od twojej prababci. To rodzinna pamiątka. Ty też go kiedyś dostaniesz - obiecuje.

Miśnieński talerz stał się mój, gdy urodziłam Lenę. Tak jak mama, babcia układam na nim faworki. I zawsze jest to równa faworkowa kompozycja, bo po rodzinie odziedziczyłam również zamiłowanie do porządku. To cecha rozpoznawcza wszystkich moich babć, cioć i kuzynek. Nieżyjąca babcia Ula wydawała niedzielne obiady na 12 osób. Od rana uwijała się przy garnkach. Ale gdy koło południa schodzili się goście, kuchnia już lśniła. Ani jednej brudnej łyżeczki!

Babcia Ania sprząta nałogowo. Ciągle remontuje mieszkanie, bo ściany muszą być śnieżnobiałe. Ma w szafie haftowaną pościel ze swoich panieńskich czasów. W idealnym stanie! Również moja mama zasługuje na koronę perfekcyjnej pani domu. Obrusy i serwety krochmali. I dla niej, i dla moich babć krzątanie się po domu nie było nigdy przykrym obowiązkiem, lecz przyjemnością. Mnie to również relaksuje. Nie zatrudniam pań do sprzątania. Najlepiej wiem, jak umyć okno, by nie było smug. Moje książki muszą stać w równym rządku, bluzki układam kolorami, nie zasnę, gdy w zlewie jest szklanka. To moja bydgoska akuratność, wyniesiona z rodzinnego domu. Nie przeżyłabym, gdyby córka wyrosła na bałaganiarę. Choć Lena ma dopiero dwa lata, wie, że między dobranocką i kąpielą trzeba posprzątać zabawki.

Srebro jak złoto

Michał Koterski, showman, aktor, gra w filmach swojego taty Marka Koterskiego

Talerze, misy, grawerowane sztućce, dwa świeczniki. Tę stołową zastawę nazywano w rodzinie "srebrami". Dostali ją moi pradziadkowie w prezencie ślubnym i przekazali dziadkom (rodzicom mamy), też z okazji ślubu. Dziadek Jerzy bardzo o nią dbał, często oddawał do czyszczenia. Ale i tak na niektórych misach są wgniecenia, brakuje kilku sztućców.

Zastawa pojawiała się na stole dziadków od wielkiego dzwonu. Pamiętam, że kiedyś nie lubiłem jeść ze srebrnych talerzy. Wydawały się takie stare, trochę się ich brzydziłem. Ale intrygowały mnie.

Babcia pozwalała się nimi bawić. Liczyłem widelce, łyżki, ćwicząc się w rachunkach. Dziadek mówił, że zastawa ma ogromną wartość, obiecywał, że kiedyś ją odziedziczę. Cieszyło mnie: sprzedam i będę bogaty! Dziwiłem się, że dziadek nie wpadł na ten pomysł. Gdy go o to spytałem, roześmiał się: "To nie srebra, lecz platery. Żaden majątek. Cenne są z innego powodu. Kiedyś zrozumiesz...".

Z dziadkiem Jerzym byłem bardzo związany. Miał dla mnie więcej czasu niż zajęty robieniem filmów ojciec. Uczył mnie jeździć na rowerze, objaśniał świat. Prawy, dobry, kochany. Umarł niedawno. Przed jego śmiercią zdążyłem mu powiedzieć, ile dla mnie znaczył.

Po pogrzebie dziadka cała rodzina zebrała się u babci. Smutny, ale i ważny dla nas był ten dzień. Babcia zdecydowała, że poda kolację na srebrnej zastawie. Postawiła na stole świeczniki. Zapala w nich świece. Czuję ciężar, w oczach mam łzy. Przecież świece zawsze zapalał dziadek... Dotykam świecznika i niemal czuję jego obecność. Jednak nie odszedł. Jest w moim sercu, wspomnieniach, w miejscach, gdzie uczył mnie jeździć na rowerze, w przedmiotach, które lubił. Rodzinne srebra będą mi zawsze przypominały dziadka. Już wiem, o czym myślał, mówiąc, że są takie cenne.

Przeprowadzki z dziadkami

Magdalena Boczarska, aktorka, ostatnio zagrała główną rolę w filmie "Idealny chłopak dla mojej dziewczyny"

Fascynuje mnie, jak wraz z czasem zmienia się świat, moda, ludzie. To dzięki starym fotografiom mogę uchwycić niuanse. Potrzebowałam ich, by wczuć się w lata 60., w których klimacie osadzony był jeden z moich ostatnich filmów. Dużo czytałam o tamtych czasach. Pomogły także zdjęcia z albumów mamy. Mielec, jej wczesna młodość. Dziadek (ojciec mamy) pozuje przy kultowym motocyklu Junaku. Na innym zdjęciu rodzina przy syrence. Jakiś piknik, wesoło, ktoś gra na gitarze. Dziewczyny w sukienkach w grochy, dekolty, sztywne halki.

Babcia Józefa je maliny. Seksowna, wygląda jak Marilyn Monroe. Takich zdjęć zachowało się wiele. Zapełniają albumy, tekturowe pudła. W dzieciństwie najbardziej podobały mi się te z kolorowym retuszem. Wiekowych fotografii w sepii trochę się bałam. Upozowani przodkowie taty, od pokoleń związani z Krakowem. Dziwni, jakby groźni. Bardziej przypominali duchy niż ludzi. Dziadek Karol (ojciec taty) brał mnie na kolana i otwierał album. Jego opowieści wciągały jak bajka. Od niego wiem o fabryczce pradziadków, w której robiło się mydło.

Na zdjęciu pradziadkowie siedzą na kanapie w salonie. Obok trzej synowie. Na dywanie owczarki podhalańskie. Fajne, mieszczańskie zdjęcie z klimatem. Ale najbardziej lubiłam zdjęcie mojego trzyletniego taty. Śmieszne porcięta, na głowie wywinięty lok. - To naprawdę on?! - dziwiłam się. Dzięki rodzinnym albumom dotknęłam moich korzeni. Wcześnie zrozumiałam, że nie jestem jakąś tam dziewczynką z Krakowa. Mam przodków, noszę ich nazwisko, znam ich historię. Moje życie to dalszy ciąg wzruszającej, rodzinnej sagi. Pudełko ze starymi fotografiami zabrałam ze sobą, przeprowadzając się do Warszawy. Raźniej mi tu z pradziadkami. Opiekują się mną. Do zbioru dokładam własne zdjęcia. Z filmów, spektakli, z sesji zdjęciowych. Kiedyś na pewno trafią w ręce moich dzieci. Jako drogie pamiątki, okruchy przeszłości.

Genealogia smaku

Karol Okrasa, kucharz

Tradycyjna kuchnia, proste potrawy. Mama, babcia, ciocie nie serwują wykwintnych dań, ale gotują znakomicie. Delikatny smak ogórkowej mamy jest nie do podrobienia. O kopytkach i racuchach babci Jasi słyszeli ci, którzy oglądają mnie w telewizji. Raj dla podniebienia!

Pamiętam, kiedy pierwszy raz zaprosiłem rodzinę na obiad. Czym ją podjąć? Zdecydowałem, że w menu będą: zupa z dyni z mlekiem kokosowym i świeżą kolendrą, zapiekana z serem korycińskim, troć norweska oraz dorsz atlantycki delikatnie gotowany w mleku z gałką muszkatołową.

Ryzykowałem bardzo. Kobiety z naszej rodziny przyzwyczajone do domowej kuchni, do rosołu, pierogów, flaków, mogły przecież skrzywić się, odsunąć talerz. Nie zrobiły tego. Jadły z namaszczeniem, delektowały się. - Nie próbowałam niczego smaczniejszego! - zapewniała babcia Jasia znad deseru. Podałem imbirowy cr`eme br^ulée z kandyzowaną gruszką w whisky Chivas Regal.

Z dzieciństwa pamiętam, że posiłki były celebrowaną częścią dnia. Nigdy nie jedliśmy w pośpiechu. Stół był przykryty wykrochmalonym obrusem, dania serwowane na porcelanie. Babcia często podawała w pięknym, haftowanym fartuchu. Choć wolałem kopać z chłopakami piłkę, nie broniłem się, kiedy wołano mnie do kuchni. Pomagałem przy ćwiartowaniu prosiaka, robieniu kiełbas. To mama przekonywała, żebym nie zdawał do liceum, tylko do technikum gastronomicznego. Jej intuicja nie zawiodła. Zawód kucharza okazał się furtką do kariery, moją pasją. Ale eksperymentując, zawsze pamiętam o arcysmacznych potrawach mamy i babci. Często wracam do smaków z dzieciństwa, wzbogacam je. To przecież moje kulinarne korzenie. Co polubi córka, która niedługo skończy rok? Na razie je wszystko, a najchętniej to, co ma zdecydowany smak. Czy zechce pomagać w kuchni? Nie musi tak jak ja być kucharzem. To ciężki zawód. Chciałbym jednak, by okazała się smakoszem i umiała z pasją rozmawiać o jedzeniu. Bo dla mnie to nie tylko uczta dla ciała, ale również wspaniałe doznania dla ducha.

Zebrała Anna Jabłońska