Jamie Oliver - z miłości do produktu

„To kucharz, umiejący grać na więcej niż jednym bębenku” - pisze Gilly Smith - biografka Jamiego Olivera i trudno nie przyznać jej racji. Przebojowy Brytyjczyk od lat gotując, zmienia świat na lepsze. Jego akcje społeczne zyskują nie tylko duży rozgłos, ale przede wszystkim przynoszą wymierne rezultaty.

Jamie Oliver
Jamie OliverMatt Alexander/Press AssociationEast News

Jamie przyszedł na świat jako jedno z trójki dzieci Sally i Trevora Oliverów. Jedzenie od zawsze pełniło w jego rodzinie istotną rolę. Zarówno dziadkowie, jak i rodzice prowadzili pub, w którym (jak na angielską prowincję przystało) nie tylko podawali piwo, ale także starali się dobrze karmić swoich gości. Jamie szybko zadomowił się w kuchni The Cricketers, gdzie już jako kilkulatek obierał i kroił warzywa. Nie miał zresztą innego wyjścia - by zarobić na takie przyjemności, jak komiksy czy zabawki, musiał pracować. Zasadę, że niczego nie dostaje się za darmo wpoił mu kochający, ale surowy ojciec. To Trevor nauczył przyszłego kucharza szacunku do pieniędzy. Po latach Jamie do jednego ze swoich programów zatrudni księgowego, który będzie dokładnie wyliczał cenę porcji, przygotowywanego na wizji, posiłku. Wszystko po to, by pokazać Brytyjczykom, że niski koszt potrawy może iść w parze z jej jakością i smakiem.

Ojciec bardzo mocno wierzył w potencjał syna i nie pozwalał mu go marnować. "Jeśli nie otworzysz restauracji do 45. roku życia, będzie to oznaczało, że poniosłeś porażkę" - powtarzał. 43-letni dziś Jamie nie tylko prowadzi kilkadziesiąt lokali pod czterema szyldami: "Barbecoa", "Jamie’s Italian", "Jamie Oliver’s Diner" i "Fifteen", w którym zatrudnia tzw. trudną młodzież, ale jest jednym z najbardziej znanych kucharzy na świecie. Odbiorców jego programów i książek kulinarnych śmiało można liczyć w milionach.

Jamie Oliver
Jamie OliverClaudia Schmiedt/Associated PressEast News

Oliver urodził się i dorastał na wsi. Jego rodzice wykorzystywali w pubie wyłącznie świeże produkty od lokalnych dostawców, bo... nikomu nie przyszło do głowy, że może być inaczej. Na brytyjskiej prowincji lat 70. nie brakowało wszak jajek prosto od kury, mięsa z sąsiedzkiej hodowli, warzyw z ogródka i własnoręcznie zrywanych owoców. Jak pisze Smith, duży wpływ na myślenie Jamiego o kuchni miały rodzinne wakacje na rozlewiskach Norfolk Broads. Olivierowie pływali motorówką po jeziorach i rzekach, a zakupy robili u lokalnych gospodarzy, którzy zostawiali produkty blisko brzegu. Odliczone pieniądze umieszczano w garnku, a cała transakcja oparta była na wzajemnym zaufaniu. Wtedy też kilkuletni Jamie odkrył smak świeżo złowionych ryb i przyjemność z zasłużonego odpoczynku na łonie natury.

Być może dzięki pochodzeniu i zasadom, jakim kierowali się rodzice, przyszłemu szefowi łatwiej było dostrzec zagrożenia, jakie niesie za sobą życie w dużym mieście. Gdy Jamie dorastał, na sklepowych półkach zaczęły pojawiać się gotowe dania takich marek jak Angel Delight czy Vesta. Zapracowane Brytyjki, które coraz częściej rodzenie i wychowywanie dzieci łączyły z karierą zawodową, masowo kupowały mrożone makarony, zupy w proszku i błyskawiczne desery. Niskie ceny wspomnianych produktów w połączeniu z obietnicą oszczędzenia czasu i energii sprawiły, że gotowanie obiadu stało się dla wielu jedynie weekendowym świętem. W tygodniu jedzono szybko i... niekoniecznie zdrowo.

Jamie Oliver robi z dziećmi domowa pizzę
Jamie Oliver robi z dziećmi domowa pizzęAnthony Devlin/Press AssociationEast News

Po latach Oliver przygotował przepisy na dania, które wprawny kucharz-amator przygotuje w kwadrans lub pół godziny. Czas pozwalają zaoszczędzić przede wszystkim sprytne triki, np. na błyskawiczne obranie czosnku czy pomidora, oddzielenie mięsa od kości czy mądre wykorzystanie możliwości blendera. We wstępie do książki "30 minut w kuchni" z 2011 roku Jamie pisał: "Pokażę ci, jak w zaledwie 30 minut postawić na stole cały posiłek, składający się z wielu wspaniałych potraw... Jeśli - tak jak ja - kochasz dobre jedzenie, a po ciężkim dniu czeka na ciebie wygłodzona rodzina, pozwól, że wtajemniczę cię w zupełnie rewolucyjną, nową metodę gotowania." Tym samym odpowiedział na jeden z najważniejszych problemów współczesnych czasów i wytrącił z rąk argument tym, którzy jedzenie fast foodów i gotowych dań traktowali jako konieczność.

"Nagi szef" (taki przydomek Jamie zyskał po jednym z programów) od początku swojej kariery był orędownikiem świeżych, lokalnych produktów - takich z jakich jego rodzice gotowali w The Cricketers. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że mięso od małego dostawcy zawsze będzie droższe od produkowanego na skalę przemysłową. Szczególnie w dużym mieście. By przekonać swoich czytelników do wyboru tego pierwszego, dał im narzędzia, dzięki którym z kupionej porcji nie zmarnują ani kawałka. Tym samym wpisał się w trend "zero waste", polegający m.in. na wyrzucaniu jak najmniejszej ilości jedzenia. Nie rezygnując z jakości, zadbał jednocześnie o stan domowego budżetu. W książce (i programie) "Gotuj sprytnie jak Jamie" pokazał, jak z resztek po obiedzie stworzyć kolejny posiłek. Zwrócił również uwagę na kwestię bezpiecznego przechowywania żywności i po raz kolejny dowiódł, że najlepszym sprzymierzeńcem w kuchni jest wyobraźnia.

Jamie Oliver w kuchni czuje się najlepiej
Jamie Oliver w kuchni czuje się najlepiejSipa USAEast News

Co więcej, by do kuchennego blatu zagonić stałych bywalców barów szybkiej obsługi, najpopularniejsze dania "od chińczyka" czy z burgerowni odtworzył w domowych warunkach. Warunek był jeden: porcja musi kosztować mniej niż danie na wynos. Gotowe sosy zastąpił własnoręcznie przygotowanym majonezem, a fryturę olejem rzepakowym. Efekt? Zdrowy posiłek, którego przygotowanie zajmuje tyle, co dojazd do ulubionej knajpy.

Sam Oliver udowodnił ostatnio, że w poszukiwaniu nowych smaków jest gotów wyruszyć w dużo dalszą podróż. W ramach projektu "Jamie gotuje po włosku" odwiedził najstarsze mieszkanki Półwyspu Apenińskiego, by nauczyć się od nich receptur na tradycyjne wypieki, sałatki, antipasti, makarony i desery. W efekcie powstało 130 przystępnych przepisów, których sercem, jak zwykle u "nagiego szefa", jest szacunek do produktu.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas