Za co kochamy telenowele?
Od kilkunastu lat telenowele królują na małych ekranach w domach Polaków, a ich bohaterowie stali się naszymi dobrymi znajomymi - dzielimy ich problemy, a nasze dzieci dorastają wraz z ich dziećmi. Skąd się wziął fenomen seriali?
Dawno temu w PRL-u
Kochałyśmy się wówczas w Janku z "Czterech pancernych" albo w Janosiku. Seriale PRL-u pokazywały rzeczywistość w wersji ocenzurowanej i poprawnej. Oto dzielny Hans Kloss - agent, przy którym James Bond to mały Pikuś, rozsadza III Rzeszę od środka, a dzielni chłopcy z "Rudego" 102 - oczywiście przy pomocy pięknej Marusi i jej rodaków - przesądzają o losach II wojny światowej. Naiwne?
Znakiem odwilży i pękania skostniałych PRL-owskich struktur były prześmiewcze seriale o naszej ówczesnej rzeczywistości - "Zmiennicy" czy "Alternatywy 4". Do dziś z sentymentem oglądamy kolejne powtórki seriali wszech czasów.
Za co kochamy niewolnicę?
Wraz z nadejściem nowej rzeczywistości, pod polskie dachy trafiły zagraniczne produkcje. Pamiętamy wyludnione ulice, kiedy w telewizji nadawano kolejny odcinek "Niewolnicy Isaury". Losy nieco zezowatej i bardzo nieszczęśliwej niewolnicy poruszyły serca Polaków do tego stopnia, że imię Isaura nadano wówczas kilkudziesięciu dziewczynkom. Para głównych bohaterów odwiedziła także nasz kraj, a wszędzie, gdzie się pojawiali, otaczały ich tłumy wielbicieli.
"Niewolnica Isaura" to pierwszy tego typu serial w Polsce. Lata 90. upłynęły pod znakiem telenowel południowoamerykańskich. Co dziwne, Polacy - narzekając na "wydumane" problemy rodziny Lubiczów z naszego rodzimego tasiemca, - identyfikowali się z losami bohaterów "Luz Marii", "Zbuntowanego Anioła" czy "Panny dziedziczki".
Limuzyna z kierowcą i diamenty
Zmiany ustrojowe i raczkujący kapitalizm pomagały nam oswoić amerykańskie produkcje: "Dynastia" i "Moda na sukces". Ten drugi tytuł stanowi swoisty fenomen, losy bohaterów mogliśmy śledzić na telewizyjnych ekranach przez niemal 20 lat. Zachłysnęliśmy się luksusem, który nagle okazał się być w zasięgu ręki i możliwością zrobienia kariery przez duże "K". Nasze niewyrobione jeszcze, prowincjonalne gusta kształtowały boginie z ekranu - Krystle (Linda Evans), Alexis (Joan Collins), czy Sammy Jo ( Heather Locklear) - bogato i gustownie ubrane, w pełnym makijażu od porannej kawy po ostatnie ujęcie w łóżku.
Problemy rodzinne potentatów naftowych z Gór Skalistych - Carringtonów i Colbych - nijak nie przystawały do naszej ówczesnej rzeczywistości. Jednak stłoczeni w PRL-owskim wynalazku - M3 ze ślepą kuchnią - z zachwytem oglądaliśmy przestronne wille z basenami i limuzyny naszych nowych idoli. Taka miała być nasza przyszłość.
Do dziś"Dynastia" pozostaje najdroższą operą mydlaną emitowaną w Polsce.
Swoisty fenomen początku lat 90. stanowił serial "Przystanek Alaska", opowiadający o życiu mieszkańców małego miasteczka Cicely na Alasce . Perypetie młodego lekarza Joela Fleischmana, rzuconego w alaskańską głuszę, przypadły nam do tego stopnia do gustu, że powołaliśmy do życia nasz własny "Przystanek Olecko" - zloty fascynatów serialu, ale także ludzi chcących "żyć inaczej", wyrwać się z wyścigu szczurów.
Ksiądz, doktor i ziemianin
Nasza rodzima produkcja - "Klan" - gości na ekranach od dwunastu lat! To najdłuższy emitowany polski serial. Czym uwiodła nas rodzina Lubiczów? To samo życie, nasza zwykła codzienność. Nie wystarcza nam do pierwszego? Grażynka i Rysio też ledwo wiążą koniec z końcem, a mimo to zdolni są do adopcji dwójki dzieci. Lada chwila studniówka? U Lubiczów też właśnie któraś pociecha szykuje się na bal.
Po co nam nasze problemy i szare życie jeszcze na ekranie? To wersja druga, poprawiona - bohaterowie ulubionych telenowel zawsze jakoś wychodzą z opresji, a tym samym, podpowiadają nam rozwiązania. Za przykład niech posłuży historia Krysi Lubicz - w momencie, kiedy bohaterka zmagała się na ekranie z rakiem piersi, wzrosła liczba kobiet robiących badania.
Nie mniejszą popularnością cieszą się: opowiadający ulubioną Polaków historię o zwaśnionych rodach serial "Złotopolscy" oraz przedstawiający losy popegierowskiej wsi serial "Plebania".
Bohaterowie, którzy kilka razy w tygodniu goszczą w naszych domach, stali się nam bliscy jak sąsiedzi. Odtwórcy ulubionych bohaterów uskarżają się, że nawet prywatnie odbierani są jako ksiądz czy lekarz, a spotykani ludzie udzielają im rad, mających pomóc wyjść z kłopotów i opresji.
Moja praca - moje życie
Emitowany pod koniec lat 90. amerykański serial "Ally McBeal" zapoczątkował modę na seriale tematyczne. Dotychczas fascynowaliśmy się głównie policjantami - z Miami albo rodzinnym Borewiczem. Tytułowa Ally McBeal to prawniczka z Bostonu, która wraz z partnerami z kancelarii prowadzi nietypowe sprawy. Jej perypetie towarzysko-miłosne przeplatają się z historiami klientów kancelarii.
Po środowisku prawniczym przyszła kolej na medyków. I tak na ekranach pojawili się: "Chirurdzy", lekarze z "Ostrego dyżuru" czy rodzimi bohaterowie z "Na dobre i na złe". Dzięki nim poznaliśmy objawy, nazwy i leczenie wielu mniej lub bardziej skomplikowanych chorób.
Od kilku sezonów kolejnych fanów zdobywa aspołeczny acz diabolicznie seksowny doktor House. Światowej sławy diagnosta, prywatnie brutalnie szczery, unikający pacjentów, uzależniony od środków przeciwbólowych, stał się lekarzem idealnym.
Któż z nas, złożony dziwnymi objawami, których nie jest w stanie zidentyfikować lekarz z najbliższego ZOZ-u, nie oddałby się w ręce House`a? A że niemiły? Ważne, że wyleczy. No i te oczy...
Wsi sielska, anielska
Każdy kolejny sezon to debiut nowego serialu, każda stacja telewizyjna ma swój sztandarowy tasiemiec. Przy odrobinie sprytu można się przenieść z jednego do drugiego. Jednak ulubionym serialem Polaków pozostaje niezmiennie od lat "M jak Miłość". Bohaterowie goszczą na telewizyjnych ekranach od 10 lat. Istnieją fankluby i zloty miłośników, a prawa do serialu wykupiła telewizja rosyjska.
Lek na samotność?
Co więc takiego uwiodło nas w historiach innych ludzi, że nie wyobrażamy sobie życia bez pory stałej emisji serialu? Według amerykańskich psychologów z Uniwersytetów w Bufflo i Miami, taki wirtualny związek z bohaterami ulubionych seriali daje nam poczucie przynależności do grupy.
Postacie goszczące w naszych domach przez wiele lat stają się bliskie, niczym sąsiedzi. Podczas spotkania z nimi zapominamy o samotności i, nierzadko, o braku realnych znajomych czy przyjaciół.
Jak pokazuje życie, bohaterowie wymyślonych historii stają się na tyle bliscy, że omawiamy ich losy, zastanawiamy się nad motywami i konsekwencjami ich postępowania, ich historia staje się naszą historią.
Warto jednak, oczekując na kolejny trudny przypadek w medycznej karierze doktora House`a, zadbać o kontakt z kimś, kto nie jest wytworem scenarzystów i reżyserów. Seriale to może i dobry lek na samotność, ale ludzkość zna lepsze sposoby. O wiele lepsze.
Anna Piątkowska