Nikt nie widział moich łez

Ewa Juszko-Pałubska w stanie wojennym trafiła na cztery lata do więzienia. SB namawiała 150 osób, by złożyły obciążające ją zeznania. Teraz adwokatka z Piotrkowa Trybunalskiego walczy o unieważnienie tamtego wyroku.

Ewa Juszko-Pałubska w swoim mieszkaniu w Piotrkowie Trybunalskim
Ewa Juszko-Pałubska w swoim mieszkaniu w Piotrkowie TrybunalskimINTERIA.PL

W 1989 roku zaangażowała się w budowanie Komitetów Obywatelskich, była szefem biura poselsko-senatorskiego OKP w Piotrkowie i pracownikiem Senatu, odmówiła jednak angażowania się w politykę. Za swoje zasługi została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Semper Fidelis i Medalem o Niepodległość Polski i Prawa Człowieka 13.12.1981 - 4.06.1989. Od ponad 3 lat walczy o unieważnienie wyroku z 1984 r. Jej adwokaci przekonują, że proces ten był represją za obronę działaczy "Solidarności".

Jolanta Pawnik, INTERIA.PL: - Ile miała pani lat, kiedy ogłoszono stan wojenny?

Ewa Juszko-Pałubska: - Miałam 33 lata, pracowałam w zespole adwokackim w Piotrkowie Trybunalskim. Byłam niezłym adwokatem. Poszukiwanym - jak to napisali w prasie. Mój syn Michał miał 3, a córka Monika 9 lat.

- Kiedy został wprowadzony stan wojenny, doszłam do wniosku, że jestem po to, żeby pomagać ludziom. Wtedy zaniosłam wizytówki do Jezuitów. Był tam ksiądz Jan Umiński, który miał sprawę o nazwanie Jerzego Urbana Goebelsem. W sądzie jako oskarżony dostał kwiaty, a poszkodowanego Urbana opluli. Ojciec Remigiusz Wysocki też miał zdecydowanie określone poglądy, był sojusznikiem "Solidarności" od samego początku. Zaniosłam więc do nich wizytówki i powiedziałam, że będę pomagać za darmo tym, których nęka milicja albo bezpieka. Żeby mieć pewność, kto przyjdzie, umówiliśmy się, że będą stawiać na nich mały znaczek krzyża w odpowiednim rogu.

Dlaczego zdecydowała się pani pomagać za darmo?

W głębi Kościół O.O. Jezuitów w Piotrkowie Trybunalskim. Tam były wizytówki Ewy Juszko-Pałubskiej
INTERIA.PL

- Na początku stanu wojennego byłam pewna siebie, wydawało mi się, że nie ma na mnie silnych. Nie wierzyłam, że można sfingować dowody, że sądy mogą nie być niezawisłe. Naprawdę w to nie wierzyłam.

Dużo ludzi przychodziło do pani z tymi wizytówkami?

- Miałam takie pielgrzymki w domu, że drzwi się nie zamykały. Mój mąż mówił, że nie wie czy jest w domu, czy w hotelu, bo nie mógł w slipkach z pokoju do łazienki przejść, takie były tłumy. Do tej pory wiele osób jest mi wdzięcznych. Wtedy nie miałam życia prywatnego.

Kiedy SB zorientowała się, czym pani się zajmuje?

- To się panom z SB nie podobało, ale na początku dawali mi spokój. Teraz już wiem, że to był pozorny spokój.

- To był w ogóle rewolucyjny czas. Rewolucjonistą był nawet mój 3-letni syn, Michał. Miałam takie wielkie głośniki, które wystawiałam w oknie na ulicę Słowackiego (w centrum Piotrkowa Trybunalskiego - red.), Michałowi dawałam mikrofon, a on śpiewał "Żeby Polska była Polską"... Słychać go było na całej ulicy, a milicjanci nie wiedzieli, co mają zrobić.

- Taki pozorny spokój był do czasu procesów politycznych. Byłam jedynym adwokatem z Piotrkowa, który bronił w procesach politycznych. Bez pieniędzy. Od razu powiedziałam, że opozycjonistów bronię za darmo. Niszczyłam strasznie milicjantów, w ogóle ich nie lubiłam. Nigdy. W czasie tych procesów, kiedy przemawiałam, były oklaski. Raz sędzia chciała nawet wyprosić publiczność, tak dużo było oklasków po moich wystąpieniach.

- Wtedy po raz pierwszy wezwali mnie na rozmowę. Nie znałam tych esbeków, nie obchodzili mnie, byłam ponad tym. To była długa rozmowa. Oni chcieli koniecznie wiedzieć, dlaczego ja to robię. Powiedziałam, że po to, żeby się przed dziećmi nie wstydzić. A dlaczego za darmo? Bo złodziei, bandytów to ja bronię za pieniądze, a synów narodu polskiego za darmo, więc jak macie sprawę, to przyjdźcie do mnie, do zespołu adwokackiego, zapłaćcie, to porozmawiamy - tak im odpowiedziałam. Wtedy mi po raz pierwszy powiedzieli, że to mnie będzie kosztowało sześć lat. To był 1982 rok. Odburknęłam wtedy, ordynarnie, że ja się nie boję, bo "dupę mam czystą". Wtedy ten esbek mi powiedział, że na każdą dupę kij się znajdzie. I od tego czasu zaczęli za mną chodzić. Ale wiedziałam, że to już kwestia czasu, że ten kij jest przygotowany....

Ewa Juszko-Pałubska , lata 70. XX w._archiwum rodzinne

-Tak, to był mój kolega, z którym jako dziecko jeździłam na obozy harcerskie. Nasze córki chodziły razem do szkoły, do jednej klasy. Na początku w ogóle się nie zorientowałam, o co mu chodzi. On mnie próbował wypytywać - o adwokaturę, o "Solidarność". Niby tak z ciekawości. Nic mu nie mówiłam, zbywałam go mówiąc, że to tajemnica zawodowa, że nie lubię o tym mówić. Później już zaczęłam podejrzewać, że on tak niekoniecznie z ciekawości. Zaprosiłam go wtedy do domu - to w końcu był mój znajomy. Posadziłam go przy stole, wlałam w niego wino. Wtedy mi powiedział, że jak się nie uspokoję, to będę miała sprawę karną. I dodał, że nasza rozmowa jest nagrywana. Zaprosił mnie jeszcze do SB, do pułkownika Kalinowskiego, to nie będę miała sprawy karnej. Wyrzuciłam go z domu. Ale wiedziałam, że to już kwestia czasu, że ten kij na moją dupę jest poszukiwany.

- Swoją drogą, już po wszystkim, po całej mojej gehennie, jak już esbecja się kończyła, zainspirowana przez wychowawczynię naszych córek, zadzwoniłam do niego. Powiedziałam mu, że ma szansę coś zrobić, naprawić. "Zrujnowałeś moje życie, spojrzysz w lusterko i zobaczysz, że jesteś świnią" - powiedziałam mu. Wtedy napisał oświadczenie, w którym odwołał to, co było w jego raportach. Po latach zobaczyłam jego notatki. Nawet zeznawał w sądzie teraz w sprawie o unieważnienie mojego wyroku z 1984 roku, jeszcze próbował się wyplątać. Ale sędzia go usadziła.

150 osób, które SB próbowało zmusić do zeznawania przeciwko pani - potężna maszyna.

- Moją sprawą zajmowali się wtedy pułkownicy, nie było wśród nich żadnego pionka. O przebiegu postępowania za każdym razem zawiadamiane było ministerstwo spraw wewnętrznych. A to były tylko karne zarzuty - jakaś adwokatka obiecała coś za łapówkę, wzięła cukier, masło, butelkę alkoholu.... Miałam wielu klientów wtedy, po latach zeznawali niektórzy, że byli zmuszani, żeby mnie obciążyć. Z tych trzech obciążających mnie osób jedna pani już nie żyje, nie wyjaśni, jak to było. Druga jest teraz bardzo chora i nie może stawić się przed sądem. Cały czas ma zaświadczenia lekarskie.

Jakaś obietnica pomocy, kilogram cukru, masło, butelka winiaku... Takie mieli na panią "papiery". Ci ludzie stanęli wtedy przed sądem i tak zeznawali?

- Aresztowali mnie, kiedy jedna z tych kobiet zeznała, że żądałam od niej 170 tysięcy ówczesnych złotych, żeby jej syn nie siedział w psychiatryku z wariatami... Jak usłyszałam ten zarzut, to zaczęłam się śmiać. Kwota z sufitu, obietnica z sufitu. Wtedy już miałam podejrzenie, że tę sprawę prowadzi esbecja. Ale myślałam - karne zarzuty, na pewno to milicja, ale pod nadzorem SB. Dopiero po latach okazało się, że moją kryminalną sprawę od początku prowadziła SB.

- Inna kobieta chciała się wycofać ze swoich zeznań, prokurator tak wtedy na nią wrzasnął... Niestety ta pani zmarła. Druga się leczy. Dlatego sędzia teraz tak wymyśliła, że chce przesłuchać wszystkich pośrednich świadków. Dlaczego sędzia tak zrobiła, nie wiem. Jest to tak, jak wznowienie postępowania. Przesłuchują teraz ludzi, którzy mieli wtedy pożyczać tej pani pieniądze na łapówkę dla mnie. To przedłuża postępowanie, bo oni nie przychodzą na rozprawy. Żebym ja chociaż na oczy zobaczyła te pieniądze...

- Kiedy mieli już te zeznania, zażądali, żebym przyjechała do Łodzi. Nie chciałam, trafiłam do szpitala. Przyszli tam, chcieli mnie zgarnąć prosto do aresztu. Ale zostałam ostrzeżona i uciekłam przez okno. Tam już czekali na mnie w samochodzie koledzy z Solidarności. Chcieli żebym się ukrywała, ale ja odmówiłam, bo wtedy jeszcze wierzyłam w niezawisłość sądów i w sprawiedliwość.

Ewa Juszko-Pałubska z dziećmi. 1984 r. _ archiwum rodzinne
INTERIA.PL

- Parodia. Nie pozwolili mi mówić. Zgłosiłam świadków, niby ich dopuścili, ale nie przesłuchali. Jakaś młoda kobieta chciała coś powiedzieć, sąd się nie zgodził... Teraz się okazało, że jednym z moich obrońców był TW... Trafiłam do aresztu w Łodzi. Myśleli, że mnie zniszczą. Zawsze miałam poważne kłopoty gastryczne, powinnam mieć dietę. Nikt się tym nie przejął. W areszcie raz tylko dopuścili mnie do pomocy w kuchni. Jak zobaczyłam na margarynie dwucentymetrową warstwę pleśni i zrobiłam o to awanturę naczelnikowi, to już więcej mi nie pozwolili. Nie mogłam też wychodzić na spacerniak, bo niby był wtedy w remoncie. W budynku na Lutomierskiej siedziałam w takim pomieszczeniu pod ziemią, było ciemno, świeciły może 15-watowe żarówki. Cały czas tam siedziałam, wyprowadzali mnie tylko kilka razy na przesłuchanie, nigdy na powietrze. Podczas przesłuchań moje zeznania pisał esbek. Pisał to, co mu dyktował prokurator, a nie to, co ja naprawdę mówiłam.

- Ten mój obrońca TW bardzo długo mnie przekonywał, żeby nie robić z tego sprawy politycznej. Namawiana przez niego, przez długi czas powstrzymywałam "Solidarność" przed działaniem w mojej sprawie, bo nie wierzyłam wtedy, że może się tym zajmować SB, i to nie płotki, ale oficerowie. Już wtedy zapytałam prokuratora, dlaczego SB prowadzi moją sprawę. Odpowiedział, że to taka sama milicja, jak inne a pani sędzia, po ogłoszeniu wyroku, napisała notatkę do prezesa sądu. A przecież co to była za sprawa...

Czy miała pani jakieś podejrzenia, że pani obrońca to kapuś?

- Tego TW uważałam i do tej pory uważam za bardzo szlachetnego człowieka. Nie wiem, co mu się stało. Nie mogę w to uwierzyć. On już nie żyje, nie dowiem się. Musiałam się pogodzić z faktami. W czasie procesu zrobiłam takie olbrzymie zestawienie, które pokazywało różnice w zeznaniach w mojej sprawie. Dałam go mojemu obrońcy i ten zeszyt zginął.

- Wierzyłam wtedy w sprawiedliwość. Karna sprawa, zarzuty do wybronienia, przecież nic nie wzięłam - myślałam sobie. Ale na procesie już wiedziałam, co będzie. Słyszałam, co notowali z moich zeznań. Jak napisałam na kartce milicjantowi, który mnie pilnował, jaki będzie wyrok, to zaczął się śmiać. I taki był: 5 lat. Potem z jednego zarzuty zostałam uniewinniona, taki był absurdalny. Stanęło na czterech latach więzienia.

- Oni myśleli, że więzienie mnie złamie, że więźniarki nie dadzą mi żyć, zniszczą mnie. Było zupełnie inaczej. Jak przyszłam do celi, zapytały czy ja to ja. Natychmiast zwolniły mi łóżko, bo było tylko kilka, większość spała na podłodze. Nie pozwalały mi sprzątać. Byłam bardzo zdziwiona, bo w więziennym świecie, jak za kratki trafia sędzia albo adwokat, to nie ma łatwego życia. Okazało się, że zanim trafiłam do ich celi, dostały gryps z więzienia w Grudziądzu na mój temat. Ktoś, kogo broniłam wcześniej, nakazał im, że mają być dla mnie takie, jaka ja byłam na wolności dla nich. Ktoś mi zrobił takie dobre wejście...

- W Piotrkowie mówiło się, że w więzieniu byłam bita, katowana. To nieprawda. One naprawdę bardzo dobrze mnie traktowały, pomagały mi, pokazywały jak się grypsuje. Najpierw pracowałam w szwalni, ale lekarz mi zabronił. Potem trafiłam do biura, porządkowałam papiery. Podania dziewczynom pisałam. A w wolnym czasie, w nocy, haftowałam obrusy. Z tego czasu mam ich sześć.

O represjach, jakie spotkały Ewę Juszko-Pałubską po wyjściu z więzienia, czytaj na drugiej stronie.

Ewa Juszko-Pałubska z synem Michałem_arch. rodzinne

- Na początku prokurator próbował mi wmówić, że rodzina o mnie zapomniała. Nie dostawałam listów. Dopiero kiedy wychodziłam z aresztu dostałam je wszystkie, podobno gdzieś się zapodziały w szufladzie. Dostawałam co miesiąc paczki z domu, więc wiedziałam, jak jest naprawdę za murami. Mojej rodzinie najbardziej pomagał ksiądz Stefan Miecznikowski, kapelan Solidarności z Łodzi. Przyjechał do mnie do więzienia do Krzywańca, spotykał się z moim mężem i dziećmi, dbał, żeby mieli co jeść. To był człowiek wielkiej charyzmy. Dzieci go pokochały. Ksiądz Miecznikowski odprawiał msze św., ludzie modlili się za mnie i moją rodzinę. Bardzo pomagał nam też po moim powrocie z więzienia. Miałam przecież zakaz pracy, powiedzieli mi, że nawet do pisania podań się nie nadaję. Poza tym byłam schorowana, znerwicowana.

- To były bardzo trudne lata dla mojej rodziny. Żebym mogła starać się o zwolnienie warunkowe po dwóch latach, musiałam rozwieść się z mężem, niby z jego winy. Jako samotna matka dwójki dzieci mogłam wyjść na wolność. Potem jeszcze długo musieliśmy się ukrywać, mąż oficjalnie mieszkał u swojej mamy. Pobraliśmy się ponownie zaraz po moim wyjściu z więzienia, ale aż do 1989 roku ukrywaliśmy to przed wszystkimi.

O pani sprawie było wtedy głośno w opozycyjnych mediach.

- O moim procesie i uwięzieniu mówiło radio Wolna Europa, pisano w ulotkach, mówiono w kościołach. Trafiłam na listę więźniów politycznych wydaną przez "Praworządność" w 1985 roku, byłam wymieniona w dokumentach Komitetu Helsińskiego jako represjonowana za udzielanie pomocy prawnej ofiarom reżimu komunistycznego. To dlatego z całego świata przychodziły do mnie listy i pocztówki z wyrazami wsparcia.

- Po wyjściu z więzienia najważniejsze było to, jak przyjmie mnie środowisko. Szczególnie sędziowie. O powrocie do zawodu nie było mowy. Miałam zakaz. Na posiedzenie Rady Miasta Piotrkowa przyszedł milicjant i kiedy doszło do rozpatrywania mojego podania, wstał i powiedział: "ta pani w województwie piotrkowskim ma nie dostać żadnej pracy". Nie dali mi zgody na założenie biura pisania podań.

- Kolejny cios i upokorzenie to sprawa renty. Po powrocie z więzienia byłam tak chora, że lekarz złożył o nią wniosek. Przyznano mi ją, ale bez prawa do pieniędzy. Odwołałam się do wyższej instancji lekarskiej do Tomaszowa Mazowieckiego. Trafiłam tam do pani doktor, która - jak się później okazało - była żoną esbeka. Z oburzeniem wręcz krzyknęła na mnie: "pani od Polski Ludowej chce jeszcze pieniędzy! To skandal!". Więc spytałam tylko czy tu jestem polityczna, czy chora. Odpowiedziała, że zabiera mi wszystko, włącznie z prawem do renty. Odwołałam się do sądu w Łodzi, tam wreszcie dostałam rentę. Niewielką, ale zawsze... Takie to były czasy. Z tej renty żyła cała moja rodzina.

Czy pani męża też spotkały represje SB?

- Mój mąż stracił wtedy pracę. Był magistrem inżynierem. Niby to było tak, że kazano mu się zwolnić z biura projektowego, bo jak nie, to oni go wyrzucą. Potem był kierowcą karetki, ale w końcu nawet na tej sanitarce nie pozwolili mu jeździć. O działaniach wobec mojego męża dowiedziałam się dużo, dużo później. W materiałach IPN znalazłam adnotację "Ewa i Andrzej Pałubscy". Co ma do tego mój mąż - zastanowiłam się. IPN przysłał mi ten protokół, czego ja tam nie wyczytałam... Każdy jego krok był odnotowany - gdzie był, gdzie pojechał, co robił. I radosna informacja, że żyjemy w biedzie...

- Po powrocie z więzienia zajmował się mną pułkownik Alojzy Perliceusz - może dlatego, że inni nie dali sobie ze mną rady. Dobry, kochany wujek... Pamiętam taką rozmowę z nim. On mówi do mnie, że kochamy Polskę w ten sam sposób. I on, i ja. Odpowiedziałam mu: "gdyby pomiędzy pana miłością a moją wykopać rów, to wszystkie koparki świata by go nie zasypały. Ja was nienawidzę. Zabraliście mi zdrowie, pracę, młodość dzieci. Życia mi nie zabierzecie, nie boję się"... Tak to było wtedy.

Rzeczywiście się pani nie bała?

- To nie jest tak. Nie ma ludzi, którzy się nie boją. Ale oni nigdy nie widzieli mojej słabości. Płakałam w ubikacji, a im śmiałam się w nos. Bezczelnie. Ale takie przeżycia potrafią złamać najsilniejszego. Na początku stanu wojennego wydawało mi się, że jestem taka silna, nic nie mogą mi zrobić. Potem ta moja pewność siebie nie była już taka bezczelna. Ale to wiedziałam tylko ja. Na zewnątrz, dla nich, miałam na ustach drwiący śmiech. Nikt nie widział moich łez.

Jakie zmiany przyniósł pani upadek komuny?

- Jakoś dotrwaliśmy do nowych czasów, raz w większej, raz w mniejszej biedzie. Prezydentem został Lech Wałęsa. Na wniosek prokuratora generalnego zostałam przez prezydenta RP ułaskawiona poprzez zatarcie skazania. Zaczęły powstawać komitety obywatelskie, zaangażowałam się. Byłam dyrektorem biura poselsko-senatorskiego OKP w Piotrkowie i pracownikiem Senatu. Potem nawet była poważna propozycja, żebym została senatorem. Ale odmówiłam. Uznałam już wtedy, że nie chcę do polityki, że polityka to kurtyzana. Nie zmieniłam zdania do dziś.

Ewa Juszko-Pałubska na Starym Mieście w Piotrkowie Trybunalskim
INTERIA.PL

- Długo zwlekałam. Mój kryminalny wyrok został wymazany, zaczęły się inne czasy, adwokatura mnie zrehabilitowała, ale powrót do zawodu wcale nie był łatwy. Założyłam prywatną praktykę, ale to też nie odbyło się bez problemów. Na początku nie chciałam do tego wracać. To było bardzo bolesne i naznaczyło moje życie. Gdyby nie ta gehenna, z pewnością życie mojej rodziny wyglądałoby inaczej. Wtedy zaczęto ujawniać akta SB. Coraz więcej dowiadywałam się o mechanizmach działania tych służb, pojawiały się nazwiska, znane mi nazwiska, w kontekście współpracy. Zaczęłam kojarzyć fakty, przypominać sobie moje podejrzenia z tamtych czasów.

- Koledzy zaczęli mnie namawiać, mówili, że należy mi się sprawiedliwy osąd, przed niezawisłym sądem. Ale zwlekałam z wnioskiem o unieważnienie wyroku, bo nie chciałam do tego wracać. W końcu przekonali mnie, że muszę to zrobić.

- Konfrontacja z materiałami na mój temat, analiza dokumentów sprawiła, że te wszystkie wydarzenia odżyły. Nawet teraz nie mogę o tym mówić spokojnie. Trzęsą mi się ręce, skacze serce. Ale uznałam, że muszę przez to przejść do końca, nie mogę chować głowy w piasek. Dopiero wtedy będzie to skończona historia.

Pani proces, wydawałoby się oczywisty, patrząc na zgromadzone materiały, zmierza w jakimś niezrozumiałym kierunku.

- Ta sprawa jest niesłychanie dziwna. Nasz wniosek o unieważnienie został oparty na przepisach rozporządzenia o represjonowanych i na orzecznictwie, które mówiło, że jeżeli wykaże się, że postępowanie karne było w wyniku działań politycznych jako odwet, to wystarczy. Pani sędzi nie wystarczyło i zrobiła z tego wznowienie postępowania. Czyli od początku mamy sprawę karną, przesłuchiwani mają być wszyscy, którzy przesłuchiwani byli te dwadzieścia kilka lat temu. I od początku nie chciała, żeby ta sprawa w ogóle się rozpoczęła. Nie mogę tego zrozumieć. Jak można powołać na świadka kogoś, kto już kiedyś obciążał? Wiadomo, że ten człowiek nie zmieni zeznań, chociażby ze strachu. Bo nawet jeśli nie grozi mu już odpowiedzialność karna, to odpowiedzialność cywilna, przed społeczeństwem, bo zniszczył mi życie.

- Nie wiem, jakimi przesłankami kieruje się teraz pani sędzia. Może jest jej wstyd, że sądy nie były niezawisłe? Nie wiem, jakie ona orzecznictwo zastosowała, bo nasz wniosek jest oczywisty. Ale proces rozpoczął się od nowa. Znowu muszę udowadniać, że nic nie wzięłam, że nic nie zrobiłam... Następna rozprawa jest 31 stycznia.

- W sprawie o unieważnienie wyroku reprezentuje mnie dwóch moich przyjaciół: Jerzy Szczepaniak z Łodzi i Janusz Bilski z Piotrkowa Trybunalskiego. Robią to z wielkim zaangażowaniem i honorowo, tj. bez jakiegokolwiek honorarium, za co jestem im bardzo wdzięczna. Myślę, że chociaż w ten sposób mogę im podziękować za naprawdę trudną pracę.

- To przepraszam rozumiem tak, żeby ktoś wreszcie powiedział oficjalnie, że to była robota esbecji, że tamten ustrój, a szczególnie działanie tamtych służb, było poniżej podłości. Żeby ktoś powiedział oficjalnie, że sądy w tamtym czasie nie były niezawisłe.

- A przepraszam od konkretnych ludzi? To trudna sprawa. Od kogo mam to usłyszeć? Od tych, którzy na mnie donosili i cieszyli się, że widzą mnie upokorzoną, a moją rodzinę w biedzie? Wielu z nich już nie żyje, a ci, co żyją, wolą nie pamiętać. Takich stłamszonych przez tamten system ludzi jest wielu. Tak jak ja ciągle czują się nieczysta, tak pewnie czują się i inni potraktowani niesprawiedliwie. Może to "przepraszam" dla mnie, będzie też ulgą dla nich?

- Pytała mnie pani wcześniej, czy się bałam. Jak to wszystko przeanalizowałam, doszłam do wniosku, że wtedy nie. To nie była brawura, tylko przekonanie o słuszności mojego postępowania. Ja dopiero teraz się boję, gdy myślę o tej sprawie o unieważnienie wyroku. Boję się, bo znowu muszę zmierzyć się z kłamstwem.

Z Ewą Juszko-Pałubską rozmawiała Jolanta Pawnik

Zachęcamy do zapoznania się z przygotowanym przez nas raportem specjalnym: "stan wojenny, 30 rocznica"

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas